sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział 7.: „Uważaj. Nie wiesz, która szansa jest ostatnia.”



          

-Masz syna. Nawet dwóch synów- poinformowałaś mnie po dłuższej chwili, podczas której większość komórek mojego ciała zdążyły obumrzeć chociaż w małym stopniu. To było straszne… To było okropne… Nigdy więcej nie chciałem się czuć tak, jak podczas tych kilku sekund, gdy przez moją głowę przepływały najróżniejsze myśli. W większości te złe, czarne, najtragiczniejsze z możliwych… Naprawdę, myślałem, że popełniłaś jakieś głupstwo. Że popełniłaś jeden z największych błędów ludzkości. Że zabiłaś cząstkę mnie… Dokładnie to jest w ludziach najśmieszniejsze. Zawsze myślą na odwrót, mimo że często nie zdają sobie z tego nawet sprawy. Najpierw śpieszy się im do dorosłego życia, a potem żałują utraconego dzieciństwa. Kiedy nadchodzi godzina śmierci, umierają jakby nie było im dane przeżyć nawet jednego dnia, a wcześniej żyli jakby nigdy nie mieli umrzeć. W częstych przypadkach podupadają na zdrowiu, by zdobyć pieniądze, co w rezultacie prowadzi to tego, że potem wydają pieniądze po to, aby to zdrowie odzyskać albo chociaż w miarę możliwości podreperować. Najbardziej skomplikowana istota- człowiek. Tak, bez dwóch zdań. Identycznie było ze mną. Na samym początku wyparłem się dziecka, tylko po to, aby po upływie krótkiego czasu nie widzieć poza nim świata, pomijając fakt, że jeszcze się nie narodziło…
-Co?- wykrztusiłem zaskoczony, nie umiejąc inaczej zobrazować za pomocą słów swych myśli, tym bardziej narastających emocji. Mój mózg już przyswoił potrzebną dawkę informacji, jednakże ciało potrzebowało jeszcze kilka chwil, aby ochłonąć.
-Nie dość, że idiota, to jeszcze głuchy- przewróciłaś oczyma, po czym leniwym ruchem ruszyłaś w stronę kuchni.- Byłam dziś u lekarza- rzuciłaś, nadal podążając w stronę wcześniej zamierzonego celu.
-I co? Wszystko w porządku? Nasze dzieci są zdrowe? Nie dzieje się nic niepokojącego?- kolejny grad pytań padł na Ciebie, a ja z zafascynowaniem patrzyłem na wypuklenie pomiędzy biodrami. Dobra, mówiąc szczerze, to był dla mnie kataklizm. Nie chciałem jednego dziecka, co dopiero mówiąc o dwójce i to na raz… Ale to były moje dzieci. Moi synowie, których już teraz obdarzyłam szczerą miłością, pomijając to, że na co dzień nie potrafiłem kochać…- Może warto iść jeszcze do innego lekarza? Tamten mógł być przecież niepewny…
-Zamknij się!- wrzasnęłaś, solidnie podirytowana. Czasem naprawdę było to wręcz komiczne, w jak łatwy sposób potrafiłem Cię zdenerwować.- Może zaraz wyskoczysz z propozycją, że to Ty zaczniesz prowadzić moją ciążę, bo tylko sobie ufasz?!
-W sumie… To nie byłby taki głupi pomysł- mrugnąłem do Ciebie, co spotkało się jedynie z głośnym prychnięciem z Twojej strony.- No już… Nie denerwuj się…- usiadłem na blacie kuchennym, patrząc w jak ślamazarny sposób próbujesz przygotować sobie coś do jedzenia. Dzisiejszy dzień, nie należał z pewnością do Twoich najlepszych.- Zostaw to- wyszeptałem do Twego ucha, obejmując Cię w talii.
-Teraz chcesz mnie zagłodzić?- bąknęłaś, odsuwając się ode mnie szybko. Moja bliskość nadal Cię parzyła, mimo że tak bardzo Jej wówczas potrzebowałaś…- Cwanie sobie to wymyśliłeś.
-A nieprawda. Zjemy coś i gwarantuję, że nie będziesz potem jadła przez najbliższy tydzień- narzuciłem na Twoje ramiona kurtkę, po czym za rękę wyprowadziłem Cię z mieszkania.

***

         Nie kochałem Cię. Przyznaję się do tego otwarcie, ale przecież Ty również mnie nie kochałaś. Byliśmy razem tylko dla dobra dzieci. Nic więcej poza tym nas nie łączyło. Ja byłem wodą, Ty- ogniem. W życiu nie moglibyśmy dobrać się w parę, a nawet gdyby już do tego doszło z naszej własnej nieprzymuszonej woli, zapewne nasz związek nie potrwałby długo. Powtórzę: nie kochałem Cię, ale… Za żadną cenę nie chciałem spuścić z Ciebie wzroku. Nie liczyło się, co bym ujrzał, nieważne czego jeszcze bym się o Tobie dowiedział… Nie chciałem się odwracać. Można powiedzieć, że chciałem ciągle iść do przodu. Chciałem rozwijać się właśnie przy Tobie i naszych dzieciach. Brzmi romantycznie, nieprawdaż? Ale ja jeszcze raz powtórzę: nie kochałem Cię i na to stawiam szczególny nacisk. Zatem, czy to było normalne, że zawsze chciałem Cię mieć przy sobie? Że nie patrząc na nic, chciałbym żebyś była? Że pomimo wszystko… polubiłem Cię? A może to tylko suche dowody na to, że związek bez miłości jest jednak możliwy i można w nim czuć się naprawdę dobrze? Możliwe. Byłem tym żywym przypadkiem. Przecież po to, żebyśmy codziennie wracali do tego samego domu, zasypiali i budzili się w jednym łóżku; jedli śniadanie w jednej kuchni; dzwonili do siebie tysiąc razy po nawet najdrobniejszą błahostkę, nie potrzeba miłości. To tylko ciąg codziennych czynności, które są wpisane w ludzkie życie. Co to za różnica czy robimy to we dwójkę, czy pojedynczo? Żadna, a wygoda, którą sobie zapewnialiśmy, była niezwykle wartościowa i niepozostająca bez znaczenia. 

-Więc czym zajmujesz się na co dzień, Anabell?- spytał straszy z mężczyzn, dokładnie obserwując Twoją sylwetkę. Swym badawczym wzrokiem mówił, że chciałby poznać Cię jak najlepiej się da. Owszem, w granicach czystego rozsądku, ale tak, aby mógł Ci zaufać.
-Niczym konkretnym- odpowiedziałaś, napychając swoją buzię sałatką. Mówiąc wcześniej w domu, że jesteś głodna, nie żartowałaś.
-Jak to?- dociekał zadziwiony mężczyzna, na którym najwidoczniej nie zrobiłaś pierwszego dobrego wrażenia. A mawiają przecież, że to jest najważniejsze…- Nie pracujesz? Nie masz żadnego wykształcenia?
-Nie. Rzuciłam szkołę tuż po osiągnięciu pełnoletniości- odpowiedziałaś nieco precyzyjniej, niżeli jeszcze przed momentem, nie wkładając w swą wypowiedź nawet cienia emocji. Nie robiło to na Tobie wrażenia. Nie wstydziłaś się. To było dla Ciebie naturalne. Ociekające porażającą normalnością.
-Nie skończyłaś żadnej szkoły?- wykrztusiłem zaskoczony. Bądź co bądź, nie spodziewałem się. Wcześniej nie rozmawialiśmy na ten temat i to już w pewien sposób uzmysłowiło mi, że jesteś dla mnie całkowicie obcą osobą, której nazwiska nawet do końca nie pamiętam. Mimo to byliśmy razem.- Nie chwaliłaś się tym wcześniej.
-Bo nie pytałeś- odparłaś, kończąc już swoje pożywienie.- Jeszcze jakieś pytania?- zwróciłaś się zarówno do mnie, jak i mojego ojca, którego twardy wzrok mierzył Cię od góry do dołu.
-Deser!- krzyknęła wesoło blondwłosa kobieta, wpadając do jadalni ze słodkim poczęstunkiem. Energia biła od Niej wręcz na kilometr, co najwidoczniej niezwykle Cię zafascynowało. Patrzyłaś na Nią z pasją, nieznanymi jak dotąd uczuciami. Patrzyłaś jakbyś chciała w przyszłości stać się właśnie taką kobietą. Ciepłą. Otwartą. Serdeczną dla wszystkich wokoło. Kochającą matką, która dla swej rodziny poświęciłaby absolutnie wszystko.- Mam nadzieję, że lubisz szarlotkę, Złotko- powiedziała do Ciebie z uśmiechem, nakładając każdemu kawałek ciasta.
-Anabell lubi wszystko, co da się zjeść- wystawiłem język w Twoją stronę, patrząc z subtelnym uśmiechem na Twoją osobę. Polubiła Cię. Moja matka Cię polubiła, a to już był ogromny sukces. Zresztą… Czy istniał ktoś, kogo skreśliłaby już na samym początku?
-Nic dziwnego, skoro mnie głodzisz- przewróciłaś oczyma, patrząc beztroskim wzrokiem prosto w moje oczy. Czułem jak grzebiesz i szukasz tam czegoś dla siebie. Jednakże nie wiedziałem czy znalazłaś… Nie powiedziałaś mi tego nawet do tego czasu…
-Gregor, nic nie mówiłeś, że spotykasz się z jakąś Anabell. Myślałem, że Twoją dziewczyną jest Sandra. A przynajmniej nią była jeszcze do niedawna- prześwietlającym wzrokiem patrzył na mnie ojciec. Zawsze potrafił wywrzeć na mnie niesamowity wpływ. On wiedział, co się dzieje, pomimo tego że nawet nie zamierzałem otwierać ust, żeby mu cokolwiek powiedzieć.
-Jakąś Anabell?!- pisnęłaś, podrywając się z miejsca.- Czy nie zauważył Pan, że ja tutaj jestem nadal obecna?!- podjudzona, zdenerwowanym wzrokiem zerkałaś raz na mnie, drugi raz na mego ojca.
-Spokojnie, Kochanie- moja matka uśmiechnęła się, maskując zakłopotanie na swej twarzy, próbując za wszelką cenę utrzymać przyjazną atmosferę naszego spotkania.- Jestem pewna, że mój mąż nie miał nic złego na myśli. To na pewno tylko jakiś felerny skrót myślowy, którego łatwo źle zrozumieć.
-Przepraszam, ale jest tutaj jedna kwestia do wyjaśnienia, której nie można zataić- odezwałaś się z niewiarygodnym szacunkiem do mej matki, po czym swój wzrok skierowałaś w stronę wyczekującego dalszych wyjaśnień mężczyzny, inaczej nazywanego przeze mnie „tata”.- Gregor był z Sandrą. Nie skończyłam szkoły, ale wiem, że słowo „był” jest w czasie przeszłym, a co się z tym wiąże: było i minęło. Ja jestem z Gregorem tylko dlatego, że po drodze naszej znajomości pojawiło się dziecko. Nic więcej. Tyle. Taka historia- zakończyłaś, po czym skierowałaś się w stronę wyjścia. Prawdomówność i szczerość aż do bólu. Kolejne cechy, które można było Ci przypisać.
-Nie w taki sposób mieliście się dowiedzieć…- usłyszałaś na wyjściu moje zakłopotane tłumaczenia, co spowodowało, że przystanęłaś na chwilę w miejscu. Kolejny raz problem tkwił właśnie w Tobie. Kolejny raz byłaś przyczyną zepsucia wszystkiego. Kolejny raz zniszczyłaś moje najszczersze chęci.
-Złotko, Ty jesteś w ciąży?- do przedpokoju wpadła moja mama, ściskając Cię czule do siebie.- To świetna wiadomość! Znacie może już płeć?- dopytywała zaciekawiona, goszcząc na twarzy rozpromieniający Jej twarz szeroki uśmiech.
-Bliźniaki. Dwoje chłopców- odpowiedziałem za Ciebie z dumą w głosie, dostrzegając ukradkiem oka, że do naszego grona dołączył również mój ojciec, który dokładnie przejrzał Cię na wylot, Anabell. Ja sam nie wiedziałem o wszystkim, mimo że sprawa dotyczyła bezpośrednio mnie, a mój ojciec już wiedział…
-Gregor, Ona złapała Cię na dziecko!- powiedział głośniej, lecz nie zaczął krzyczeć. On zawsze należał do ludzi opanowanych i spokojnych do krzty możliwości.- Owszem, jeśli dzieci są Twoje, weź za nie całkowitą odpowiedzialność, ale uprzednio zdobądź pewność, że one są na pewno Twoje- wówczas padł na Ciebie blady strach. Przecież gdybym w tej chwili posłuchał –słusznych- raz ojca, dowiedziałbym się o Twojej uknutej intrydze.
-Ja nie będę tego słuchać. Poradzę sobie sama, bez niczyjej łaski- wycedziłaś przez zęby, po czym wybiegłaś z mojego rodzinnego domu. Znałaś prawdę. Tylko Ty i Stella należałaś do tego wąskiego grona, lecz gdybyś zachowała się inaczej wzbudziłoby to na pewno pewne wątpliwości.
-Anabell! No przestań!- biegłem za Tobą. Ostatnie na co bym Ci pozwolił, to odejście.- Nie mogłaś choć raz nie dawać ponieść się emocjom?! Chciałem jedynie przedstawić Cię rodzicom, powiedzieć, że będą dziadkami, ale Ty nawet to mi uniemożliwiasz!
-A czy Ty mógłbyś chociaż raz nie szukać winy po mojej stronie?!- odwróciłaś się, rzucając we mnie pretensjonalnym spojrzeniem.
-Nie da się!- krzyknąłem, znajdując się już bliżej Ciebie.- Z jednego, prostego powodu! Bo wina zawsze leży tylko po Twojej stronie! Wiecznie robisz dziurę w całym! Nie obchodzi Cię nic! Absolutnie nic! Nawet rodzina!
-To nie jest moja rodzina!- wyrzuciłaś z siebie, nieudolnie walcząc z łzami. One nie wypłynęły spod Twych powiek, lecz całkiem okazała warstwa słonej cieczy zebrała się na Twoich tęczówkach.
-Ale moja! To dziadkowie Twoich dzieci!- przekonywałem Cię nadal do swoich racji. Słusznych racji.- Musisz wszystkich do siebie zrażać? Nie możesz choć na chwilę dać się lubić?!
-Nie udaję kogoś, kim nie jestem!- wrzasnęłaś poruszona.- Myślisz, że nie zauważyłam?! Przy rodzicach nieustannie próbowałeś zrobić ze mnie jakąś primadonnę! Nie wiem czy zauważyłeś, ale ja taka nie jestem! Nie dam z siebie robić kogoś innego, rozumiesz?! Nie wstydzę się siebie! Nie zamierzam udawać, aby innym się lepiej żyło! To ich własny interes, że im nie pasuję, nie mój! Pojmij kiedyś, że to nie ludzie są najważniejsi!
-Wsiadaj- otwarłem przed Tobą drzwi do samochodu. Mierząc mnie niechętnym spojrzeniem, wsiadłaś do pojazdu, widocznie analizując w swojej głowie każde słowo wypowiedziane dzisiejszego dnia. Prawda była jedna…  Popełniałaś w życiu błędy na potęgę, jednakże nigdy nie mówiłaś niczego, co mogłoby być sprzeczne bądź zdrożne z Twoimi poglądami czy uczuciami. Teraz tak mało ludzi posiada taką umiejętność. Zdecydowana większość najpierw mówi „kocham”, wcale nie wierząc w to…
-Czemu nie ruszamy?- spytałaś, kiedy wyraźnie odczułaś ciszę panującą pomiędzy nami oraz fakt, że nawet nie odpaliłem silnika samochodu.- Mam już dosyć przebywania z Tobą w tak niewielkiej odległości. Zatruwasz resztki czystego powietrza w tym mieście- mówiłaś pod nosem, nadal niebywale naburmuszona. Tylko ten, kto potrafi wprost mówić o swoich uczuciach i myślach, zasługuje na pełne zaufanie. Fakt, jest to dosyć ryzykowne, bo często może wyrazić się niegrzecznie, bez empatii lub niezręcznie, ale nigdy nie będzie oszukiwał.
-Chcę poznać Twoich rodziców- oznajmiłem zgorzkniale, patrząc na bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Pewność, zdecydowanie i determinacja. Tylko to, dało się bez kłopotu wyczuć w tonie mojego głosu.
-Po co?- spojrzałaś na mnie wystraszonym, ale i również niezrozumiałym wzrokiem, czując, że wiecznie nie możesz uciekać. To, co jest trudne, należy zwalczać. Ty się nie bałaś. Ty jedynie uciekałaś, aby nie czuć. Aby wreszcie móc odpocząć. Zaznać odrobinę spokoju. Sama. W samotności i głuchej ciszy, ledwo wiążąc koniec z końcem, ale to w zupełności Ci wystarczyło. Byleby dalej nie przechodzić tych upokorzeń i poczucia znikomości, bezwartościowości…
-Bo ja Ci swoich przedstawiłem- odpowiedziałem, pozostając nadal w stanie sprzed kilku sekund.
-Nie prosiłam się o to- zauważyłaś słusznie, szukając tarczy obronnej we wszystkim, co tylko przyszło Ci na myśl.
-Nie wyjdziesz z tego samochodu, póki nie powiesz mi, gdzie mam się kierować.
-Gregor, Ty nie chcesz tam jechać…- odparłaś bezsilnie, walcząc z natłokiem myśli i uczuć wewnątrz Twej duszy.- Takimi widokami się nie chwali… Nie, nie ma mowy. Nie pojedziemy tam.
-Jak wolisz. Wracaj do domu na pieszo- rzuciłem obojętnie, po czym wysiadłem z auta, ponownie kierując się w stronę domu swoich rodziców. Znałem Cię już jakiś czas i wiedziałem co na Ciebie zadziała. Rozgryzłem Cię w jakimś stopniu, mimo że nadal skrywałaś w sobie ogrom tajemnic…
-Gregor! To tyle kilometrów!- pisnęłaś żałośnie, wysiadając nagle z pojazdu. Tego dnia po raz pierwszy usłyszałem w Twoim głosie bezradność i bezsilność. Nic dziwnego… Ten dzień dłużył się w nieskończoność, lecz ja postanowiłem wykorzystać to do cna…
-Twój problem- wzruszyłem ramionami, nadal trzymając się swoich wcześniejszych założeń. Co czułem? Nic prócz pewności swych słów i czynów. Doskonale wiedziałem, że nie pójdziesz za mną. Duma Ci na to nie pozwalała, natomiast moje poczynania stawiały Cię jedynie pod jeszcze większą presją.
-Pójdę na nogach! Nie potrzebuję Twojej łaski!- krzyknęłaś na odchodne, po czym faktycznie ruszyłaś przed siebie, szybkim, zwartym tempem.
***

         Kim byłaś, Anabell? Człowiekiem. Nie jestem odkrywczy, ale właśnie tak przedstawiała się rzeczywistość. A co wiąże się z naturą człowieka? Otóż, odpowiedź również z kategorii tych najłatwiejszych. Pamiętaj! Człowiek myśli. Człowiek kocha. Człowiek cierpi. Człowiek ma na głowie masę problemów i wiesz co? Człowiek musi sobie z tymi problemami poradzić. Nie ma innego wyjścia. Tylko to jest równoznaczne z dalszym istnieniem. Godnym życiem, na które zasługuje każdy człowiek. A byłoby tak łatwo, gdyby myślał mniej, a czuł bardziej. Gdyby mniej zaprzątał sobie głowę planami na przyszłość, a częściej działał. Działał sercem, nie dając zbyt często omamiać się tylko i wyłącznie rozsądkowi. Gdyby ludzie oceniali mniej, a zamiast tego akceptowali zdecydowanie więcej, również byłoby łatwiej, nieprawdaż? Gdyby mówili mniej, a starali się chociaż słuchać, świat na pewno nie ległby w gruzach. Jak widać, ludzie sami sobie wszystko komplikują. Poszukują problemów tam, gdzie ich nie ma, a co najgorsze i przerażające tak często nie potrafią uporać się z problemami, które nie mogły zostać otwarte… Ty, Anabell, należałaś do kategorii ludzi, których własna przeszłość ciążyła jak kula u nogi. Nie patrzyłaś wstecz. Pragnęłaś zapomnieć o tym, co dzień w dzień przeżywałaś, ale rany były zbyt głębokie. Do tego stopnia, że nie mogły się zagoić… Nigdy…

-Wsiadaj… Nie ma sensu, żebyś szła dalej na nogach. Jest cholernie zimno…- zachęcałem Cię, abyś po całkiem długiej drodze szybkiego marszu w końcu wsiadła do mojego samochodu, lecz ile razy Cię o to prosiłem, tyle razy słyszałem jedynie odmowę z Twych ust.
-Uszłam taki kawał, dalej też sobie poradzę- mówiłaś twardo, walcząc z wszechobecnym zimnem.- Nie potrzebuję Cię- grałaś w zaparte, ciągle powtarzając mi dokładnie tą samą formułkę. „Nie potrzebuję Cię”… Owszem, nie potrzebowałaś mnie, lecz prawda wyglądała tak, że beze mnie nie zdołałabyś związać koniec z końcem…
-Anabell- wyskoczyłem z pojazdu, niemal biegnąc w Twoim kierunku.- Nie pojedziemy tam, jeśli nie chcesz, ale błagam Cię, weź wsiądź do tego auta! Nie możesz się przeziębić!
-Nienawidzę Cię- wypaliłaś niespodziewanie, lecz w dalszym ciągu stałaś w bliskiej odległości ode mnie.
-Teraz Cię naszło na takie wyznania?- wyrzuciłem z siebie niewzruszony. Czas na analizę przyjdzie kiedy indziej. Ja posiadałem tę zaletę, że nigdy nie przejmowałem się zanadto tym, co ludzie mówią o mnie lub do mnie. Przybierałem jedynie kamienną maskę, udając, że wszystko jest dla mnie obojętne. Dopiero wieczorem, gdy przymykałem powieki… Gdy klatka po klatce oglądałem niczym film cały przeżyty przeze mnie dzień, do mego wnętrza wdzierały się jakieś uczucia. Słabe, ponieważ moje, ale jednak były to uczucia…
-Pocałuj mnie- wycedziłaś ledwo, zacięcie patrząc zawziętym wzrokiem w moje, pełne niezrozumienia, oczy. Nie poznawałem Cię. Nie umiałem zrozumieć Twojego zachowania. Nie umiałem zrozumieć Twych słów… - No dalej. Zapomniałeś jak to się robi?- domagałaś się, minimalizując odległość, która nas dzieliła.
-Nie będę całował kogoś, kto mnie nienawidzi- bąknąłem urażony.- Wsiadasz do tego samochodu? Czy faktycznie mam Cię tutaj zostawić?
-W takim razie sama Cię pocałuję- mruknęłaś, namiętnie przysysając się do moich warg.
-Ty jesteś co najmniej nienormalna- zaśmiałem się, ściskając Twą drobną postać w swych ramionach.- Po co Ci to było?- spytałem, nie wytrzymując już z ciekawości.
-Dla odwagi- odparłaś.- Jedziemy do moich rodziców…

***

         Ból sprawia, że jesteśmy o wiele bardziej silniejsi. Łzy zmieniają nas w sposób, że stajemy się odważniejsi oraz mądrzejsi. Znałaś to. W przeszłości każdego dnia przerabiałaś to wszystko na nowo. I dlatego teraz taka jesteś. Właśnie to było przyczyną tego, że ból uodpornił Cię od uczuć. Byłaś jakby otoczona otoczką, która odpierała każde możliwe uczucie, które zbliżyło się do Ciebie zbyt blisko…
-Wypadałoby chyba najpierw zapukać…- odparłem nieco zakłopotany i zniesmaczony tym, gdzie się znajdowaliśmy. Klatka bloku dosyć obskurnego, gdzie nadal unosił się nieprzyjemny zapach stęchlizny, nie mógł być dobrym doznaniem.
-Tutaj się nie puka. To byłby za duży luksus jak na te warunki- przewróciłaś oczyma, po czym kopniakiem otwarłaś drzwi przed sobą. Gdy znaleźliśmy się w środku, zaczęło dusić mnie gęste powietrze. Wokół unosił się dławiący zapach dymu papierosowego oraz alkoholu. Zdezorientowanym wzrokiem lustrowałem dokładnie wszystko, kurczowo trzymając Cię za rękę.-Śpią- szepnęłaś, patrząc na, prawdopodobnie Twoich rodziców.- Obudzić ich, czy ten widok już Ci wystarczył, aby domyślać się jacy są?

-Chodźmy już stąd. Takie warunki nie są dla Ciebie korzystne- szepnąłem, po czym jak szybko się dało opuściłem owe pomieszczenie.
-Stchórzyłeś- stwierdziłaś, wychodząc z gmachu, podczas kiedy ja wręcz zachłystywałem się mroźnym, czystym powietrzem.- Oj, Schlierenzauer…- śmiałaś się pod nosem, jakby owa wizyta przypominająca tak wiele, nie zrobiła na Tobie żadnego wrażenia.
-Wcale nie stchórzyłem. Nie chciałem, żebyś przebywała w takich warunkach. To niezdrowe. Troszczyłem się o Ciebie- mówiłem w dosyć nieskładny sposób.
-Z pewnością- zaśmiałaś się, po czym musnęłaś delikatnie moje Policzko. Zrobiłem zdumioną minę, nie dowierzając, że zrobiłaś to w taki sposób. Tak delikatnie. Zmysłowo. Kobieco… Nie w Twój sposób.
-A za co?- uśmiechnąłem się krzywo, przyciągając Cię pewnie do siebie. Znajdowaliśmy się nieludzko blisko siebie, a nasze twarze dzieliły marne centymetry.
-Za to, że jesteś taki nieporadny. Chcesz ukryć swoje przerażenie, bo nie umiesz się przyznać, że jesteś tchórzem- szepnęłaś, jedynie jeszcze bardziej minimalizując odległość nas łączącą, co wcześniej mogło wydawać się niemal niewykonalne.
-Czyli sugerujesz, że jestem słodki?- poruszałem zabawnie brwiami, wtapiając rękę w Twe kasztanowe włosy, co jedynie jeszcze bardziej powiększyło uśmiech na Twojej twarzy.
-Jutro będę tego cholernie żałować, ale tak. Jesteś słodki- szepnęłaś, składając na moich ustach kolejny raz pocałunek. Delikatny. Nieśmiały. Jakbyśmy robili to pierwszy raz, mimo że prawda wyglądała całkowicie inaczej.
-Skąd taka zmiana u Ciebie?- spytałem w końcu, nie mogąc powstrzymać ciekawości. Wcześniej na każdym kroku dawałaś mi do zrozumienia, że mnie nienawidzisz, a teraz co? Taka zmiana musiała być czymś wywołana.-Wcześniej nie chciałaś nawet jadać ze mną śniadań.
-Doszłam do wniosku, że trzeba to zmienić. Jesteś w końcu moim chłopakiem- mrugnęła, ofiarując mi krótki pocałunek.- To chyba logiczne- zaśmiałaś się.
-Chłopakiem?- wydusiłem, tłumiąc w sobie śmiech.- To takie dziecinne- przewróciłem oczyma, cicho prychając.
-Nie wiem jak Ty, ale ja nadal czuję się jak nastolatka- napomknęła, udając urażenie.
-Właściwie, to ile Ty masz lat? Kiedyś mówiłaś, że jesteś ode mnie starsza- przypomniałem sobie, nadal trzymając Cię blisko siebie.
-Kobieta ma zawsze osiemnaście- wystawiłaś język, zawieszając ręce na mojej szyi. Ja jedynie jeszcze raz Cię pocałowałem, tym razem bardziej namiętnie.
-Muszę jeszcze dziś iść coś odebrać…- przypomniałem sobie.- Pewna sprawa na mieście… Sama rozumiesz.
-Nie ma sprawy. Wrócę taksówką- zaoferowałaś, a ja na pożegnanie ucałowałem Cię w czoło. Nie znałem Cię od tej strony. Nie miałem nawet pojęcia, że potrafisz taka być. Taka kobieca. Delikatna. Nieśmiała. Subtelna. Miałaś w sobie taką siłę. Siłę, która nie była infantylnością. Siłę która sprawiała, że podobałaś się sobie, nie potrzebując tego, by podobać się innym. To wszystko sprawiało, że byłaś inną osobą. Człowiekiem, którego byłbym nawet w stanie pokochać…


I jak Wam się podoba czulsza odmiana Anabell, miśki? ;*
I takim właśnie sposobem, powoli i Anabell będzie odkrywać swoje karty.
W zasadzie… Pasuje Wam pomiędzy nimi taka sielanka?
Czy jednak tej dwójce z kłótnią bardziej do twarzy?
Czekam na każde Wasze słowo. ;*
Tymczasem, życzę udanych ferii tym, którzy właśnie rozpoczynają dwa tygodnie laby! Jak ja zazdroszczę, no…
Buziaki. ;*


10 komentarzy:

  1. Taka sielanka pomiędzy tą dwójką jak najbardziej mi się podoba :D
    Już coś więcej wiemy na temat przeszłości Any...
    Pozdrawiam i weny kochana ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie odpowiada taka sielankowa wersja! :D
    Jednak coś mnie zaciekawiło. Anabell intrygowała mnie od samego początku, ale taka jej drastyczna zmiana jest wręcz oszałamiająca. Być może chciała stawić czoła swojej przeszłości, którą chciał poznać Gregor i potrzebowała siły, którą mogła otrzymać tylko przez czułość skoczka? A może to kolejna z jej gierek? Sama nie wiem, czego spodziewać się po naszej bohaterce. Zaczynam pałać do niej coraz to bardziej pozytywną energią.
    Jej przeszłość nie zaskoczyła mnie. Chyba właśnie przez takich rodziców i zapewne przez to, co musiała z nimi przechodzić jest właśnie takim człowiekiem. Dość zagubionym i wyzutym z uczuć. Jej rodzice zapewne nie okazywali jej troski i miłości, być może nawet jej nie zna?
    Ojciec Gregora troszkę mnie zirytował. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że chciałabym, żeby Gregor uznał dzieci za swoje i stworzy z Anabell normalną rodzinę? Jego mama za to skradła moje serce. ♥
    Świetna robota kochana! :)
    Czekam na kolejny! ;)
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem ja niespóźniona, ale super. XD
    Spodziewała się, że Annabel chciała usnąć dziecko, a tu takie coś...
    Jak zawsze mnie zaskakujesz. :)
    Nie polubiłam ojca Gregora. Jest za bardzo podejrzliwy. Ma rację, ale...
    Kocham ich jak są miedzy nimi kłótnie i kocham ich sielankę. Ona jest taka słodko.
    No, więc nie umiem wybrać pomiędzy kłótniami, a sielanką. To bardzo mądre XD
    Rozdział jest rewelacyjny.
    Kocham charakteru głównych postać.
    Są świetne.
    Masz wielki talent kochana.
    Czekam na next.

    Pozdrawiam
    Anahi

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, hej :*
    Bądź co bądź ale takie wydanie Gregora jak najbardziej mu się podoba... Taki czuły, opiekuńczy. .. No i dzisiejsza Anatol naprawdę mnie zaskoczyła. .. ale pozytywnie. :)
    Mega spodobały mi się te ich "zbliżenia" i otwartość względem siebie ;)
    Ogólnie to rewelacyjny rozdział i mam nadzieję że ta sielanka się dłużej utrzyma ;)

    Pozdrowienia z Zakopanego :*
    Ol-la

    P.S. Ah ten Gregor... Nie dał mi autografu. ..

    OdpowiedzUsuń
  5. O jej. .. pisanie komentarzy na telefonie nie bardzo mi wychodzi. ..
    ANATOL? sorry oczywiście chodziło o Anabell
    ;) no i oczywiście nie "mu" tylko mi ;)
    ; *

    OdpowiedzUsuń
  6. wiedziałam, że Anabell nie dokonała aborcji, wiedziałam!

    o jejku, będą bliźniaki, jak słodko :3 już się nie mogę doczekać, kiedy przyjdą na świat :3

    tata Gregora to mój mistrz :) do strzału odkrył, że Anabell złapała Gregora na dziecko, a nawet dwoje dzieci :)

    co do dzieciaków... mam jakąś dziwną myśl, że jeden z chłopców będzie Borisa, a drugi Gregora... nie wiem, skąd taki pomysł. za dużo oglądam "Trudnych spraw", "Dlaczego ja?", "Ukrytej prawdy" i "Dnia, który zmienił moje życie :)

    szczerze? coś mi tutaj śmierdzi, że się tak wyrażę. taka nagła zmiana zachowania Abanell wydaje mi się bardzo podejrzana. ale może to tylko moje głupie domysły... zobaczymy :)

    rozdział świetny, jak zawsze :) czekam z niecierpliwością na następny :)

    pozdrawiam serdecznie :*

    weny!

    OdpowiedzUsuń
  7. WiedziałaM odkąd w tym rozdziale pojawił się jego ojciec ze on coś wyniucha! Co do rodziców Anabell dobrze ze Gregor zobaczył jacy są. Podobaja mi się w tym rozdziale bo są tacy slodcy, ale wiem ze to tylko chwilowe. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam że mnie nie było, ale nadrobiłam i jestem.
    No i szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia co napisać, powiedzieć.
    Ale jestem zaskoczona. Jednak Anabell ma jakieś uczucia, trudne do uwierzenie :)
    Cieszę się strasznie, że pokazała że jednak może być dobrym człowiekiem. ;**
    Wole ich w wersji sielankowiej, o wiele bardziej mi się tacy podobają, niż jak się wiecznie kłócą.
    Mam nadzieję że kolejne rozdziały też będą w takim stylu.

    Buziaki ;****** <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam te ich perypetie. Dzieje się! Bliźniaki cudownie będzie jeszcze bardziej ciekawiej!
    Ona mnie rozwala naprawdę, jest cudowna taka nieposkromiona i wgl. A on?
    Zaborczy, a zarazem spragniony jej i chociaż mówi że jej nie kocha to i tak jej pragnie. A ona widac że lubi taką ich czułość. Kochana cudo. +Nominowałam Cię do Liebster Award.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jaki długi! :D
    Super!
    Zapraszam do mnie :))

    OdpowiedzUsuń