Posiadać nad czymś kontrolę,
nie może i nie jest równoznaczne z dyktaturą. Nie można rządzić wszystkim, co
popadnie, nie licząc się z uczuciami i prawami wolności innych ludzi. Pokora
jest przydatna nawet władzy. A ja? Otóż, byłem człowiekiem, który posiadał
wszystko, lecz nie pokorę. Nie w relacjach z Tobą. Powód był prosty. Nosiłaś
pod sercem moje dziecko. Istotę, którą na początku nienawidziłem, sądziłem, że
jest przekleństwem, karą, lecz którą po czasie najzwyczajniej pokochałem. Wiesz
dlaczego? Kiedyś nie wiedziałaś… Sam nawet tego nie wiedziałem, czemu
pokochałem coś, czego jeszcze nigdy nie widziałem. Jednakże, po głębszej
analizie, zrozumiałem. Doszło do mnie to, że dziecko będzie mnie kochać bez
względu na wszystko. Będzie istotą moją. Krew z krwi podobną do mnie. Nie
będzie patrzyła na mój stan majątkowy, nie będzie robiło większej awantury o
kolejne przygody na jedną noc w moim życiu. Będzie kochało miłością niewinną i
nierozerwalną, nieznającą granic. Kiedyś nie wiedziałem, że coś takiego
potrafię czuć. Że świat bez miłości coraz bardziej przestał mi się podobać. Że
bez miłości stawałem się egoistą… Miłość była mi potrzebna. A kogo innego
kochać, niżeli nie własne dziecko? Tak jest najbezpieczniej. Pustka zostanie
wypełniona, a i ja również będę miał gwarancję, że nigdy nie znajdę się na
skraju. Dokładnie przemyślane, prawda? Perfekcjonista- taki byłem, jestem i
będę. Zarówno w skokach, jak i życiu prywatnym. Jednakże muszę przyznać, że ten
plan nie był do końca doskonały. Obijał się na Tobie i Twojej wolności…
-Ubieraj się! Natychmiast!- krzyczałem zaraz po
powrocie z treningu, widząc Cię jedynie w topie na ramiączkach oraz krótkich
spodenkach.- Jest zima! Temperatury są minusowe! A Ty co?!Jesteś w ciąży! Nie
możesz się przeziębić!- nie zdejmując z siebie nawet kurtki, udałem się szybko
do Twojej garderoby.
-Zachowujesz się gorzej niż moja babcia-
prychnęłaś, kładąc się na kanapie, jednocześnie próbując oglądać jeden z Twoich
ulubionych horrorów. Nienawidziłem, kiedy je oglądałeś. Nie w czasie, kiedy
byłaś w ciąży.
-Ubieraj to szybko!- wrzasnąłem, wyłaniając się
zza ściany, rzucając w Twoją stronę ciepły sweter oraz koc.- Nie odwalaj
niepotrzebnych szopek!
-Gregor, tutaj jest strasznie gorąco!- postawiłaś
się natychmiastowo, zrównując swój wzrok z moim.- Ogrzewanie jest włączone na
max! Nie mów mi, że nie czujesz, że zrobiłeś ze swojego domu istną Saharę, bo
tego nie da się nie zauważyć!
-Lepiej, żeby Ci było ciepło, niżeli zimno!-
odgryzłem się nieco łagodniejszym tonem, aczkolwiek nadal można było to
zakwalifikować pod kategorię krzyku.- Ubieraj to już!- nalegałem nadal,
wręczając Ci przyniesiony przed momentem sweter.
-Chcesz, żebym umarła z przegrzania?!- pisnęłaś
wyrywając z moich dłoni sweter, który po chwili na siebie ubrałaś.- Lepiej?!
Skoro wolisz mnie w ten sposób stępić, to proszę bardzo. Nie będę wchodziła Ci
w drogę!
-Nie rozumiem, co złego może być w ciepełku-
powiedziałem niewzruszony, sam zdejmując z siebie kolejną warstwę ubrań, w
którą byłem przyodziany. Trzeba było przyznać… Jakoś za specjalnie przyjemnie
nie było w tej gorącej atmosferze…
-Człowieku, czuję się jakbym mieszkała w hucie!
Tutaj nie ma czym oddychać! Czekam teraz na moment, kiedy wyciągniesz z okien
klamki, żebym nawet na kilka chwil nie mogła odetchnąć świeżym powietrzem!-
rzucałaś się nadal.
-Pooddychasz sobie, kiedy urodzisz! Na razie siedź
cicho!- bąknąłem, kierując swe kroki w stronę kuchni.- Co to jest, do
cholery?!- krzyknąłem, co sprawiło, że za kilka sekund i Ty pojawiłaś się w
przestronnej, jasnej kuchni, patrząc na mnie niezrozumiałym wzrokiem.
-Obiad- przybrałaś bardziej pytający, niż
oznajmujący ton, w dalszym ciągu patrząc na moją osobę zaniepokojonym
wzrokiem.- Pomyślałam, że kiedy wrócisz z treningu, będziesz głodny. Nie są to
jakieś marcepany, ale da się zjeść- wysiliłaś się na sympatyczny uśmiech, w
którym nie do końca było Ci do twarzy.
-To źle myślałaś!- krzyknąłem, przypierając Cię do
ściany.- Jak mogłaś to zrobić?!- wrzeszczałem prosto w Twoją twarz, mając w
oczach rządzę mordu. Zupełnie tak, jakbyś wyrządziła mi krzywdę… Jakbyś zabiła
kogoś z mojej rodziny, a przecież przygotowałaś tylko niewinny obiad...
-Uspokój się!- warknęłaś, przymrużonymi oczami
patrząc na mnie.- Zrobiłam tylko obiad! Co Ci znowu nie pasuje?! To źle, że się
staram?! Że chcę dobrze, a i tak mi nie wychodzi, bo Ty to wszystko masz
najzwyczajniej w dupie?!
-Nie wolno Ci się przemęczać!- odsunąłem się od
Ciebie, patrząc raz na przygotowany obiad, a drugi- na Ciebie.- Na chwilę
spuściłem Cię z oka! Na krótką chwilę, a Ty sobie już obiad gotujesz!
-Przestań mnie traktować jak kalekę!- najeżyłaś
się, składając na moim policzku uderzenie.- Nie jestem nią! Nie będę! Ciąża to
nie choroba!
-A tutaj bym się kłócił…- bąknąłem pod nosem,
odwracając wzrok od Twojej osoby. Miałaś rację. Na pewno ją miałaś, bo formułkę
„ciąża to nie choroba”, jest powtarzana nieustannie z różnych ust. Jednakże,
nie dla mnie. Dla mnie Twoja ciąża była czymś ważnym. Przełomem w moim życiu.
Czasem, kiedy nie mogłaś wykonywać nawet najmniejszego ruchu, który mógłby Cię
na coś narazić… Ciebie, a co się z tym wiązało- naszego dziecka.
-Nie jedz jeśli nie chcesz!- wrzasnęłaś, wychodząc
z pomieszczenia. Widziałem, jak Twoje dłonie zaciskały się w pięści.
Dostrzegłem tą nienawiść i złość czystej postaci w Twoich niebieskich
tęczówkach. Jaki był tego powód. Ja.
-Ile razy mówiłem Ci, żebyś nie oglądała tych
horrorów! Tobie nie wolno się bać w tym stanie!- gdy dostrzegłem, że powróciłaś
do oglądania ulubionego horroru, nie mogłem tego ominąć obojętnie. Jeśli już
chciałem zmieniać Twój świat, musiałem to zrobić do końca, nie pozostawiając
żadnych skaz.
-A denerwować mi się można?- spytałaś, śmiejąc się
ironicznie.
-Zapewne też nie- odparłem, nie do końca zdając
sobie sprawę z tego, do czego zmierzasz. Co starasz się przekazać…
-To mnie, do cholery, nie denerwuj!- krzyknęłaś,
wyłączając telewizor. Nie znałem Twego kolejnego ruchu. Byłaś osobą, po której
mogłem się spodziewać absolutnie wszystkiego… Nie miałem nad Tobą kontroli.
Właśnie ta świadomość była najbardziej frustrująca.
-To Ty sama się denerwujesz niepotrzebnie-
usiłując powstrzymać krzyk, mówiłem przez zęby. Do tej pory nigdy nie
doświadczyłem na własnej skórze jak ciężko jest opanować własne emocje,
szargające i rozsadzające od środka. Widzisz? Kolejna zmiana, którą wymusiła we
mnie Twa obecność.- Nie wiem czy zauważyłaś, ja jestem oazą spokoju- dodałem,
wciągając w płuca gęste powietrze, od którego śmiało mogło się zakręcić w
głowie.- Wychodzisz?! Gdzie?! Z kim?! O której wrócisz?! Idę z Tobą!-
zareagowałem, widząc, że przywdziewasz na siebie kurtkę. Zanim jednak zdążyłem
cokolwiek więcej powiedzieć, Ty już wybiegłaś, zostawiając za sobą jedynie
trzask drzwi, odbijający się od czterech ścian.
***
Miałaś
być stabilna w uczuciach, a tak naprawdę nie wiedziałaś, co czujesz. Codziennie
bijesz się z myślami i coraz częściej zaprzeczasz samej sobie. Wmawiasz sobie,
że jest dobrze, a w rzeczywistości wszystko wymykało Ci się spod kontroli. Najśmieszniejsze
i najbardziej łamiące zasady, na których opierał się Twój światopogląd, było
to, że nie potrafiłaś dokładnie określić, co tak naprawdę jest dla Ciebie
udręką. I właśnie przez to, tak często złościłaś się o każdą błahostkę bądź nie
mając do tego żadnej podstawy. I istniało coś jeszcze… Istniał fakt, że miałaś,
masz i prawdopodobnie będziesz mieć, swój własny świat. Świat, w którym
zamykasz w sobie ból. Udajesz, że nie czujesz. Że ból jest dla Ciebie niczym.
Że śmiejesz mu się prosto w twarz. Najpierw pragniesz go udusić, aby następnie
wypłakać niewidzialnymi łzami duszy. Poranionej, zbłąkanej duszy, mieszkającej
w Twoim wnętrzu. Cały czas walczyłaś. Toczyłaś zacięty bój ze wszystkim.
Dlatego też, nie umiesz się zwierzać. Nie potrafisz przyznać, że coś Cię gnębi.
Wręcz zabija od środka. Nie umiesz o tym mówić, bo to za bardzo boli… Wszyscy
mają Cię za buntowniczkę, mającą zasady schowane głęboko w kieszeni. Która
ciągle potrafi się śmiać. Jak nie z czegoś, to kogoś. Ale Ty się śmiałaś,
dogryzałaś innym i buntowałaś tylko dlatego, żeby nie płakać… Nie przyznawałaś
się do tego nigdy wcześniej. Nawet dla Ciebie samej były to niezbadane okolice
Twej duszy, która pomimo wszystko potrafiła w rzadkich przypadkach czuć,
współczuć, możliwie kochać na swój pokrętny i niezrozumiały sposób… Kochałaś,
jednakże co? Kogo? Miałaś kogo kochać, poza swoim nienarodzonym dzieckiem?
Można powiedzieć, że nawet go do końca nie kochałaś… Przecież od samego
początku traktowałaś go jak przybłędę. Niepotrzebny problem i coś, co dostarcza
Ci jedynie kłopotów. Powiedz teraz szczerze… Jak Ci będzie z tymi
wspomnieniami, kiedy będziesz patrzyła prosto w oczy swojego dziecka, gdy swą
miłość będzie okazywać Ci na każdym kroku?
-Dzień
dobry- przywitałaś się, wchodząc do pełnego światła gabinetu.
-Witam- młody lekarz spojrzał na Ciebie zza
okularów, najwidoczniej dostrzegając obawy oraz widoczny strach w Twoich
oczach.- Niech się Pani nie boi. Strach jest tutaj całkowicie niepotrzebny.
Wszystko mam pod kontrolą- zapewniał.
-Jakoś mnie Pan nie przekonał- burknęłaś.- Czy to
będzie boleć?- dopytywałaś, czujnym okiem obserwując każdy ruch młodego
lekarza.
-Będę starał się być jak najbardziej delikatnym.
Pani jest tutaj w końcu najważniejsza…- usłyszałaś, po czym udałaś się za
kotarę w celu przebrania się.
-I tak ma być- oznajmiłaś wyłaniając się,
jednocześnie patrząc z respektem i zadowoleniem w brązowe tęczówki mężczyzny.-
Zaczynamy!
***
Człowiek
powinien pamiętać jedną zasadę życia ludzkiego, na której opiera się idea
istnienia: bez walki, bólu, cierpienia oraz łez niczego nie da się osiągnąć, do
niczego dojść. Jeśli o czymś marzymy, nie należy się poddawać, a jedynie
walczyć. Wojować, mając na względzie głównie spełnianie własnych marzeń oraz
doczesnych pragnień. Potrzeb, które wręcz same domagają się ich zaspokojenia.
Ty pragnęłaś wolności, swobody, oddechy. Potrzebowałaś po prostu świeżości, aby
żyć. Zamknąłem Cię w klatce. Taka była prawda. A co robi ptak, zamknięty w
uwięzi? Zniewolony buntownik, nie mający pojęcia w jaki sposób wziąć
rzeczywistość w swoje ręce. Jak sobie z nią poradzić? Jak przyzwyczaić się do
niewoli? Jak po odzyskaniu siebie, wrócić do normalnego życia?
-Koniec z tym! Koniec, słyszysz?!- krzyczałem na
powitanie, gdy tylko przekroczyłaś próg mojego mieszkania. Nie było Cię dobre
kilka godzin… Jedne z najgorszych godzin w moim życiu, pełne chwil, podczas
których najgorsze myśli przebijały się przez moje myśli. Miałem świadomość, że
stan, w którym wybiegłaś z domu, sprzyjał wyrządzaniu różnego rodzaju głupstw,
których miałabyś prawo żałować do końca życia.- Od dziś będę Cię zostawiać w
domu pod kluczem! Tak nie może być!
-Zamknij się w końcu, do cholery jasnej!-
wrzasnęłaś ile sił w gardle, wyraźnie przy tym chrypnąc. Słysząc ciszę z mojej
strony oraz dostrzegając oniemiały wyraz mojej twarzy, postanowiłaś kontynuować
swoją dalszą myśl.- Teraz już nie będę dla Ciebie użyteczna- oznajmiłaś pewnie
z nutką tajemniczości i zatargu.
-Nosisz moją córeczkę!- wybuchłem krzykiem.-
Dopóki taka jest prawda, jesteś dla mnie użyteczna.
-Twojej córeczki już nie ma! Nie ma i nie będzie,
rozumiesz?- powiedziałaś z krzywym, cwanym uśmieszkiem. I prawda jest taka, że
moje serce niemal się zatrzymało. Bo co? Znałem Cię krótki odstęp czasu, lecz
wiedziałem, że jesteś zdolna dosłownie do wszystkiego… Żaden krok nie byłby dla
Ciebie problemem, bylebyś Ty mogła stanąć przede mną z zadowolonym wyrazem
twarzy, śmiejąc mi się prosto w twarz…
Kolejny
rozdział przeszedł do historii. Mam nadzieję, że nie zanudziłam za bardzo, hę?
Cóż. Ale w następny na pewno możecie się spodziewać początku końca.
Tak, ale tutaj już nie zdradzę czego końca. :)
Dziękuję za bezcenne wsparcie. ♥
Trzymajcie się cieplutko. ;*
Czyżby Ana usunęła ciążę?! Nie wierzę, że mogłaby to zrobić...
OdpowiedzUsuńGregor jest taki słodki, gdy jej wszystkiego zabrania. Chociaż wcale mnie nie dziwi reakcja dziewczyny. Też pewnie bym się wkurzyła :)
Pozdrawiam i weny kochana ;***
Ojej...
OdpowiedzUsuńszkoda mi Gregora...
Tak się chłopak przyjął tym wszystkim...
No ale najgorsze że to nie jest jego dziecko... no jeżeli oczywiście jeszcze jest, chociaż mam nadzieję, że Anabell nie usunęła tej ciąży. .. tak tajemniczo to odpisałaś, że sama nie wiem czego się spodziewać...
coś czuję, że w następnym rozdziale będzie się działo. ..
Osobiście liczę na to, że stosunki Gregora i Anabell się trochę poprawią i nie będą tak sobie skakać do gardeł. .. ale myślę, że tutaj Gregor musi trochę wystopować bo jest zdecydowanie zbyt opiekuńczy, chociaż nie wiem czy można to nawet tak nazwać, bo on poprostu strasznie kontroluje sytuacje.
Pozdrawiam i czekam na nastepny rozdział :*
Ol-la ;)
s
Hola,hola, czy ona wlasnie zabila swoje dziecko?!
OdpowiedzUsuńPrzeciez to niedorzeczne! Nie moglaby zrobic tego Gregorowi.. nie mogla zrobic tego dziecku... nie mogla zrobic tego SOBIE do cholery!
Czekam na nastepny, oby pojawil sie szybko ;D jak nie to Cie znajde xd
Pozdrawiam ;3
Obiecałam, że dziś będę, więc jestem. ;)
OdpowiedzUsuńGregor na swój sposób jest uroczy. Troszczy się o swoje dziecko, jak rzadko który mężczyzna. Jednak jest w nim coś denerwującego. Zachowuje się trochę jak... osoba, która nie ma zbyt "równo pod sufitem". Zamiast zakazywać i nakazywać Anabell niektórych rzeczy mógłby po prostu się nią zaopiekować, ale w sposób normalny. Taki, w jaki robią to inni mężczyźni. Ale wydaje mi się, że wówczas również denerwowałby Anabell.
Umówmy się, oni oboje są bardzo specyficzni. Mimo to, bardzo ich lubię. ♥
Nie mogę jednak uwierzyć, że bohaterka zabiła swoje dziecko...
Może ona tylko tak po prostu poszła do lekarza, chciała to zrobić, ale w ostateczności stchórzyła i wróciła do domu, mówiąc, że dziecka już nie ma? Zapewne chciała wydostać się z tej klatki, w jakiej zamknął ją skoczek, ale mimo to, nic nie usprawiedliwia jej zachowania, jeśli dziecka już nie ma...
Tak jak zaznaczyłaś gdzieś wyżej. Ona jest nieobliczalna i nie wiadomo co zrobiła lub co zrobi...
Świetny rozdział, kolejna perełka. :)
Czekam z niecierpliwością na kolejny i mam nadzieję, że już teraz będę na bieżąco. ♥
Buziaki :*
mnie również irytowałabym nadopiekuńczość Gregora -.-'
OdpowiedzUsuńzakochany facet już tak ma, że kobietę swojego życia będzie nosił na rękach i wszystko za nią robił :) z jednej strony to słodkie, ale z drugiej uciążliwe...
coś mi się zdaje, że Anabell nie dokonała aborcji...
rozdział świetny, czekam na następny :)
pozdrawiam serdecznie :*
weny!
Czytając ostatnie słowa wypowiedziane przez nią całkowicie zamarłam.
OdpowiedzUsuńNie wiem co zrobiła Anabell, ale mam nadzieję, że tylko tak powiedziała i nie dokonała aborcji.
Rozdział jak zawsze cud, miód i malina <333
Czekam z wielką niecierpliwością na kolejny.
Buziaki ;*
ja tam się rozpisywać nie będę ;p
OdpowiedzUsuńświetnie <3
czekam nn i pozdrawiam :****
Coś mi się wydaje ze Ana nie usunęła ciąży bp przecież w pierwszych rozdziałach wspomniała ze nie mogłaby tego zrobić. Sądzę że tylko się z nim droczy
OdpowiedzUsuńHej!
OdpowiedzUsuńJa jestem jak zawsze spóźniona. Nie mam kiedy czytać i tak wychodzi...
Rozdział jest świetny, wspaniały... Zresztą każdy taki jest.
Usunęła dziecko? Nie proszę nie. Sarah ma żyć.
Kocham te ich sprzeczki. Czasami są nawet śmieszne.
Napisałaś, że to początek końca i się bardzo przestraszyłam, bo kocham twoje opowiadanie.
No, ale mam nadzieję, że to nie koniec opowiadania...
Wydaje mi się, że to koniec wspomnień... Annabel po tym zabiegu trafiła do szpitala i była w śpiączce. No, a teraz będzie koniec wspomnień i wrócimy do tego jak się wybudzi?
Czekam na next
Pozdrawiam
Anahi
Rozdział cudowny <3
OdpowiedzUsuńAchy te ich kłótnie , chwilami chce mi się śmiać co oni się na kłócą .
Coś mi się wydaje, że Annabel usunęła dziecko..
Mam nadzieję jednak,że nie zrobiła tego chociaż po Annabel można się spodziewać wszystkiego .
Czekam nn :*
Pozdrawiam <3