sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 10.: „Czasem człowiek zmienia zdanie, czasem zdanie zmienia człowieka…”



               

Miłość. Miłość jest wtedy, gdy ukochani będą myśleć o sobie w sposób: „Nieważne ile to potrwa. Jest warta czekania”. Miłość jest wtedy, gdy jedynym powodem sprzeczek jest kłótnia o to, komu bardziej zależy. Miłość jest wtedy, kiedy akceptuje się każdy popełniony błąd i jest się w stanie wybaczyć wszystko bez względu na to, co się wydarzyło. Gdy ukochani znają wszystkie swoje sekrety. Gdy podczas, nawet najmniejszego, kontaktu cielesnego, chce się, aby to trwało jak najdłużej. Gdy oboje mają swoje ukochane, jedyne miejsce, w którym uwielbiają przebywać. A przede wszystkim… Coś, co jest najważniejsze. Cecha, która ma największą wartość, a która najbardziej pozwala zweryfikować to, czy uczucie jest na pewno prawdziwe. Gdy widzimy, że druga połówka znalazła kogoś innego, chcąc, by była szczęśliwa, drugi usuwa się z życia ukochanego bądź ukochanej, akceptując własny smutek i cierpienie… Tak przynajmniej słyszałem… Śmieszne, nieprawdaż? Ja tak cholernie Cię potrzebowałem, mimo że wcale nic do Ciebie nie czułem. Nic poza obrzydzeniem i nienawiścią. Tak, brzydziłem się Ciebie. Nie chciałem na Ciebie patrzeć, nie chciałem już nigdy w życiu zobaczyć twoich błyszczących, niebieskich tęczówek… A co teraz robiłem? Szaleństwo… Kompletne szaleństwo…

-Czy jest tutaj gdzieś niezwykła niewiasta, imieniem Anabell?!- krzyknąłem przez ogromny megafon, stojąc na dachu jednego z bloków miasta, w którym mieszkaliśmy. Scena niczym z filmu. Zakochany szaleniec, pragnący ze sobą skończyć z powodu, że nie potrafi żyć bez kobiety, którą kocha. W moim przypadku była jedna różnica. Jaka dokładniej, każdy już na pewno się domyślił…
-Proszę zejść! Natychmiast! A przede wszystkim, nie wykonywać gwałtownych ruchów!- krzyczał na całe gardło jeden ze zgromadzonych ludzi, którzy patrzyli na mnie jak na istnego wariata. Cóż… W zasadzie taki właśnie byłem.
-Czy jest tutaj Anabell?!- drążyłem dalej, sprawiając wrażenie, że powoli tracę równowagę. W rzeczywistości było jednak inaczej. Nie po to tyle lat byłem skoczkiem narciarskim, żeby bać się byle marnej wysokości…- Anabell, czy mnie słyszysz?! 

***

         -Bell, no już!- pisnęła do Ciebie cienko Stella, która najwyraźniej przejęła się tym, co aktualnie dokonywało się na oczach całego miasta.- Odezwij się, bo inaczej On naprawdę coś sobie zrobi!- delikatnie szarpała Cię za ramię, będąc niemal w stu procentach pewna, że w jakikolwiek sposób zareagujesz.
-Cholera!- przeklęłaś pod nosem.- Nie wzięłam popcornu- nadal nie reagowałaś, a jedynie z uśmiechem obserwowałaś moją sylwetkę z dołu. Co czułaś? Nic nadzwyczajnego. Niewytłumaczalny uśmiech gościł na Twoich ustach, a duszę rozpromieniała świadomość, że może jednak nie wszystko stracone…
-Ty cały czas o jedzeniu!- krzyknęła znużona, mierząc Cię swoim zniecierpliwionym spojrzeniem.- Ten facet na górze chce się zabić z Twojego powodu, a Ty myślisz o jedzeniu?!- klepnęła Cię niemocno w bark, popychając Cię nieznacznie do przodu.
-A co Ty masz do jedzenia?- rzuciłaś urażona, mrugając do przyjaciółki.- Uspokój się, bo inaczej zaraz mi tutaj jajo zniesiesz- przewróciłaś oczyma. Właśnie w taki sposób próbowałaś ukryć nurtujące pytanie, które z całości opanowało Twoje myśli. A to nie poskutkowałoby najlepiej w przyszłości… Obojętność. Tak, to ona była najlepszą opcją, którą postanowiłaś w całości wdrążyć do rzeczywistości.-Wracamy? Jest dosyć chłodno…- wtedy właśnie w Twoich uszach zabrzmiał dźwięk mojego głosu, gdy przed każdym wyjściem robiłem Ci wykłady z tego, co masz robić, by nie dopuścić do swego organizmu przeziębienia. Tęskniłaś za tym, co? Brakowało Ci? Czy podczas naszej rozłąki, myślałaś chociaż przez kilka chwil o mnie? Przyznam Ci się, że nigdy nie dowiedziałem się prawdy. Nigdy mi tego nie powiedziałaś. Ani teraz, ani nigdy… Dlaczego? Otóż, Ty nigdy nie przyznawałaś się do uczuć. One były trucizną w Twoim mniemaniu. One stały się najgorszym, co może spotkać człowieka. Wiesz… Kiedyś byłem taki jak Ty. Kiedyś uważałem dokładnie tak samo. Kiedyś. Nie, ja nie mam na myśli jakiejś diametralnej zmiany osobowości w moim przypadku. Co to, to nie. Po prostu po tym, co straciłem, nauczyłem się czegoś. Czego? Niestety nie mogę Ci zdradzić jej istoty już teraz. Może nawet nigdy nie powiem jej treści wprost. Wiem jedno. W dalszej części historii, wyczytasz ją pomiędzy wierszami.
-Anabell! Jesteś tutaj?!- krzyczałem dalej, patrząc z wysoka na garstkę ludzi, zebranych dokładnie pode mną.- Jeśli jesteś tutaj, muszę Ci coś powiedzieć! Coś, co nie może dłużej czekać!- zacząłem po chwili swój monolog, mając cichą nadzieję, że w końcu dasz jakiś znak o swojej obecności. Na nic. Wbrew przeciwnie. Jak na złość, wszyscy skamienieli, oczekując na dalsze wyznania z mojej strony. Teraz naprawdę nie miałem już wyjścia.- Anabell, jesteś najważniejszą kobietą w moim życiu! Dla Ciebie, byłbym w stanie zrobić absolutnie wszystko! Nie mogę przeżyć tego, że byłem taki głupi, że pozwoliłem Ci odejść! To największy błąd mojego życia! A moje życie? Czym one jest bez Ciebie? Niczym! Kocham Cię! Wiem, że rzadko się do tego przyznawałem, nie dawałem tego po sobie poznać, ale już dłużej nie umiem… Nie mogę bez Ciebie żyć! Bez Ciebie i naszych dzieci! Naszych synków!- przyznam, że sam nie spodziewałem się po sobie, że tak potrafię. Naprawdę nie zdawałem sobie sprawę, że te słowa z taką łatwością oraz wiarygodnością w głosie przeszły przez moje gardło.- Anabell… Proszę, odezwij się, jeśli tutaj jesteś… Zrobię, co tylko zechcesz. Jeżeli pragniesz, bym wrócił, wrócę. Gdy chcesz, abym skoczył, skoczę nie zastanawiając się nawet chwili…- dokończyłem nieco ciszej.
-Gregor!- wyrwałaś się, wyrywając megafon jednego z mężczyzn, który wcześniej do mnie przemawiał. To był moment. Króciutka chwila, mniej niż ułamek sekundy, a ja? Najprościej mówiąc, miałem wrażenie, że staję się przeźroczysty. Strach, nic więcej. Strach przed tym, co powiesz… Jaka będzie Twoja reakcja… Najważniejsze, czy zorientowałaś się o co w tym wszystkim chodzi…- Skacz! Wszyscy chcemy to zobaczyć! No dalej! Skacz!- krzyczałaś, po czym zażenowana, szybkim krokiem udałaś się z powrotem w stronę mieszkania Stelli. 

***

         Jaka byłaś? Na to pytanie można odpowiedzieć z łatwością, nawet nie myśląc nad możliwymi opcjami zbyt długo. Ja w pierwszej kolejności wymieniłbym: niegrzeczna, zadziorna, niezależna. Pominąłem już ten fakt, że nadal czułem w stosunku do Ciebie jedynie odrażające uczucie. Niestety, wspomnienia i urażona duma właśnie w taki sposób reagowały na Twoją osobę. Ale przyznam Ci się do czegoś… Ten moment, kiedy na moje wyznania miłosne zareagowałaś tak, a nie inaczej, zaczęłaś intrygować mnie jeszcze bardziej, mimo że wcześniej byłem pewny tego, iż to już niemożliwe. Twoja tajemniczość, agresywność w niektórych momentach bądź niedostępność, jedynie nakręcało moje zainteresowanie. Tak, to już chyba męska natura, która nie bierze zbyt często pod uwagę tego, co dzieje się w mojej duszy. Cóż, takie prawa rządzą tym światem. Umiejętność balansowania pomiędzy zainteresowaniem, a obojętnością sprawiała, że miałem przebłyski gotowości spełnienia każdego Twojego życzenia, byleby tylko poznać tajemnicę Twojej istoty… 

-Nie rozumiem Cię, Anabell- westchnęła Stella, przekraczając próg swego mieszkania.- Rozwiązanie Twoich problemów stoi na szczycie bloku, wyznaje Ci publicznie miłość w tak piękny sposób, a Ty co? Ty naprawdę nigdy nie chcesz sobie ułożyć życia?
-Miłość- wybuchłaś nieopanowanym śmiechem, co nie spotkało się aprobatą ze strony Twojej przyjaciółki.- Stell, zapamiętaj najpierw, że miłość nie istnieje. Są tylko jakieś tam hormony, odpowiadające za pożądanie i tyle. Następnie jest przyzwyczajenie i zwykła wygoda- opadłaś na kanapę, obejmując ramieniem blondynkę.- A Schlierenzauer nie potrafi nawet tych hormonów okiełznać w odpowiedni sposób.
-To nie mogłabyś chociaż przez chwilę poudawać?- odsunęła się od Ciebie, pretensjonalnym wzrokiem mierząc Twoją osobę.- Publicznie wyznawał Ci uczucia, pomimo że go oszukałaś. Nie sądzisz, że musi darzyć Cię ogromnym uczuciem?
-Nie- zagrzmiałaś stanowczo.- Schlierenzauer to cwana bestia. Musi mieć w tym wszystkim swój cel. Zbyt dobrze się na Nim poznałam, żeby tego nie wiedzieć- z konsternacją wymalowaną na twarzy, wypowiadałaś kolejne ze słów, które opisywać miały moją osobę. Czy była to trafna charakterystyka? Sam nie wiem. W końcu jak nas widzą, tak nas piszą.- Nie martw się, Stell.
-Ale takich słów nie rzuca się na wiatr!- pisnęła cienko, pewnie próbując wbić Ci do głowy swoje racje. Niestety fałszywe… Stworzone jedynie na podstawy mojej, swoją drogą- genialnej, gry aktorskiej.
-Nie rzuca, ale wtedy, gdy one coś dla nas znaczą- oznajmiłaś łagodnie, nie chcąc w całości odrzucać tezy blondynki, by nie poczuła się w żaden sposób niezrozumiana przez Ciebie. W końcu przyjaźń to zrozumienie…- Ale dla Niego, one nic nie znaczą. Dałabym sobie za to nawet rękę uciąć. A jeśli są to bezwartościowe słowa, może je sobie rzucać na wiatr ile dusza zapragnie, nie sądzisz?
-Uważaj, żebyś nie została bez ręki w przyszłości…- bąknęła pod nosem.- Przydaj się na coś i otwórz drzwi- dodała, gdy do Waszych uszu doszedł dźwięk dzwonka do drzwi.  

***

         Często bywa tak… Co ja mówię? ZAWSZE. Powtarzam: Zawsze bywa tak, szczególnie w życiu, że nie umiemy doceniać osób, które nas otaczają. Które mimo że nie są z nami zbytnio związani, a nawet nie jesteśmy świadomi tego, że tak bardzo jej potrzebujemy. Które mimo tego że ciągle dołują, wymierzają kopniaka w brzuch, tak czy siak są niezwykle cenni. Dziwne, prawda? Nie. To jest wręcz śmieszne… Żyjemy w abstrakcyjnym świecie. Świecie, który uchodzi za okrutny, pełen rozpaczy, a w rzeczywistości jest… śmieszny. Jest jednak coś jeszcze lepszego. Bo co dzieje się,  kiedy zorientujemy się w końcu, że wokół nas żyli ludzie, którzy byli podporą i odgrywają niezmiernie ważną rolę w naszym życiu? Właśnie wtedy z reguły jest już za późno… Straciliśmy ich. Powody są różne. W to już nie wnikajmy. Wniosek jest jeden i zapewne każdemu znany. Doceniamy kogoś tylko wtedy, gdy już go straciliśmy… I to nieodwracalnie… 

-No chyba nie…- bąknęłaś, gdy zauważyłaś moją skromną osobę pod drzwiami mieszkania Stelli.- Zawiało Cię tam na górze, że teraz takie szopki odwalasz?!
-Witaj, Anabell- odparłem spokojnym głosem, zaopatrując płuca w gęste powietrze.- Miło Cię widzieć. A Tobie jak ze świadomością, że przed momentem jakaś niewinna istota mogła zginąć z miłości do Ciebie?- ująłem Cię w talii, lecz Ty nie pozostając nawet przez moment obojętna, odsunęłaś się nagle.
-Niewinny to Ty jesteś, kiedy śpisz i to tyłem. A nawet nie zawsze- poprawiłaś ze spokojem, zamykając za sobą drzwi. Bądź, co bądź, Stella była Twoją przyjaciółką. Jednakże, znałaś niestety Jej nastawienie do mnie. Wiedziałaś, że Ona stanie po mojej stronie. Wiedziałaś, że będzie Cię namawiać do zmiany decyzji. Wiedziałaś, że Stella jako jedyna, jest w stanie na Ciebie wpłynąć…- A teraz z łaski swojej bierz swoje klamoty i wara stąd!
-Nie- odpowiedziałem pewnie, rozkładając niewielkie krzesełko tuż obok mahoniowych drzwi. Upór, pewność siebie, determinacja… Pragnąłem zmienić swój świat na parkiet. Parkiet, na którym będę tańczył ja i tylko ja. Na którym jakiekolwiek kroki będą odbywały się za moim przyzwoleniem. A czego byłem pewien? Otóż tego, że będę robił wszystko, co możliwe, dopóki starczy sił. W końcu prawda była jedna. Skoki są najważniejsze…- Od dziś będę Twoim sąsiadem- oznajmiłem, patrząc na Ciebie z triumfem malującym się na twarzy.- Dodam, że będę nieznośnym sąsiadem.
-Ty chcesz na razie mieszkać na klatce?- wybuchłaś nieopanowanym śmiechem, jedną ręką podpierając się o futrynę.- Powodzenia- rzuciłaś, powoli kierując się z powrotem do wnętrza mieszkania przyjaciółki.
-Jeśli myślisz, że nie dam rady, jesteś w grubym błędzie- nagle zerwałem się na równe nogi, co było machinalnym odruchem z mojej strony. Sam nie wiem… Do dnia dzisiejszego posiadam takie instynkty… Kiedy ktoś uważał, że nie jestem w stanie czegoś dokonać, musiałem mu zaśmiać się w oczy. Musiałem udowodnić, że się myli. W końcu nie od dziś wiadomo, że Gregor Schlierenzauer może wszystko.
-Mylisz się- zatrzymałaś się w półmroku, na pięcie odwracając się w moją stronę.- Ja wiem, że nie dasz rady, a to zasadnicza różnica, nie uważasz?- wtrąciłaś, wykrzywiając kwaśno swą minę.
-Zostałaś mi tylko Ty- tym razem to ja zbliżyłem się do Ciebie, bawiąc się kasztanowym kosmykiem Twoich włosów. Tym razem nie drgnęłaś. Spodobało Ci się?- Sąsiedzi są już na to przeze mnie przygotowani, nie będą mieć nic przeciwko mojej obecności…
-Przekupiłeś sąsiadów?!- wykrztusiłaś zdumiona, przerywając w połowie mój monolog.- Po jakiego Ty to wszystko robisz?- odezwałaś się głośniejszym szeptem, niedowierzająco patrząc prosto w moje czekoladowe tęczówki. Niedowierzałaś, dokładnie. Nikt, kto by mnie znał, nie wierzyłby w to, co właśnie robiłem. Właściwie to samego siebie zadziwiałem… Cóż. Powtórzę się. SKOKI SĄ NAJWAŻNIEJSZE.
-Bo Cię kocham- odpowiedziałem szybko, goszcząc w tonie swego głosu zaskakującą lekkość i błogość. Jedno dobre pytanie nasuwa się na język. Czemu wprost Ci nie powiedziałem czego żądam? Kolejny raz w życiu nakryłem się na strachu. Bałem się, że Cię rozzłoszczę, spłoszę, a przez to jakiego dzieła dokonam? Własnowolnego zrujnowania własnej kariery skoczka narciarskiego…
-Te tanie teksty zostaw sobie na inne laski, które nabiorą się na te numery- niczemu niewzruszona ciągnęłaś dalej, przymrużonymi oczyma patrząc bez skrępowania wprost w moje źrenice, gdzie najwidoczniej znalazłaś wejście do mojej duszy…- Czego ode mnie chcesz?- dopowiedziałaś głośniej, akcentując wyraźnie każde ze słów.- Masz ostatnią szansę. Potem rób sobie, co tylko chcesz.
-Musisz do mnie wrócić!- wywarczałem. Szczerze? Irytowałaś mnie coraz bardziej. A ja sam nie miałem już więcej cierpliwości do grania „zakochanego amanta”. Nie byłem, nie jestem i nigdy nie będę typem takiego romantyka. Lubię swoje sprawy załatwiać szybko, bez zbędnego przedłużania. Tak było i za tym razem…
-Niczego nie muszę. Ewentualnie mogę, ale w Twoim wypadku nawet to się nie sprawdzi- odsunęłaś się, powoli kierując się do mieszkanie Stelli.- Sayonara- rzuciłaś, lecz ja  zaskakując Cię od tyłu, przywarłem Cię do białej ściany, nie zważając na Twoje krzyki i nieudolne próby oswobodzenia się z mojej opresji.
-Sponsorzy chcą się wycofać, niedługo za nic w świecie nie będę mógł skakać, bo najzwyczajniej nie będę mieć na to kasy, rozumiesz?- mówiłem, oddychając niemiarowo. Patrzyłem w Twoje niebieskie oczy i wiesz co widziałem? Obojętność.
-W takim razie życzę miłej emeryturki- kumulując wszystkie siły i energię, którą w sobie posiadałaś, odepchnęłaś mnie od siebie, lecz nie po to aby uciec, co naprawdę mnie zdziwiło. Byłem pewny, że nie chcesz ze mną rozmawiać, widzieć mnie, ale nie Ty. Ty jedynie chciałaś mieć oddech…
-Ty nie rozumiesz- odwracając wzrok, drążyłem dalej nieprzyjemny temat. Dotychczas byłem samowystarczalny. Nikogo ani niczego nie potrzebowałem, a teraz? Potrzebowałem Ciebie i to tak, jak nigdy nikogo innego na świecie…- Ktoś doniósł o wszystkim prasie. Jestem… Właściwie to sam nie wiem kim jestem w opinii publicznej! Nikt nie chce być kojarzony ze mną!
-Jestem w ogóle ciekawa kto kiedykolwiek chciał być z Tobą kojarzony- prychnęłaś.- Ale do czego ja jestem Ci potrzebna? Przecież nie zostanę Twoim sponsorem- przewróciłaś oczyma.
-Masz do mnie wrócić, żeby to wszystko odkręcić- odparłem, patrząc na Ciebie zdecydowany. Tak, wiedziałem czego chcę. Wiedziałem jak chociaż próbować poskładać dane elementy układanki w całość. Pytanie: na ile moja wiedza okaże się słuszna?
-Słuchaj, Schlierenzauer- warknęłaś, gwałtownym ruchem zbliżając się w moją stronę.- Już Ci raz mówiłam! Nie udaję kogoś, kim nie jestem!- niemal krzyknęłaś, zaciskając dłonie w pięści.- A Ty nagle wyskakujesz mi z propozycją udawania kochającej partnerki, która deklaruje, że urodzi Ci jeszcze autobus dzieci?! Nie dam się na to złapać! Raz już kogoś okłamałam… Wyszłam na tym jak Zabłocki na mydle…- dopowiedziałaś pod nosem, odwracając wzrok.
-Tak, tak właśnie sądzę!- krzyknąłem. Zadziwiający był fakt, że zrobiłem to pierwszy raz podczas tejże konwersacji. Zazwyczaj to już na samym początku prowokowałaś mnie do krzyków. A tu proszę… Taka niespodzianka…- Bo nieźle płacę! Ty zawsze dasz zaciągnąć się na kasę!- to było już o krok za daleko, wiem. Jednakże, właśnie wtedy wyraziłem swój brak uczuć wobec Twojej osoby. Wyraziłem to, że chcę jedynie Twojej obecności. Niczego więcej.
-Przeginasz!- odpowiedziałaś również krzykiem, uderzając w mój policzek.- Takiego frajera, jak Ty, można tylko i wyłącznie wykorzystywać!
-Zapewniam, że pokryję wszystkie koszty związane z dziećmi i Tobą- wysapałem, głęboko oddychając.- I rzecz jasna, mieszkasz ze mną. Nic nie może wzbudzić nawet najmniejszych podejrzeń. Poza tym, w niedzielę idziesz ze mną do programu. Publicznie musimy oświadczyć, że to, co miało miejsce, to jedynie nieporozumienie i że taki chwilowy kryzys, nigdy nie przesłonił mi oczekiwania na Stefana i Alexandra- oznajmiłem na jednym wydechu, powstrzymując się od jakichkolwiek słów, niedotyczących sprawy, którą miałem do załatwienia.
-Ponadto, pomagasz mi jakoś wyjść na swoje. Prosto z mostu mówiąc, żądam mieszkania, kiedy to wszystko przycichnie oraz łożenie na dzieci do czasu ich pełnoletniości- mówiłaś pewnie, przedstawiając swoje warunki umowy. Wiesz co najbardziej rzuciło mi się w oczy? Nie wspomniałaś o pomocy finansowej dla Ciebie. Mówiłaś jedynie o dzieciach… Te małe istotki były chyba pierwszymi człowieczkami, które zdołałaś szczerze pokochać, skoro godziłaś się na coś takiego…
-Zwariowałaś?!- uniosłem się, słysząc Twoje niedorzeczne żądania.- To nie moje dzieci, a mam je utrzymywać?!
-Sayonara- powtórzyłaś znużona, stawiając zdecydowany krok w stronę mieszkania Twej przyjaciółki, gdzie aktualnie pomieszkiwałaś.
-Dobra, zgadzam się!- zatrzymałem Cię, wywołując na Twojej twarzy krzywy uśmieszek.- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, Madame- przewróciłem oczyma, a na sobie czułem Twoje zadowolone spojrzenie.
-Jeszcze jedno- oznajmiłaś tajemniczo.- Nie zbliżasz się do mnie. Nie tykasz mnie nawet palcem. Nie patrzysz na mnie. Kiedy jestem w domu, nie pokazujesz mi się na oczy, słyszysz?
-O to akurat nie będę się kłócił…- powiedziałem pod nosem, wywołując na twojej twarzy wyraźny kaprys zawiści.- Zgadzam się na wszystko- dodałem nieco głośniej, dając Ci do zrozumienia, że jak na razie to Ty jesteś stroną dominującą.
-Aha… I żeby sprawa była jasna- przekroczyłaś próg mieszkania, zerkając na mnie z błyskiem w Twych niebieskich tęczówkach.- Nigdy w życiu moje dzieci nie będą miały na imię Stefan i Alexander… 


Jak myślicie, jak będzie wyglądać teraz rzeczywistość Grega i Bell? 
Dziękuję Wam, Skarby moje, za całe wsparcie, które mi okazujecie. ♥
Kocham Was za to. ;* 
 

10 komentarzy:

  1. Scena z Gregorem zarąbista :D
    Anabell jakie warunki stawia! Widać, że zależy jej na tych maleństwach <3
    Pozdrawiam i weny kochana!
    ;***

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam pojęcia jak będzie teraz wyglądało życie tej dwójki, ale wiem, jak chciałabym by wyglądało... ♡
    Cudo, kolejne w Twoim wydaniu. ♥
    Bardzo zaskoczyło mnie zachowanie Gregora. Jednak ani przez chwilę nie pomyślałam, że to zachowanie może być szczere. Jedyne co Gregor kocha to skoki oraz dzieci jak sądzi.
    Bardzo chciałabym,żeby oboje docenili wartość jaką jest miłość.
    Strasznie trudno było mi czytać o ciągle niewzruszonej Anabell. Może i przejrzala jego zamiary,ale jej reakcja na każde inne słowo z jego strony była taka sama. Oschła. Beznamiętna.
    Ciekawi mnie czy się nie pozabijają. xD
    Czekam na next. :*
    Kochaam! ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. dobra, udało mi się nadrobić całość ;D
    przepraszam za brak obecności ostatnio, ale dużo spraw zaczęło się układać i to pomyślnie, więc rzadko kiedy mam czas na cokolwiek xD
    nie podoba mi się taki układ ;x to nie jest zdrowe rozwiązanie problemów.. ;x
    jestem cholernie ciekawa, jak to wszystko dalej pociągniesz ;p
    Pozdrawiam ;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć kochana!
    Anabell nie jest romantyczką. XD Nawet mnie by poruszyło takie wyznanie. To niby dla skoków, ale widać, że Gregor się zakochuje. Nie spodziewałam się po nim czegoś takiego. Wiedziałam, że coś wymyśli, ale takie coś?
    Kocham ich kłótnie... Są świetne.
    Widać, że Anabell kocha swoje dzieci. Chce dla nich jak najlepiej. Wydaje mi się, że przy nich się zmieni.
    Rozdział jak zawsze wspaniały.
    Czekam na next.
    Jestem ciekawa jak to się rozwinie.

    Pozdrawiam
    Anahi

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam na nowy rozdział lwiaczesc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale mi wstyd, że dopiero dzisiaj wszystko nadrobiłam, ale teraz będę już na bieżąco :)
    Jak podsumować te dziesięć rozdziałów? Chyba jednym słowem: Wspaniałe.
    Pełne emocji, uczuć... muszę ci powiedzieć, że jak zaczynałam czytać rozdział np. w szkole, to nie mogłam się oderwać i czytałam nawet na mojej ukochanej historii i biologii :D
    Kocham cię za to opowiadanie <3
    Szkoda mi było Gregora, kiedy Anabell tak go wykorzystywała, a on tak się starał. I kocham te ich śmieszne kłótnie o wszystko :D
    Anabell jest dziwną bohaterką. Wywołuje u mnie skrajne emocje. Od współczucia po totalną złość.
    Stella to taki dobry duszek :) Mam nadzieję, że nic nie zniszczy przyjaźni między nią a Anabell.
    Gregor sobie sprytnie to wszystko obmyślił. Myślę, że na tych warunkach jakoś się dogadają. No i nie zapominajmy o prologu, który chyba wywróci wszystko do góry nogami, bo szczerze mówiąc, wciąż w mojej głowie pojawiają się czarne myśli, które pojawiły się po przeczytaniu twojego pierwszego posta na tym blogu.
    Czekam z niecierpliwością na kolejny :))
    Całuję, Molly :***

    PS. http://i-never-let-you-down.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. No cóż, ni stąd ni zowąd pojawiam się wreszcie ja. Jak Molly, mam szczerą nadzieję, że nie udusisz mnie, że nadrobiłam wszystko dopiero teraz. I tu nie chodzi o to, że dużo było do czytania albo coś w ten deseń. Powiem więcej - zrobiłam to specjalnie ;) Kobieto, piszesz w taki sposób, że to aż grzech wszystko przeczytać za jednym razem! Tak więc skutecznie powstrzymywałam się od czytania, żeby móc się nacieszyć tą historią o wiele dłużej :)
    Tu jest wszystko, czego można oczekiwać od jakiegokolwiek bloga. Nie omieszkam tego wymienić, a co!
    • styl pisania, za który normalnie jestem gotowa dać się poszatkować - inteligentny jak cholera, czasem zabawny, czasem wręcz ironiczny. Ogólnie rzecz biorąc taki, który wielbię na kolanach :)
    • fabuła, która wyrabia ze mną takie rzeczy, że lepiej nie mówić. Wszystko tu jest takie ciekawe i niespodziewane, że wyobraźnia sama się uruchamia. Śmieję się, bywa, że jest mi żal, wściekam się, najczęściej jednak podziwiam to, co tu wykreowałaś.
    • bohaterowie - oni są potworni, okropni, bezduszni i Bóg wie jeszcze jacy i właśnie za to ich kocham. Postaci stworzyłaś w taki sposób, że niczego im nie brakuje. Nie chciałabym w życiu spotkać kogoś ich pokroju, ale czyta się o nich conajmniej przyjemnie :D
    Mogłabym jeszcze pisać i pisać, ale limit słów by mi raczej na to nie pozwolił ;)
    Wiedz tylko, że jesteś genialna. Na kolanach dziękuję za te 10 rozdziałów i czekam z niecierpliwością na kolejne. Nie torturuj i dodawaj jak najszybciej :*
    Pozdrawiam serdecznie ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  8. O hoho! Coraz ciekawiej! Akcja die jeszcze bardziej rozkręca, a to mi się podoba! Nie mogę się doczekać akcji w programie. Znając główną bohaterke na pewno coś odstawi! Co do imion dzieci... Od razu jak je przeczytałam skojarzyło mi się że bracia Hayboecka mają chyba tak na imię o ile mnie pamięć nie myli. Mam nadzieję, że jednak dzieci nie będą nazywać się Stefan i Alexander, bo o ile jeszcze Alexa można przeboleć to Stefcio to takie dziwne imię jak dla malutkiego dziecka. Zresztą co ja będę owijac w bawełnę nie podoba mi się po prostu to imię (nawet u Krafta, którego darze niebywałą sympatią ) w sumie nie wiem czemu rozprawialam o tym imieniu tyle. W każdym bądź razie rozdział miodzio, ale nie mam żadnego ale! :P Czekam na więcej!
    Przepraszam za ten komentarz od tyłka strony, ale jestem jakaś zamulona dzisiaj :P
    Buziaczki :D

    OdpowiedzUsuń
  9. spóźniona, jak zawsze...

    o matko, ale się uśmiałam, sama nie wiem czemu :) niezłą szopkę odstawił Herr Schlierenzauer. normalnie chapeau bas :)

    rozdział jak zawsze świetny, czekam na następny.

    pozdrawiam :*

    weny!

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej, hej :*
    Od razu przepraszam, że dopiero teraz, ale ostatnio w ogóle nie miałam czasu, żeby czytać ;*
    Cóż... Początkowo zachowanie Gregora na prawdę mnie zaskoczyło, ale chyba na plus. Ale później pokazał swoją prawdziwą twarz ;) Ciekawie się dalej zapowiada ;*
    Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału... Coś czuję, że będzie się działo ;)

    Pozdrawiam :*
    Ol-la

    OdpowiedzUsuń