sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 21.: „Życie jest za krótkie, wdaj się choć w romans..."


         Bo sprawa wygląda tak… Na świecie żyją dwie dokładnie takie same dusze. Nie jest wiadomo, gdzie się aktualnie znajdują. Nikt nie wie też, czy kiedykolwiek się one spotkają. Wiemy tylko jedno. Ta jedna osoba ma siłę, która z łatwością odmieni całe nasze życie. Nie wiemy nawet, kiedy wejdzie ona w nasze wnętrze i opęta bez pozwolenia nasze serce. Ta jedna dusza podaruje nam najwięcej nadziei oraz wsparcia, niżeli ktokolwiek inny będzie w stanie nam ofiarować. Codziennie nadawać będzie naszemu życiu nowego sensu, po czym stanie się uzależnieniem. Stanie się narkotykiem, który będzie czymś znacznie większym bez czego nie umielibyśmy żyć. Wydawałoby się, że proces ten następuje w mozolny, długi czas, dzięki czemu będziemy w stanie uciec, oderwać się… Każdy, kto jest tego zdania, myli się. To następuje w mgnieniu oka. Jeśli znaleźliśmy już odpowiednią osobę, wtedy życie staje się czymś pięknym… Można powiedzieć, że arcydziełem… Anabell, czy Ty naprawdę nie chciałaś uczynić swego życia tak pięknego? Odpowiedź niby jest tylko jedna. Który człowiek zrezygnowałby ze szczęścia? A jednak… Istniał ktoś taki i byłaś nim właśnie Ty… A to wszystko ze strachu. Szczyt głupoty… Zrezygnować z kogoś, kto jest stworzony dla Ciebie nawet w najmniejszych molekułach, tylko ze względu ze strachu… Czego się bałaś? Otóż, obawiałaś się momentu, w którym spotkasz kogoś, kto zaprojektowany był dla Ciebie w doskonały sposób. Kogoś, kto stanie się wbrew woli Twoim największym skarbem oraz źródłem jedynej radości. Osoby, która jako jedyna będzie potrafiła wywołać na Twojej twarzy uśmiech bądź… Niestety łzy na policzkach… A ostatniej nocy… Właśnie Twoja zmora Cię dopadła. Wtedy, gdy nie miałaś już siły na udawanie, dopuściłaś do siebie wszystkie uczucia i emocje. Podczas każdego pocałunku czy nawet dotyku, którego stałaś się godna, widziałem coś w Twoich oczach… Iskierkę, która wcześniej była głęboko schowana pod grubą warstwą lodu. Odczuwałaś wszystko o stokroć bardziej, intensywniej. Napawałaś się tą chwilą. Czułaś się w końcu bezpieczna, ważna dla kogoś… Owszem, dalej nie miałaś sił. W dalszym ciągu cierpiałaś z powodu rozpadu wieloletniej przyjaźni, lecz jakaś siła ciągnęła Cię w moją stronę. W moje ramiona, gdzie opatulona byłaś przeszywającym ciało ciepłem… I wtedy coś zrozumiałaś… Doszłaś do wniosku, że… Sam nie wiem, czy wypowiem to na głos… Anabell… Zakochałaś się? We mnie?

         Zaraz po przebudzeniu, wczesnym rankiem, niezdarnie wymknęłaś się z mojego domu, uprzednio zbierając wszystkie swoje rzeczy porozrzucane po podłodze. Oczy pokryte miałaś warstwą łez, a Twoje ciało niemiarowo drżało. W głowie słyszałaś krzyki i przeraźliwe piski, mimo że panowała martwa cisza. Nie miałaś pojęcia, co się wokół Ciebie dzieje. Zgubiłaś się. Zabłądziłaś w labiryncie uczuć, które nagle stały się największą katorgą. Nie planowałaś tego. Ba, nie chciałaś by kiedykolwiek do tego doszło. Byś poczuła to, co zeszłej nocy. Być uzmysłowiła sobie, jak ważne są dla Ciebie moje usta, mój zapach i dotyk. Ogólnie mówiąc, ile ja znaczę dla Ciebie. Kim tak naprawdę jestem dla Twojego niedostępnego, wcześniej, serca. Ono przestało się Ciebie słuchać. Żyło swoim życiem, nie włączając to w Ciebie. Tak się niestety składa, że nikt nie był już w stanie żyć bez symbiozy… Nawet Ty. Ta, która chciała od zawsze zostać niezniszczalnym, twardym jak stal, człowiekiem… I dlatego uciekłaś. Wymknęłaś się tak cicho, że nie zakłóciłaś nawet mojego czujnego snu. Szłaś przed siebie, mimo ze tak naprawdę nie miałaś się, gdzie podziać. Słońce nadal było schowane za widnokręgiem, pod butami szeleścił śnieg, a Ty krztusząc się własnymi łzami, zdecydowanie kroczyłaś przed siebie. Krzyczałaś, wręcz wyłaś w myślach, choć na zewnątrz było słychać jedynie ciche łkanie, a gołym okiem można było zauważyć błyszczące łzy na twoich policzkach. I co teraz? No gdzie sobie pójdziesz? Nie miałaś przecież dokąd iść. Wszyscy się odwrócili. Zostałaś na tym świecie. Sama… Zupełnie sama. Bez przyjaciółki, rodziny, a nawet człowieka, który z niewiadomych przyczyn trzymał się Ciebie kurczowo. Tym człowiekiem byłem ja. Tak, dokładnie. Jednakże, Anabell… Powiem, że po prostu byłaś głupia, myśląc, że nie zacznę Cię szukać. Że nie obudzi mnie brak Twojego ciepła… Obudził. W większości drogi, towarzyszyłem Ci. Stawiałam dokładnie takie same kroki, jak i Ty. Śledziłem każdy ruch, czując, że moje serce przybiera dziwne tempo. Raz zwalniało, by w końcu przyśpieszyć w sposób, któremu nic innego nie umiało dotrzymać tempa. Aż w końcu… Miałaś dosyć morderczego marszu. Zatrzymałaś się nagle w miejscu na środku chodnika, a ja z dalszej odległości byłem w stanie usłyszeć Twój zdyszany oddech, który nadal stłumiony był przez szloch. Drżałaś, a powieki miałaś przymknięte…

-Idź… Daj mi święty spokój… Tylko o tyle Cię proszę…- wydukałaś w końcu, przez co postanowiłem ostatecznie opuścić swoją kryjówkę i podejść do Ciebie bliżej. Twój głos… On podłamał mnie jeszcze bardziej. Przypominał bardziej bezradny i bezsilny pisk dziewczynki, która przerażona była okrucieństwem świata. Coś, co nie pasowało do mojej Anabell. Rezolutnej. Szalonej. Przewrażliwionej na wielu punktach…
-Jak poznałaś, że to ja?- stałaś do mnie tyłem, lecz ja postanowiłem uszanować fakt, iż nie chciałaś, bym widział Twoich łez. Ale… Przyznam się, że ja sam nie wiedziałem, czy na pewno tego chcę…
-Poznałam Cię po chodzie…- wyjąkałaś cicho, nadal przymykając swe ociężałe i zmęczone powieki. I kolejna fala lodowatej wody spadła na Twoją głowę… Następny bolesny argument… Nawet o tym nie wiedziałaś… Nie zdawałaś sobie sprawy, że znasz mnie tak dobrze, by rozpoznać mnie po samym sposobie chodzenia…
-Nie za wcześnie na spacery?- spytałem troskliwie, lecz wyglądało to stosunkowo sztucznie. Stałem w miejscu, nie potrafiąc wykonać jednego, a skoordynowanego, ruchu. Oniemiałem, a cudem stał się fakt, iż umiałem wydusić ze swojego gardła jeszcze jakiekolwiek słowa…
-Ja już tak nie chcę, Gregor…- wyszeptałaś, odwracając się zgrabnie na pięcie. I zobaczyłem w pełnej krasie Twoje zasmucone i załzawione tęczówki. Nawet nie poczułem, kiedy również pod moimi powiekami zebrała się warstwa gorzkich łez. Nie mogłem już tego znieść… Przytłoczyłaś mnie swym wzrokiem… Tak zrozpaczonym, przestraszonym, bezsilnym i bezradnym.
-Jak Ty mnie nazwałaś?- zdziwiłem się, lecz nie było tego po mnie widać. Zauważyłaś, że awansowałem z tytułu „Schlierenzauer” na „Gregor”? Zwróciłaś na to uwagę, że była to jedna z nielicznych chwil, kiedy nazwałaś mnie po imieniu?
-Ja…- zaczęłaś, lecz kontynuowanie swego monologu poprzedziłaś jeszcze wytarciem rękawem łez, które nieustannie ściekały po przybladłych policzkach.-Ja naprawdę lubię Twoje imię… Gregor…- powtórzyła z zadumą, patrząc na ciemne podłoże.- Gregor…
-I co jeszcze lubisz?- to wszystko działo się tak szybko… Sam nawet nie wiem, kto wypowiedział za mnie to pytanie.
-Twoje…- podniosłaś martwo wzrok, ofiarując mi kolejne spojrzenie, które sprawiło, iż wszystko, co twarde w moim wnętrzu, po prostu przełamało się na pół.- Twoje oczy… One są takie… Głębokie… Czasem ciepłe, czasem odpychające, ale… Gdyby patrzeć w nie przez dłuższy czas, można zobaczyć ciepło… Ale takie wyjątkowe ciepło…- dukałaś ledwo.- I lubię jeszcze to, jak śpiewasz… Nieważne czy w łazience, czy w kuchni… Śpiewasz jak kot na puszczy, ale ja to lubię…
-No to chyba wpadliśmy po uszy…- wykrztusiłem, ujmując Twoją twarz w dłonie. Drżące dłonie, gdyż emocje w dalszym ciągu krążyły wraz z moją szybko pulsującą krwią.
-Wpadliśmy? MY?- zapytałaś, pragnąc rozwiać wszystkie niedomówienia czy niejasności. W Twoich źrenicach coś zapłonęło. Sam nie wiem, co to mogło być… Nadzieja?
-Tak- potwierdziłem, po czym musnąłem delikatnie Twoje mokre od łez wargi.-Nie wiem dokładnie w co się wplątaliśmy, ale jesteśmy razem… Poradzimy sobie…- mówiłem, ujmując Cię w talii.
-Gregor… Ale ja Cię chciałam wykorzystać… Swoje długi chciałam uregulować dzięki Tobie…- odsunęłaś się ode mnie, przyznając się do powodu wyrzutów sumienia, które pojawiły się u Ciebie tego ranka.
-Wiem- przyznałem, przypominając sobie scenę, która miała miejsce wczorajszego dnia.- Stella mi o wszystkim powiedziała. Kiedy chciałem się dowiedzieć o co Wam poszło, wypaplała wszystko jak leci w nerwach…
-I Ty nadal tutaj jesteś?- wykrztusiłaś zaskoczona, parząc na mnie swymi niebieskimi, okrągłymi oczyma, w których co rusz pojawiały się nowe łamigłówki do rozwiązania. Wiesz… Też lubiłem Twoje oczy.
-To dziadostwo, do którego wpadłem, nie chce puścić…- wyznałem, chcąc byś domyśliła się pewnych faktów, ukrytych pomiędzy wierszami.
-Muszę już iść…- powiedziałaś niespodziewanie, po czym z impetem ruszyłaś przed siebie.
-Do mojego domu w drugą stronę…- oznajmiłem nieco otępiały, pokazując przez ramię właściwy kierunek, w którym powinnaś się kierować.
-Gregor…- odwróciłaś się na krótką chwilę.-To wszystko nie ma sensu… Ja nie jestem człowiekiem, z którym można żyć na co dzień. Tak naprawdę ja nie czuję… Ja nie wiem, co to uczucia… Nie mam pojęcia jak wygląda przyjaźń czy miłość… Nie wiem, rozumiesz?!- krzyknęłaś.- Za chwilę będę robiła wszystko w taki sposób, aby Ci tylko dokuczyć! Taka jest prawda, że potrafię tylko drażnić ludzi!- dodałaś, po czym biegiem ruszyłaś przed siebie.
-Anabell!- rzuciłem się w pogoń za Tobą. Jak już wcześniej mówiłem, to były ułamki sekund, które miały decydować o całym moim życiu… To nie ja byłem tym, który podejmował wszystkie decyzje. To emocje…
-Sandra!- pokrzykiwałaś, kiedy trzymałem Cię już w swoich objęciach.- Sandra, słyszysz?! Anabell miała być inna! Jest tak, jak powiedziała Stell! Anabell już dawno umarła, o ile kiedykolwiek wcześniej żyła!
-Nie wiesz, co mówisz- bąknąłem pod nosem, przerzucając Twoje marne i wątłe ciało przez ramię.- Wracamy do domu. Anabell się dopiero narodziła…
-Ale ja przeczytałam już wszystkie książki…- wyszeptałaś i dopiero ten niewinny i delikatny szept sprawił, że postawiłem Cię na twardym podłożu, wycierając kciukiem słoną ciecz, która nieustannie spływała ciurkiem po Twoich przybladłych policzkach.
-To nic…- odpowiedziałem poruszony.- Dla Ciebie będę w stanie założyć prawdziwą bibliotekę…


Witajcie. ;*
I co? Jak się podoba? Jakie prognozy na niedaleką przyszłość? 
Swoją drogą... Nawet nie wiem, kiedy ten czas spędzony wraz z Wami minął, lecz ostatnio zorientowałam się, iż dobiegamy powoli do końca. Tego definitywnego końca historii Anabell oraz Gregora. 
Dwa rozdziały do końca+ epilog... 
Następny? Przewiduję, iż pojawię się z następnym rozdziałem we czwartek. :) Wracam teraz do szkoły, także i czasu na wszystko będzie odrobinę mniej... :( 
Do następnego, Skarby. ;** ♥ 

piątek, 27 lutego 2015

Rozdział 20.: „Tysiąc drobnych blizn… Po pocałunkach Twych…”



         Bez obietnic. Bez zbędnych nadziei. Właściwie bez niczego na co dzień, żyliśmy w symbiozie. I wiesz co? Ku zdziwieniu każdego, czułem się z tym dobrze. Można powiedzieć, że odczuwałem swego rodzaju szczęście. Było mi przy Tobie dobrze. Po prostu dobrze, a na pewno lepiej, niżeli z jakąkolwiek inną. Nie wymagałaś zbyt wiele. Nie oczekiwałaś gwiazdki z nieba. Nie próbowałaś wymusić  ode mnie wakacji na Hawajach bądź wilii z kilkoma sypialniami i łazienkami. Tym bardziej nie przywiązywałaś większej wagi do sentymentalnych bzdur, takich jak na przykład drobne rocznice, które poprzednie potrafiły wymyślić w kilka sekund. Nie grałaś przede mną księżniczki. Bez makijażu, w dresie oraz rozczochranych włosach paradowałaś przede mną, nie przejmując się tym ani trochę. Inne tak nie robiły. Można powiedzieć, że byłaś idealna. Nawet tak dużo nie mówiłaś. Odzywałaś się, kiedy to było konieczne, a jak już zabierałaś głos- robiłaś to w konkretny sposób, zbytnio nie przedłużając. I to właśnie podobało mi się najbardziej. Fakt, że odbiegałaś od wyznaczonych norm. Nie chciałaś być jak inne. Pragnęłaś być sobą. Anabell, która jest inna na swój własny sposób. To najbardziej mnie w Tobie pociągało. Te kocie ruchy, które w całości wyrażały lekceważenie do ludzi, który byli zdania, iż nie należy odbiegać od wyznaczonych schematów. Uwielbiałem to…

-No już…- dałem Ci lekką sójkę w bok, uśmiechając się szelmowsko.- Kupię Ci ją. Tylko najpierw musisz tak ładnie, ładnie poprosić- ująłem Cię w talii, nadal goszcząc na ustach uśmiech. Gdyby ktoś nas nie znał, mógłby pomyśleć, że jesteśmy nieprzeciętnie zakochanymi w sobie ludźmi, którzy nie widzą poza sobą świata. Prawda jednak wyglądała tak, że doskonale wiedziałem czego nie lubisz. A nie lubiłaś tego. Nienawidziłaś, gdy byłem tak blisko Ciebie, gdy w pobliżu znajdowali się inni ludzie.
-Co?- oderwałaś się ode mnie, lecz Twój głos był nadal zaskakująco łagodny i spokojny. Co się stało, że nie wściekałaś się o takie rzeczy? Kiedyś nie miałabyś blokady, bylebym na przyszłość zaczął szanować Twoje poglądy i przekonania. A teraz?
-Tę sukienkę- wskazałem skinieniem głowy na sukienkę, która wisiała na jednym z manekinów. Czarna. Wieczorowa. Z koronką z przodu. Pasująca do Ciebie. Do Twojej drapieżności. Tajemniczości. Intrygi w oczach, którą zawsze posiadałaś.- Widzę przecież jak się ślinisz na jej widok.
-Nieprawda- zaprzeczyłaś szybko, odwracając się tyłem do manekina, w którego jeszcze przed momentem byłaś wpatrzona. Patrzyłem w Twoje oczy. Nie mam pojęcia dlaczego, ale tylko one miały taką moc w sobie, aby zafascynować człowieka. Skrywały tak wiele tajemnic, mimo że swym surowym i niedostępnym wyrazem jedynie odpychały od siebie.-To nuda wywołuje u mnie ślinotok. Długo będziesz jeszcze wybierał te zakichane sweterki?
-Sam nie wiem- westchnąłem.- Mam dylemat pomiędzy pruskim błękitem, a kobaltem- powiedziałem z konsternacją wymalowaną na twarzy.
-Pruskie… Co?- wykrztusiłaś, patrząc na mnie niezrozumiałym wzrokiem.- To i to jest niebieskie, więc z czego tu robić problem?- dopowiedziałaś z pewnością, lustrując dokładnie wzrokiem ubrania, które trzymałem w dłoniach.- Bierz obydwa i idziemy. Bolą mnie już nogi.
-Jesteś kobietą…
-Tak przynajmniej mi się wydaje- przerwałaś, przebierając pomiędzy kolejnymi wieszakami.- Ale wiesz… Jeszcze na nic nie jest za późno- puściłaś mi oko, po czym zdecydowanym krokiem ruszyłaś przed siebie.
-…i nie lubisz zakupów?- dokończyłem poprzednią myśl, dotrzymując Ci ślamazarnie kroku.-Przecież to jest nielogiczne.
-Słuchaj, Schlierenzauer- odwróciłaś się w moją stronę tak gwałtownie, że omal na Ciebie nie wszedłem.- Jestem tu tylko…
-…dlatego, że kazałem Ci wychylić nos zza drzwi i oderwać się w końcu od pudła, zwanego telewizorem- tym razem to ja Ci przerwałem, na co zrobiłaś kwaśną minę.
-To też- przytaknęłaś, zakładając ręce na piersi.- Ale wcześniej chciałam powiedzieć, że jestem tu tylko z grzeczności.
-Nie jesteś grzeczna, Anabell- zauważyłem z uśmiechem na ustach. Szczerze, lubiłem, kiedy wchodziliśmy sobie w słowo, próbując jak najwięcej dla siebie ugrać. Muszę przyznać, że jakoś przywykłem do rozmów z Tobą. Pomimo tego, że ciągle wykorzystywałaś moje słabe punkty, byłaś opryskliwa, zimna, ja nadal chciałem z Tobą rozmawiać bez końca…
-No właśnie- zgodziłaś się.- Tym bardziej nie rozumiem, co ja tutaj właściwie robię. Bierz ten niemiecki błękit i idziemy- rzuciłaś przez ramię, kierując swe kroki w stronę kasy.
-Pruski błękit, na Boga, Anabell!- poprawiłem Cię natychmiastowo, podążając Twoimi śladami.
-Niemiecki czy pruski…- przewróciłaś oczyma, nie zatrzymując się.- Jedno i to samo. Przecież wydarzenia z 1871 roku mówią same za siebie.
-A co Ty się taka ostatnio obczytana zrobiłaś, że gadasz mi tu teraz o zjednoczeniu Niemiec?- zdziwiłem się. Nigdy wcześniej nawet nie podejrzewałbym Cię o przywiązywanie jakiejkolwiek wagi do historii. Zwłaszcza takiej historii. A jednak… Potrafiłaś mnie zaskoczyć w każdym aspekcie życia.
-Całymi dniami siedzę sama w domu. Znalazłam sobie coś w tym Twoim zakurzonym stosie książek, to zaczęłam czytać, nie?- zwróciłaś się do mnie, jakby to była oczywista oczywistość.- Powoli dochodzę do paktu Ribbentrop-Mołotow z 1939 roku- dodałaś z dumą, goszcząc na twarzy cwany uśmieszek.
-Już wolę jak rozmawiamy o starych rowerach…- bąknąłem pod nosem, mrużąc nieznacznie swe powieki. Nadal pytałem siebie jak to się stało, że od zawsze byłaś dla mnie znakiem zapytania? I jeszcze jedno, zasadnicze pytanie, od którego należałoby wszystko zacząć… Czemu wzbudzałaś we mnie taką ciekawość?
-Coś muszę robić- wzruszyłaś od niechcenia ramionami.- Ty albo jesteś na treningach, albo na zawodach z tabunem napalonych fanek. Nie nudzisz się w przeciwieństwie do mnie- wypomniałaś z lekką urazą. Ale, Anabell… Nie miałem nawet ochoty patrzeć na inne. Szkoda, że o tym nie wiedziałaś… Bo na dobrą sprawę, nie mogłaś wiedzieć.
-Nie bronię Ci zadawać się z innymi facetami- przypomniałem nieco nieobecny duchem w naszej rozmowie.
-Tak, wiem- rzekłaś, mierząc mnie badawczym wzrokiem.- Ten nasz wolny związek. Sypiamy z kim chcemy, robimy co chcemy, ale mieszkać i chodzić na zakupy to z Tobą muszę!
-Nie miałaś wcześniej nic przeciwko- zareagowałem szybko, chcąc pozbyć się narastającego ciśnienia, które napierało na mnie od środka.- Zgodziłaś się na tę wygodę i to była nasza wspólna decyzja.
-Też wiem- odparłaś z lekkością, bawiąc się swoimi paznokciami.- Przyzwyczajenie i te sprawy. Nie wnikam w nic więcej, co chciałeś ugrać tą propozycją, ale prócz tych zakupów w zasadzie to mi się nie krzywduje.
-I znosisz to wszystko pewnie z grzeczności, czyż nie?- zadrwiłem.
-A jakże inaczej? Już taki grzeczny ze mnie człowiek- odpowiedziałaś z lekkim uśmiechem, który sam nie wiem, co miał symbolizować. Jego również lubiłem…- A… I jest jeszcze jeden powód. Upatrzyłam sobie dosyć fajne książki w Twojej biblioteczce. Ty wiedziałeś wcześniej, że czytanie jest takie fajne?
-Czyli kiedy skończysz wszystko, wyprowadzisz się?
-Chyba, że kupisz więcej książek. W zasadzie, ciekawi mnie wojna zimowa. Taka podpowiedź, żebyś wiedział o co się wzbogacić- zasugerowałaś. Wiesz… Coraz częściej miałem wrażenie, że się zmieniasz, lecz paradoksalnie zostajesz niezmieniona. Czy to możliwe? A może ja traciłem zmysły?
-Wojna… Co?- wykrztusiłem.- O wiele bardziej wolę Cię w wydaniu histeryczki, niżeli historyczki- stwierdziłem lekko przestraszony, zarazem zdziwiony i oniemiały postawą, jaką prezentowałaś.
-Weź najlepiej ten czerwony- podałaś mi do ręki jeden z wieszaków, wśród których grzebałaś.- I już więcej nie marudź. W nim będzie Ci zdecydowanie najlepiej- obróciłaś się na pięcie, po czym stanęłaś obok kasy, patrząc na mnie wyczekującym wzrokiem.
-To burgundowy, Anabell.

***

         Istnieją takie dwie wartości, które od zawsze będą zajmować wysokie lokaty w hierarchii życia ludzkiego. Od zawsze, na zawsze. Choćby Ziemia została kilkakrotnie wyludniona, a ludzie zaczynaliby od zera swoje życie i cykl, według którego mieliby żyć, miłość oraz przyjaźń i tak pozostałaby na pierwszym miejscu. Nieważne, co by się działo. Nieważne w jaki sposób. Nieważne dlaczego, tak już jest i będzie. Bo tylko miłość i przyjaźń nie znają granic. Ich fundamentem są cenne chwile zaklęte i oparte na szczerości oraz prawdzie z czystymi intencjami. Niestety nie na jednej łzie wylanej, lecz wszystko były w stanie zrekompensować rozmowy toczone i we dniu, i w nocy. To już los, który związał ze sobą dwoje obcych sobie ludzi. A ich zadanie? Otóż, może nie jest bardzo trudne, a mówiąc wprost- jest po prostu banalne. Najczęściej jednak bywa tak, że ludzie zapominają o tych łatwych zadaniach, trudząc się jedynie zadaniami z wyższej półki. Nie zdają sobie sprawy, że pielęgnowanie miłości czy też przyjaźni jest najważniejsze. Każdego dnia należy dbać o te wartości oraz szanować je całą swą duszą i sercem. Nigdy bowiem nie wiemy, co czeka na nas za zakrętem… A tak naprawdę, może skrywać się tam właśnie koniec… 

-Wasz związek kwitnie- stwierdziła z uśmiechem drobna blondynka, która patrzyła na Ciebie wzrokiem pełnym ciepła i… miłości.-Ty zresztą też. Stałaś się innym człowiekiem przy Gregu, Anabell.
-Innym człowiekiem?- spytałaś, nieco powątpiewając w słowa przyjaciółki.- Stell, o czym Ty mówisz?
-Uśmiechasz się- powiedziała szybko.- Nigdy wcześniej nie robiłaś tego w ten sposób. Jesteś opanowana, spokojna. Nie denerwujesz się tak łatwo. Interesujesz się sprawami, o których kiedyś istnieniu nawet nie wiedziałaś. Mam wymieniać dalej?
-Nie, oszczędź sobie- wykrztusiłaś oschle.-Nie rozumiem o co Ci chodzi… Za wszelką cenę chcesz mi udowodnić, że coś czuję do Schlierenzauera, jak to jest nieprawda! Chyba sama wiem najlepiej, nie uważasz?
-Ja nie chcę Ci niczego narzucać. Ja po prostu mówię jak jest, Anabell. Zmieniłaś się na lepsze. A to właśnie za sprawą Gregora- dalej grała w zaparte, stojąc murem za swoją tezą.- Poza tym… Gdyby faktycznie był dla Ciebie takim utrapieniem, nie godziłabyś się na ten związek.
-Układ, Stell. To jest po prostu czysty układ- skorygowałaś natychmiast wypowiedź blondynki.- A zgodziłam się na niego tylko ze względu na to, że potrzebuję pieniędzy- wyznałaś, wtapiając się w miękkie oparcie skórzanej kanapy.
-Że co?- wydukała ledwo, patrząc okrągłymi oczyma na Twoją postać. Dotychczas blondynka nie znała pobudek, które Tobą kierowały, wracając do mnie. Znałaś je jedynie Ty i właściwie sama nie wiedziałaś, czemu nie przyznałaś się do nich od razu. Jak widać, postępowałaś wcześniej słusznie…
-Mam pewne długi…- powiedziałaś nieco zmieszana, nie patrząc w oczy przyjaciółki. Nerwowo bawiłaś się własnymi palcami, przeczuwając, że zaraz może zdarzyć się coś naprawdę niedobrego…
-I chcesz bez skrupułów wykorzystać faceta, który lata za Tobą z wywalonym jęzorem?!- zerwała się gwałtownie na równe nogi.- Kim Ty jesteś?!
-Twoją przyjaciółką, jakbyś jeszcze nie zdążyła zauważyć!- duma zadziałała. Machinalnie podniosłaś się, stając tuż przed blondynką, w której zaglądałaś w oczy pełne złości.
-Nie chcę takiej przyjaciółki!- wyrwało Jej się.- Potrafisz jedynie wykorzystywać ludzi, którym na Tobie zależy! Nie patrzysz na to, co ktoś czuje! Masz gdzieś, co znaczysz dla innych! Ważne jest tylko to, by Tobie było wygodnie! Liczy się tylko kasa i nic więcej! Odpowiedz mi teraz, po co ja Ci byłam potrzebna?! No po co?!
-A czy musisz od razu tak na mnie wrzeszczeć?!- pisnęłaś, czując paraliż w całym ciele. Wiele byś się spodziewała, lecz nie takich słów z ust najlepszej przyjaciółki…- Nie wykorzystuję Ciebie! Schlierenzauer i tak jest bezuczuciowym dupkiem, więc co? Nagle mam rzucać dla Niego wszystko?!
-On czuje! Ty nie czujesz, Sandra! Ty! Bo to Ty od zawsze jesteś własnym problemem!- krzyczała dalej, a Jej głos przerażał Cię najbardziej. Powaga, prawda oraz nienawiść… Zupełnie tak, jakby Cię nie znała…
-Jak Ty mnie nazwałaś?- szepnęłaś niedowierzając. Sandra? Przecież Sandra już dawno nie żyła. Była Anabell. I Stella o tym doskonale wiedziała…
-Anabell już nie ma! Anabell by się tak nie zachowywała!- wrzeszczała nadal.- Anabell, którą znałam umarła! Jej nie ma i nawet nie mam pewności, czy kiedykolwiek była! Zostało to coś!- wskazała rękoma w Twoją stronę.- Bezuczuciowa, zimna Sandra! 

***

         Wiadome, że życie w całości opiera się na zmianach. Codzienność, którą spleciony jest nasz żywot, wykonana jest z różnorodności, którą zapewniają jej właśnie zmiany. Te małe i te duże. Te przebojowe i te najmniejsze, dotyczące na przykład kupna innych niż zawsze perfum. Dlatego też, spróbujmy nie opierać się zmianom, które spotkamy na własnej drodze. Dajmy ponieść się życiu. Nie martwmy się, że wywraca się ono do góry nogami. Owszem, niezwykle ciężkie zadanie, lecz tylko w ten sposób będziemy mogli w miarę normalnie egzystować. Bo skąd wiemy, czy to do czego już się przyzwyczailiśmy, jest lepsze od tego, co przed nami? Pamiętać należy o tym, że choćby niewiadomo jak bardzo bolała nas ta zmiana, nie możemy zamknąć się na teraźniejszość. Ty ten błąd niestety popełniałaś…

-Co z Tobą?- spytałem lekko zaniepokojony, dostrzegając że z martwym wyrazem twarzy siedzisz na kanapie, wyraźnie oderwana od rzeczywistości. Wiesz, co jako pierwsze przyszło mi do głowy? Nic innego jak to, że tamci ludzie wrócili, kolejny raz chcąc przeciągnąć Cię na swoją czarną stronę.
-Od kiedy Cię to niby obchodzi?- prychnęłaś opryskliwym głosem, po czym odsunęłaś się ode mnie na znacznie bezpieczniejszą odległość. Ból wręcz rozsadzał Cię od środka. Widziałem to. Każdy by to zauważył…
-Nie obchodzi. Tak się składa, że ja również jestem bardzo grzecznym człowiekiem i także pytam jedynie z grzeczności- odpowiedziałem niczemu niewzruszony, przybliżając się do Ciebie na bliską odległość.
-Tą swoją grzeczność możesz sobie wepchać głęboko nie powiem gdzie- burknęłaś, ruszając w stronę łazienki.- Nie potrzebuję jej. 
-Nie powiesz, bo również jesteś niezwykle grzeczną dziewczynką- uśmiechnąłem się łobuzersko, przyciągając Cię do siebie. Tym razem nie odsunęłaś się. Byłaś inna. Nie mam pojęcia jak to sprecyzować, lecz tym razem byłaś kimś innym. Stałaś się w tak krótkiej chwili krucha, delikatna, bezbronna wobec świata. Zraniona…
-Zostaw mnie- chciałaś krzyknąć, lecz zwyczajnie zabrakło Ci na to sił.- Nie mam ochoty jeszcze dziś oglądać Twojej głupiej gęby. Mam Cię serdecznie dosyć… Jak wszystkiego tutaj…- dopowiedziałaś pod nosem, co jedynie spotkało się z reakcją z mojej strony, że wzmocniłem swój uścisk, w którym Cię trzymałem.
-Porozmawiamy o tym jutro- zamruczałem na Twoje ucho.- Jak na razie, mamy lepsze atrakcje na dzisiejszy wieczór…- dodałem, po czym wpiłem się w Twoje pełne, zimne wargi. 


Jest piątek i jest u mnie rozdział. :) Niestety, w moim przypadku to ostatni dzień ferii zimowych. Jak to jest, że to, co dobre tak szybko się kończy? :(
Taki historyczny rozdział mi wyszedł, ale tak to jest, kiedy człowiek bierze się za pisanie po trzygodzinnym ślęczeniu nad książką do historii. :)
Jednakże nie to jest najważniejsze...
Kochane! Greg wykonał wczoraj kawał dobrej roboty! I złoto, i srebro zostało w dobrych rękach, a Panowie na pewno na nie zasłużyli. :D
A Greg? Cóż, osobiście pragnę, by tak samo jak na załączonym obrazku obok, jak najczęściej unosił ręce w geście triumfu! ♥

wtorek, 24 lutego 2015

Rozdział 19.: „Przeżyte chwile nie giną. Nie wiemy nigdy, kiedy wypłyną z dalekiej przeszłości, by nałożyć się na to, co przeżywamy współcześnie.”



         -Dobra, koniec tych cyrków. Game over, kończymy zabawę- a jednak… Jednak nie byłem tytanem, jak zarzekałem się jeszcze jakiś czas temu. Byłem zwykłym mięczakiem, który nie potrafił przejść obok Ciebie obojętnie. Nie umiałem zapomnieć. Zapomnienie stało się utrapieniem. Czymś, do czego dążyłem za wszelką cenę, a nie umiałem tego osiągnąć. I takim właśnie sposobem czułem się bezużytecznie. Miałem poczucie, jakbym już był Twoim więźniem. Bezduszną marionetką, która nie potrafi funkcjonować bez Ciebie. Nie mam pojęcia dlaczego tak było. Stwierdzam jedynie suche fakty…
-Puszczaj mnie, do cholery jasnej! Jesteś niezrównoważony psychicznie!- syczałaś przez zaciśnięte zęby, nie próbując nawet na krótką chwilę spojrzeć w moje oczy. Ciągle szarpałaś się, lecz mój uścisk był zbyt mocny. Nic dziwnego… Posiadał on nie tylko fizyczną siłę, a i również emocje oraz uczucia, które sprawiały nade mną kontrolę w ostatnim czasie. Każdy byłby bezradny wobec tak niezwykle potężnej siły.
-Być może. Najwidoczniej ciągnie swój do swego- uśmiechnąłem się łobuzersko, przybliżając Cię jeszcze bliżej siebie, co spotkało się z jeszcze większym oporem z Twojej strony, który zresztą też został obalony przez moją siłę.- Koniec zabawy, rozumiesz?- unieruchomiłem Cię w moich ramionach, byś spojrzała w moje oczy.- Koniec udawania, że nie istniejemy dla siebie.
-Oj, Schlierenzauer, Schlierenzauer…- pokiwałaś przecząco głową, goszcząc pod nosem krzywy uśmieszek.- To nie zabawa. To rzeczywistość. Nie istniejesz dla mnie- powiedziałaś głośno i wyraźnie, patrząc prosto w głąb moich czekoladowych tęczówek. Bez skrępowania. Bez cienia wątpliwości czy zakłopotania. Tak po prostu.
-Nawet się nie wygłupiaj- wycedziłem, odrzucając w kąt poczucie, że ta misja nie zakończy się powodzeniem.- Gdyby Ci na mnie nie zależało, nie stałabyś teraz tak blisko mnie- uniosłem brwi, uprzednio szybko osłabiając swój uścisk.
-Ty jesteś jakiś nienormalny!- krzyknęłaś, odskakując ode mnie szybko.- Czego Ty teraz niby ode mnie chcesz?!- złość i nienawiść emanowała niezwykłą poświatą z Twojego zlodowaciałego serca. Nie powiedziałem nic więcej. Podszedłem kocim ruchem w Twoją stronę, odgarniając jeden z niezdarnie opadających na Twoją twarz kosmyków włosów. Nawet nie drgnęłaś. Dalej wpatrywałaś się ze złością w moją postać, nieustannie trzymając się swoich racji. Dłonie miałaś zaciśnięte w pięści. Oddech miałaś płytki, czego do końca nie umiałem zrozumieć. Stałaś się na moment posągiem, który czeka na konkretną odpowiedź z mojej strony, po której będzie mógł ponownie wrócić do swojej szarej rzeczywistości.
-Nie wmówisz mi, że nie tęskniłaś za tym- wymruczałem na Twoje ucho, po czym złożyłem na Twych pełnych wargach namiętny pocałunek. Pieszczotę, jaką mogłem ofiarować jedynie Tobie. Przyjemność, która była tak cudowna tylko z Tobą. Sam nie wiem, jak to było… Tylko Ty miałaś w sobie taką iskierkę, która pozwalała mi na pełną namiętność oraz wypuszczenie ze swego wnętrza skrajnych emocji, które na co dzień sprawowały nade mną nieograniczoną kontrolę. Decydowały o każdym ruchu, geście, a ja byłem jedynie szmacianą laleczką w ich rękach. A przy Tobie? Anabell, sprawiałaś, że ci oprawcy znikali…
-Tęskniłam- wysapałaś, odrywając się powoli od moich ust.- Nikt nie całuje tak beznadziejnie jak Ty. Jest się z czego pośmiać- założyłaś ręce na piersi, oddalając się na bezpieczną ode mnie odległość. Byłaś czujna i nieufna, niczym dzikie, drapieżne zwierze.
-To co? Będziemy dalej marznąć przed tym klubem, czy idziemy do mnie?- spytałem w końcu, jakby pewny, że to, po co tutaj przyszedłem, już zostało ziszczone. Że wróciłem z misji z tarczą. Nie na tarczy…
-Sayonara- rzuciłaś, po czym zwinnym ruchem ruszyłaś w stronę wejścia do ogromnego gmachu, z którego wydobywały się dźwięki szybkiej muzyki. Ta cholerna pewność siebie w Twoich oczach… Ten lód, od którego zaraz zachoruję… Ta obojętność… Cholerna obojętność, której tak bardzo nienawidziłem w Tobie!
-Nie mam siły się już dziś z Tobą użerać, tym bardziej kłócić- chwyciłem Cię za rękę, co spowodowało, że natychmiastowo zatrzymałaś się w miejscu. Już nawet przestałaś krzyczeć czy szarpać się. Sukces. Mały, drobny, może niewiele znaczący, ale był to już sukces.- Porozmawiajmy…- westchnąłem, ponownie przybliżając Cię bliżej siebie.
-O czym chcesz ze mną rozmawiać?- bąknęłaś uszczypliwie.- O starych rowerach? No właśnie… My nie mamy o czym rozmawiać! Jesteśmy dla siebie obcymi osobami! Weź, wróć do swojego idealnego życia, pławiąc się w luksusach, ale po raz kolejny to powtórzę! Nie wpieprzaj się do mojego życia!
-Możemy rozmawiać nawet o starych rowerach- nadal trzymałem Cię blisko siebie, by moje ciepło mogło przeniknąć do Twojej duszy.- Mnie wszystko jedno. I tak się ode mnie nie uwolnisz. Wcześniej pytałem tylko z grzeczności. Idziemy do mnie- ruszyłem przed siebie, nieustannie trzymając Cię za rękę.
-Nie będę matką dla tego dziecka!- wykrzyczałaś, wierzgając po drodze.- Puść mnie! Natychmiast! Rozumiesz, co do Ciebie mówię, psychopato?!
-Mały jest już szczęśliwy u swoich rodziców- zatrzymałem się, informując Cię w końcu, że oddałem chłopczyka ludziom, którzy naprawdę darzyli Go prawdziwą rodzicielską miłością.- Jedynie Ci pomagam, nic poza tym. Sama nie umiesz o siebie zadbać, więc ja muszę to za Ciebie robić!
-Nic nie musisz!- wypuściłaś ze swojego gardła cienki pisk.- Nie proszę Cię o nic! Nie jesteś mi do niczego potrzebny, bo jak już zdążyłeś zauważyć, jestem dużą dziewczynką! Odwal się w końcu ode mnie i mojego życia! Nic Ci do tego!
-Mylisz się. Jesteś mi potrzebna- mówiłem, niewzruszony Twoimi krzykami oraz racjami, które wykrzykiwałaś mi prosto w twarz. Nie kłamałem. Nikogo nie oszukiwałem. Nie próbowałem zdobyć Cię pustymi słowami, zatem nie stałem się gołosłowny. Po prostu wszystkim udowadniałem, że nie chcę, abyś opuszczała moje życie. Nie teraz i nie w taki sposób.
-Czyli co?- zaśmiałaś się. Oczywiście nie był to beztroski śmiech, bez ukrytego sensu  bądź pretensji. Wówczas nie byłabyś sobą.- Love forever i te sprawy? Miłość aż po grób?- drwiłaś, powodując, że moje nogi zmiękły. Stałem się ogromnym znakiem zapytania. Nie wiedziałem nawet kim jesteś. A to za sprawą kilku słów. Ponownie słów, których nadawcą byłaś Ty…
-Przyzwyczaiłem się do Ciebie- wyszeptałem, lecz z niezwykłą pewnością. Bez kłamstw, bez udawania. Mówiłem tylko to, co czułem. To, co mi dokuczało. A największą udręką było przyzwyczajenie do Twojej osoby, którego nie potrafiłem pokonać w żaden sposób… 

***

         Bo najczęściej bywa tak, że ludzie nie chcą rozpoczynać nowego rozdziału, gdy nie zamkną definitywnie tego starego. I mają rację. Takie wyjście jest najlepszym rozwiązaniem. Tylko w ten sposób wszystko może udać się po naszej myśli. Tylko tak, los może nam dopomóc. Jedynie ta opcja, pozwoli w całości się odprężyć i pozwolić żyć pełnią nowego, lepszego życia. Bo czymże byłaby ta nowa rzeczywistość, gdyby z tyłu głowy nieustannie towarzyszyłby nam strach? Niczym. Świat stałby się próbą przetrwania. Nie moglibyśmy żyć swobodnie. Brakowałoby tlenu. Czegoś byłoby za mało, natomiast czegoś innego- zdecydowanie za dużo. O przeszłości trzeba zapomnieć. Zwłaszcza takiej, którą Ty miałaś za sobą…

-I Ty tak po prostu z taką lekkością i łatwością mówisz mi, że to koniec?- zadrwił umięśniony brunet, który z trudem przyswajał kolejne informacje, które przed momentem mu przekazałaś. I faktycznie… Wbrew wszystkiemu, nie bałaś się. Nikogo się nie obawiałaś, niczemu nie zamierzałaś się poddać. Nawet takim ludziom, przed którymi niejeden im równy, by stchórzył…
-Tak, koniec. The end i te sprawy- mówiłaś, patrząc bez większych emocji prosto w ciemne tęczówki owego mężczyzny, który właśnie w tej chwili moczył swe usta w bursztynowej cieczy.- Nie trzeba być zbytnio pojętnym, żeby wiedzieć, co to oznacza.
-Słuchaj, dziecinko…- podniósł się z kanapy, po czym przyparł Cię do ściany.- Nie pozbędziesz się nas tak łatwo. Jeśli wcześniej tak myślałaś, to grubo się mylisz. Od nas się nie ucieka. Tym bardziej nie w taki sposób.
-Ja nie uciekam. Ja odchodzę- bąknęłaś, niezadowolona bliską odległością mężczyzny.- Chyba nie myślałeś, że będę do Ciebie przywiązana przez całe życie- przewróciłaś oczyma, nadal ponawiając próby uwolnienia się spod opresji bruneta.
-To i tak gruby błąd- wywarczał, przypierając Cię jeszcze mocniej do ściany.- Nikt nie puści Cię tutaj tak łatwo. Nikt. Zapewniam Cię- Anabell… Myśląc, że tak szybko zerwiesz z przeszłością, niestety tkwiłaś w ogromnym błędzie. Każdy odpuszcza, pozwala odejść, lecz nie oni. Nie tacy ludzie, którzy stali się dla Ciebie inspiracją w ciężkich chwilach, które przeżywałaś po stracie jednego z synków.- Jesteś winna pieniądze… Dużo pieniędzy… Jesteś nasza i nic tego nigdy nie zmieni, rozumiesz, Maleńka?
-Czyli będę mieć kłopoty, powiadasz?- zaprzestałaś już prób uwolnienia się. Teraz swą oziębłość i lód w sercu testowałaś na owym osiłku. To Jego chciałaś do tego stopnia zmrozić, by w końcu zrozumiał, że Twoich decyzji się nie podważa, tym bardziej nie dyskutuje się na ich temat.- Mylisz się, mój drogi. Ja już je mam, zadając się z Tobą i Twoją świtą. Co mi szkodzi mieć kilka problemów w tą czy w tą? To żadna różnica.
-Nie grab sobie, dobrze?- chwycił Cię za nadgarstki z taką siłą, że ból szybko przeszył Twoje ciało. Syknęłaś z bólu, zaciskając mocno powieki, jednocześnie powstrzymując się, aby nie wydobyć z siebie głośnego pisku.-Twoja sytuacja i tak jest już wystarczająco beznadziejna.
-Spłacę ten cholerny dług!- wykrzyczałaś prosto w Jego twarz z idealnymi rysami.- Wszystko będzie jeszcze z zyskiem dla Was, tylko puszczaj mnie natychmiast, rozumiesz?!- nigdy nie lubiłaś, gdy ktoś zakłócał Twą przestrzeń osobistą. Nawet ktoś, kto przez krótki czas pomógł zapomnieć i pogodzić się z własnym życiem.
-Z zyskiem dla nas?- oddalił się nieco, zaciekawiony Twoimi słowami. Spojrzałaś na Niego zgorzkniałym wzrokiem, masując delikatnie obolałe miejsce na ręce.
-Tak, a czego się spodziewałeś, bufonie?- warknęłaś drażliwie, patrząc na zaczerwienioną skórę na nadgarstku.- Znasz mnie. Zawsze spłacam swoje długi, nawet z nawiązką.
-Sandra…- mężczyzna wykonał zdecydowany ruch w Twoją stronę.- Smerfetko, na pewno tego chcesz? Przecież było nam tak dobrze…
-Zwłaszcza Tobie, nieprawdaż?- wycedziłaś, odsuwając się natychmiastowo.- Miałeś dosłownie wszystko na miejscu. Ciekawe, która teraz będzie tą głupią, która da Ci się tak traktować- mówiłaś, przypominając sobie sceny, które były sprzeczne z Twoją naturą. Godnością. Wolnością…
-Sandra…- czyżbyś naruszyła Jego dumę? Czyżbyś właśnie nadepnęła na odcisk, powodując, że brunet walczył, by nie wykonać jednego z niekontrolowanych ruchów, który mógłby zaważyć o wszystkim?- Uważaj, bo zaraz przekroczysz pewne granice i nie pożegnamy się w tak piękny sposób, jak robimy to teraz…
-Niedługo będę wolna- powiedziałaś jakby sama do siebie, ruszając w stronę wyjścia.- Tak na marginesie… Nie jestem Sandra. Jestem Anabell. Stara Anabell powraca- dodałaś już sama do siebie, uśmiechając się szelmowsko. 

Witam. ;*
Powracam do Was z dziewiętnastą odsłoną życia bohaterów.Rozdział dodany nieco w trybie szybszym, ale i tak jestem na przód, więc po wprowadzeniu poprawek tu i ówdzie, składam go w Wasze ręce. ♥
Tak, Kochane. Pierwsza część to wyznanie uczuć Bell i Grega. Na więcej nie potrafili się wysilić, nie? Cóż, ale tacy są już nasi ukochani i sama nie wiem czy można liczyć na coś więcej z ich strony. Jak myślicie? Jak teraz będzie wyglądała teraz ich wspólna rzeczywistość? 
Czekam na opinie. Buziaki. ;*