wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 3.: „Milion powodów, żeby uciec. Tysiąc, żeby nie wrócić. Jeden, żeby zostać…”




W ludzkiej naturze leży już to, że lubimy ludzi, jednakże nie wszystkich. W jednych może przeszkadzać nam to, w drugich tamto. Każdy człowiek jest w końcu inny. Posiada inny charakter, złożony z innych cech. Wiele potrafimy wybaczyć, ale nie wszystko, jak i również nie zawsze idzie to również w parze z zapomnieniem. Można czasem szybko zapomnieć, jednakże są to pojedyncze przypadki, które zliczyć można na palcach u jednej dłoni. Ci, których nosimy w sercu, wiedzą jaka jesteś, a jaka wręcz przeciwnie. Ci, których nie trawisz, ewidentnie dajesz im to do zrozumienia. Nie udajesz. Nie afiszujesz uczuć. Jesteś po prostu sobą. Dla przyjaciółki, byłabyś w stanie przejść przez istne piekło, a ja wrogów? Im dopiero wskazałabyś tak drogę. A ja? Gdzie w tym wszystkim byłem ja? Do którego grona się zaliczałem? Do przyjaciół? Do wrogów? Za kogo mnie miałaś, Anabell, skoro chciałaś mi świadomie wyrządzić taką krzywdę?

         -W czym jesteś?!- ryknąłem na całe gardło, brutalnie wciągając Cię do środka swojego mieszkania, aby nikt nawet przypadkiem nie usłyszał słów, które same nie docierały jeszcze do mnie.
-W ciąży- odparłaś ze stoickim spokojem, lecz naprawdę wewnątrz Ciebie wrzało.- Na uszy Ci się rzuciło, czy coś?!- krzyknęłaś zdenerwowana, najwyraźniej będąc sama pod wrażeniem swojej gry aktorskiej, która sięgała perfekcji. Może nawet dalej…- A może zwracać się do Ciebie po francusku, skoro niemieckiego nie rozumiesz, pajacu?!
-Ty wiesz do kogo Ty mówisz?!- wrzasnąłem jeszcze głośniej, co było jedynie aktem bezradności z mojej strony. Nie wiedziałem… Naprawdę, nie wiedziałem co robić ani nawet co myśleć. Twoje słowa, pewność w oczach, wiadomość, którą mi przyniosłaś… To wszystko mnie przytłoczyło. Pozbawiło myślenia. Przeraziło… Sprawiło, że zapomniałem nawet kim jestem i jak się nazywam. A nazywam się Gregor Schlierenzauer. Jestem człowiekiem, który się nie bał nigdy wcześniej. Teraz zaczął…
-Tak!- zbliżyłaś się do mnie gwałtownie, mocno gestykulując tuż przed moją twarzą. I wtedy… Dopiero wtedy coś zaczęło świtać w mojej głowie. Urywek filmu przypomniał się. Wyświetlił ponownie przed oczami. Ukazywał kawałki sceny, kiedy się poznaliśmy. Kiedy podszedłem do Ciebie i wspólnie zaczęliśmy topić wszystko w alkoholu, a potem… Potem wiemy, co się wydarzyło… - I wyobraź sobie, że nie boję się Ciebie ani nie mam Cię za jakiegoś guru, którego mam się słuchać! Co z tego, że ubierasz na nogi dwie deski i swojej bezmyślności zawdzięczasz jedynie to, że się jeszcze nie zabiłeś?! Co mnie to obchodzi?! A zaskoczę Cię! Bo mam to głęboko gdzieś! Zrobiłeś dzieciaka, jesteś teraz za Niego odpowiedzialny! Tylko to jest dla mnie ważne!
-Czy ja wyglądam na organizację charytatywną?!- ja krzyczałem, Ty również krzyczałeś. Cios za cios. Krzyk za krzyk, rodzący jeszcze większy krzyk. Można powiedzieć, że paniczny krzyk. Krzyk, który tłumił rozsądne myśli oraz racjonalne zachowania, które tak bardzo przydałyby nam się w tej sytuacji…
-To już nie moja wina, że wolałeś zostać maszynką do robienia dzieci, człowieku!- do dziś zastanawiam się czy sąsiedzi słyszeli nasze krzyki. Jeśli tak, zastanawia mnie jaka była ich reakcja… Co potępiali bardziej… Moje zachowanie, czy Twoje…
-Uważaj na słowa, rozumiesz?!- mógłbym przyrzec, że ja już nad sobą nie panowałem i właśnie przez to przycisnąłem Cię do ściany, abyś się po prostu przestraszyła, przeraziła mojej osoby. Zyskała respekt, który posiadałem u każdego, lecz nie u Ciebie, co jakże doskonale mnie rozdrażniało…
-A Ty mnie nie dotykaj!- ryknęłaś, zdenerwowana faktem, iż znajduję się tak blisko Ciebie, po czym wymierzyłaś solidnego kopniaka w mój brzuch, po czym obserwowałaś jedynie z zadowoleniem chwilę, kiedy zwijałem się z bólu…- Na więcej razy sobie nie pozwalaj- dopowiedziałaś nieco spokojniej, patrząc na mnie z góry.
-Nie zgrywaj takiej niedotykalskiej- warknąłem, opierając się o ścianę, skąd miałem doskonały widok na Twoje pełne pewności siebie tęczówki. Zabawne, bo po raz pierwszy miałem wrażenia, iż ktoś posiada tego więcej ode mnie…- Jesteś dla każdego panienką na jedną noc. Myślisz, że tego nie widać albo co bardziej niedorzeczne, że ja tego nie wiem?- zaśmiałem się gorzko, powoli podnosząc się z podłogi.
-Prawda jest taka, że Ty jesteś nikim innym jak zwykłym dziwkarzem bez jaj! Co? Dziecko się pojawiło i od razu należy schować się pod spódnicę mamusi?- to jak ogromne pretensje ujrzałem w Twoich oczach, były apogeum moich najśmielszych wyobrażeń. Przecież każdy mógł kogoś nienawidzić. Ja również miałem kilku wybrańców z czarnej listy, jednakże nigdy nie było tak, że ktoś nienawidził mnie…
-Masz!- tylko los sprawił, że posiadałem przy sobie plik banknotów, którym po chwili w Ciebie rzuciłem. Który był gestem mojej bezsilności. Mojego poddania się. Aktu rozpaczy przez doświadczenie nowych uczuć, niekoniecznie tych z kategorii przyjemnych…- Usuń i daj w końcu wszystkim spokój! Powinno wystarczyć- dopowiedziałem pod nosem, opierając się rękami o drewniany stół w jadalni. Niemiarowo oddychałem, próbując znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia w sytuacji, w jakiej się znalazłem. A ściślej mówiąc- jak się w niej poczułem…
-Może i jestem zimną suką, ale dziecka nie usunę. Nie jestem zabójcą- wysyczałaś urażona moim poczynaniem. Czy pieniądze w każdym przypadku mogą załatwić sprawę do końca? Czy mogą sprawić, że się zapomni? Że problem zniknie? Oczywiście, że nie.
-To jeszcze nawet nie jest człowiek!- krzyknąłem piskliwie, odwracając się na pięcie, by móc jeszcze raz spojrzeć w Twoje niebieskie tęczówki. Czego szukałem? Sam nie wiem. Instynkt podpowiadał mi, że tak powinienem zrobić. Że tylko w oczach mam szansę znaleźć nadzieję…
-To jakie masz poglądy, to już nie moja brożka- uderzyłaś stanowczo pięścią w stół, a ja nadal nieustannie patrzyłem w Twe niebieskie oczy.- Masz być odpowiedzialny przynajmniej finansowo za to, co zrobiłeś- zbliżyłaś się do mnie, co jakże mnie zdziwiło. Z jeszcze większą zachłannością lustrowałaś moje tęczówki wzrokiem, sama przekazując niemo pewne informacje. Cenne informacje…
-Dam Ci pieniądze na aborcję- powiedziałem jeszcze pewniej, odsuwając się w końcu od Ciebie. Dziecko? A czy ja kiedykolwiek chciałem je mieć? Odpowiedź była najprostsza w możliwych. Nie. A już na pewno nie w takich okolicznościach, nie w takim wieku, ani nie z taką kobietą.
-Nie usunę dziecka- powiedziałaś twardo, kolejny raz uderzając pięścią w stół. W sumie, to przecież kiedyś ta opcja była dla Ciebie całkiem kuszącą propozycją. Jednakże, nie teraz… Dlaczego? Kolejna banalna wręcz odpowiedź. Było już po prostu za późno.
-Aborcja albo nic!- krzyknąłem, zrzucając nagle wszystko to, co znajdowało się na stole.- A to i tak moja dobra wola! Bo za kogo Cię wezmą? Za psychofankę, która próbuje wrobić mnie w cudze dziecko- dodałem już nieco spokojniej.- Zrobisz z siebie tylko pośmiewisko. Nic więcej.
-Nie usunę dziecka- powtórzyłaś przez zaciśnięte zęby. Widziałem doskonale w jaki sposób potęguje się w Tobie gniew. Zacisnęłaś swe pięści, próbując za wszelką cenę nad sobą zapanować. Byłaś zdolna do wielu rzeczy…
-Wynoś się stąd!- wrzasnąłem na całe gardło, po czym zdecydowanymi ruchami zmierzałem ciągnąć Cię za sobą w stronę drzwi, przez które potem Cię wyrzuciłem. Tak, wiem. Popisałem się jedynie tchórzostwem. Bo jak inaczej to nazwać? Niestety, nie ma innego określenia. Ciśnienie było tak potężne, że nie zdołałem wytrzymać. Jedynym, co uważałem za słuszne, to jedynie pozbycie się Ciebie z zasięgu wzroku. Tylko z tym mogła przyjść ulga… 

***

         Tak, Anabell. Od zawsze miałaś ciężki charakter. Potrafisz zezłościć się w kilka sekund oraz psuć komuś do reszty dzień, jeżeli sama masz dosyć nieciekawy. Zazwyczaj bierzesz wszystko do siebie i odgryzasz się za to przy każdej możliwej okazji. Owszem, nie jesteś idealna. Nigdy nie byłaś i zapewne nie będziesz, bo raczej rzadko kiedy obserwuje się aż taką zmianę w człowieku. Jednakże, Ty pogodziłaś się już z tym. Jesteś uprzejma dla tych, którzy Cię szanują i tak już zostanie. A ta druga kategoria ludzi? Cóż, przyznam, że mogą mieć z Tobą niemały ból głowy. Ale masz również w sobie resztki człowieczeństwa. Gdy nadchodzą w życiu chwile, w których nie człowiek nie oczekuje żadnych słów. Nawet słów pocieszenia. Wystarczy czasami jedynie świadomość, że komuś jednak na nas zależy. Że nawet my potrafimy być ważni dla innej, autonomicznej jednostki, którym był drugi człowiek. A Ty? Anabell, Ty jedynie potrafiłaś odpychać od siebie ludzi. Dlaczego? Tylko po to, aby przy odejściu, mniej bolało?
-I tak po prostu siłą wyrzucił Cię za drzwi?- dopytywała Stella, podczas kiedy zaraz po wizycie u mnie, dokładnie z naszej rozmowy. Konwersacji, która na pewno nie była zaliczana do tych lekkich i przyjemnych.
-Takie goryle jak On, potrafią tylko tyle- wzruszyłaś ramionami, nie podchodząc emocjonalnie do sytuacji, w której zostałaś postawiona. I taka była właśnie Twoja zaleta… Cecha, która warta jest pozazdroszczenia. W niektórych momentach najzwyczajniej potrafiłaś się wyłączyć. Nie czuć nic. Uczucie towarzyszące chwilę, lecz przynoszące tak ogromną ulgę…
-Przecież Ty nie możesz usunąć maleństwa!- pisnęła nienaturalnie poruszona blondynka. To miłe i krzepiące, widząc, że ktoś aż tak przejmuje się naszym losem, nieprawdaż?
-Nawet nie zamierzam tego robić- oznajmiłaś spokojnie, udając się do kuchni, gdzie powoli przygotowywałaś sobie coś na ząb.
-I Ty możesz w takiej chwili jeść?!- do niewielkiego pomieszczenia wpadła blondynka, która sprawiła, iż w niezwykłe poruszenie dało się odczuć nawet w dwuosobowej grupie.- Ja tutaj to wszystko przeżywam, a Ty jesz?!- nawet nie zauważyłaś, kiedy Stella wytrąciła z Twojej ręki kanapkę, którą właśnie miałaś spożywać.- Co Ty w ogóle teraz będziesz robić?!- dopytywała dalej, chwytając się za głowę. Wyglądać mogło to naprawdę komicznie, jednakże Stelli na pewno nie było do śmiechu…
-Teraz chciałam coś zjeść, ale jak widzę w Twoim towarzystwie to niemożliwe- przewróciłaś oczami, po czym udałaś się w stronę ciemnego korytarza, przywdziewając na siebie kurtkę.
-Co chcesz teraz robić?- zmierzyła Cię podejrzliwym wzrokiem, nieruchomo lustrują Twoją sylwetkę od góry do dołu. Skąd ten wewnętrzny paraliż w ciele blondynki? Czy naprawdę strach aż w takim stopniu obezwładnił Jej wątłe ciało, aby w obawie o Twój los, nie umieć panować nad sobą?
-Teraz wcielam w życie plan B- powiedziałaś tajemniczo, mrugając do blondynki, na twarz której wkradło się jeszcze większe niezrozumienie. Niewiele ludzi mogłoby cokolwiek pojąć z tych paru nędznych słów, które właśnie wypowiedziałaś, mimo że Stella znała Cię lepiej niż własną kieszeń.
-Plan B?- powiedziała półszeptem, nadal patrząc na Ciebie tym samym wzrokiem, co przed chwilą. Tak samo zmieszanym, nierozumiejącym oraz z widmem strachu zaglądającym w oczy.
-Tak. Pętla na szyi- odparłaś spokojnie, po czym swoje kroki zdecydowanie skierowałaś w stronę drzwi wyjściowych. Jak gdyby nigdy nic. Jakby wcześniejsze słowa miały inne znaczenie. Jakby nie wywarło to na Ciebie większego znaczenia.
-Nie!- ryknęła na całe gardło Twoja przyjaciółka, jednocześnie zrywając się niezauważalnie szybko, balansując własnym ciałem drogę.- Nie pozwolę, aby spadł Ci chociaż włos z głowy, jasne?!- krzyczała dalej, patrząc na Twoją osobę zrozpaczonym i rozżalonym wzrokiem.
-Stell, spokojnie- uśmiechnęłaś się pod nosem, kierując się z powrotem do salonu, gdzie wygodnie zasiadłaś na skórzanej kanapie. Blondynka czujnym krokiem podeszła do Ciebie, nadal zachowując gotowość do dalszego działania, gdyby zaistniała taka potrzeba.
-Jak mogę być spokojna, kiedy słyszę, że moja przyjaciółka z taką łatwością mówi o własnym samobójstwie?- wytknęła z żalem oraz wyczuwalną pretensją w głosie. Czasem naprawdę trudno uwierzyć zwykłemu śmiertelnikowi, jaką siłę ma prawdziwa przyjaźń, która łączyła je od najmłodszych lat…
-Mam w sumie również plan C- powiedziałaś z szyderczym uśmiechem na twarzy. Cóż takiego posiadałaś w swojej naturze, że nie potrafiłaś wtrącić tam ani kropli żywego smutku? Jak to się działo, że za każdym razem potrafiłaś skutecznie odbiec od niewygodnego tematu?
-Ja już z Tobą nie wytrzymam psychicznie- blondynka zrezygnowanie ukryła twarz w dłoniach, przeczesując po chwili swoje złociste włosy palcami.- Co tym razem? Wstąpisz do zakonu i zostaniesz zakonnicą w ciąży?- prychnęła, zakładając ręce na piersi.
-Nie- odpowiedziałaś pewnie, nieco rozbawiona postawą, którą prezentowała Twoja przyjaciółka.- Plan C głównie polega na tym, że idziemy wieczorem do klubu i dobrze się bawimy- uśmiechnęłaś się ciepło do Stelli, opadając z zadowoleniem na miękkie oparcie kanapy.
-A ja na to jak na lato- odetchnęła z ulgą, jednakże nadal patrzyła na Ciebie wzrokiem mówiącym, iż coś Ją jeszcze niepokoi…- Ale… Co z Gregorem?- spytała nieśmiało, nie chcąc w żaden sposób Cię urazić, przywołując niechciane wspomnienia. Na pewno niemiłe wspomnienia…
-Błagam Cię, Stell- przewróciłaś oczyma, śmiejąc się pod nosem.- On jeszcze przyjdzie z podkulonym ogonem- powiedziałaś pewnie, jakbyś już zdążyła dokładnie poznać przyszłość, która Cię czeka.- Faceci nie są trudno skonstruowani. A zwłaszcza ten narcyz… Zeżrą Go wyrzuty sumienia do tego stopnia, że na moje skinienie, nawet Ciebie będzie nosił na rękach- i właśnie to wyjaśniło Twój wcześniejszy spokój. Doskonale wiedziałaś jaki będzie ciąg dalszy scenariusza. Innej opcji nawet do siebie nie dopuszczałaś. A nawet nie chciałaś takimi błahostkami zaprzątać sobie głowy.- Stell…- zaczęłaś po chwili ciszy.- Zdajesz sobie sprawę, jak rzadko mówię o uczuciach, prawda?
-Tak. Niestety coś o tym wiem, Anabell- powiedziała z przekąsem Stella. Ty i uczucia? Nie, to marne połączenie. Można nawet powiedzieć, że niemożliwe do połączenia. Przynajmniej z perspektywy Twojego patrzenia na świat.
-W takim razie słuchaj mnie teraz uważnie- spoważniałaś, patrząc głęboko w ciemne oczy blondynki.- Kocham Cię, moja przyjaciółeczko- zapiszczałaś cienko, wtulając się w Stellę, która całkowicie zaskoczona Twoim gestem, czuła pewnego rodzaju odrętwienie. Nic innego, jak skutek zaskoczenia. Ale musiałaś. Musiałaś i to głównie z tego powodu, iż rzadko mówiłaś Stelli, jak bardzo ważnym pionkiem jest w grze Twojego życia. Bo w końcu wierny przyjaciel jest jak kojący balsam oraz najpewniejsza obrona w jednym. Można gromadzić przez całe życie różne skarby, jednakże najcenniejszy jest prawdziwy przyjaciel. Sam jego widok sprawia, że w sercu budzi się radość, która wypełnia ciepłem całe wnętrze człowieka. To właśnie z przyjacielem żyje się w najgłębszej jedności, która duszę wypełnia niewypowiedzianym szczęściem. Pamięć o tak bliskiej osobie rozpala umysł i uwalnia go ze zmartwień, ciągle obecnych w życiu. 

***

         Jak każdy masz prawo do popełniania błędów i tym bardziej posiadasz prawo, aby ich potem gorzko żałować. Nikt, żaden z żyjących na świecie ludzi, nie ma jednak prawa Cię za to oceniać ani krytykować. Nawet ja. Człowiek, który od zawsze był głównym powodem popełnianych przez Ciebie błędów. Teraz jeszcze tego nie wiesz, lecz w przyszłości przekonasz się co do autentyczności moich ówczesnych słów. Jednakże, czy nie zastanawiałaś się dlaczego los postawił akurat na ścieżkach Naszego życia takie osoby? Osoby, które potrafią jedynie skakać sobie do gardeł, naprawdę obdarzając się szczerą nienawiścią. Cóż, może nie do końca rodzajem czarnej nienawiści, jednak wszystko zaczyna się od zera. A my? My już nosiliśmy w sobie ziarenko niezgody do siebie nawzajem, które z czasem może jedynie kiełkować… Ale proszę… Proszę o to, aby ktoś odpowiedział mi na jedno z najbardziej nurtujących i zastanawiających mnie pytań… Czemu ten los ciągle stawiał Cię na mojej drodze? Nawet teraz, kiedy dla odreagowania udałem się do jednego z licznych klubów w mieście. Kogo ujrzałem tam po chwili? Ciebie i Twoje przenikliwie patrzące na mnie niebieskie tęczówki, wręcz wyzywające na pojedynek. Pojedynek czego? Czy miała być to walka na to, kto jest odporniejszy psychicznie? Przecież wiedziałem, że wiadomość o ciąży dobiła nie tylko mnie. W Ciebie również musiała uderzyć… A może i nawet ze zdwojoną siłą… Zadziwiające… Czyżbym wówczas po raz pierwszy nie myślał tylko o sobie?
-Błędny wybór, dziewczynko- usłyszałem niespodziewanie za swoimi plecami. Wiedziałem, że jesteśmy w jednym pomieszczeniu, ale nawet w najśmielszych snach nie spodziewałem się, że podejdziesz… Tym bardziej nie w momencie, kiedy kolejna dziewczyna stała się celem w mojej głowie…- Ten Pan, kiedy tylko zrobi Ci dziecko, nagle odejdzie nawet nie patrząc na Ciebie ani razu- dodałaś, zajmując miejsce tuż obok wysokiej brunetki, której spojrzenie nagle utkwiło w Twoich szczerych do bólu niebieskich tęczówkach, które z kolei z zawziętością patrzyły na mnie.
-Nie zwracaj na Nią uwagi- bąknąłem, obejmując nieznajomą brunetkę ramieniem.- Kolejna napalona hotka, która ubzdurała sobie w głowie niewiadomo co. Kompletnie się Nią nie przejmuj- mruczałem dziewczynie aksamitnym barytonem do ucha, nawet ani razu na Ciebie nie spoglądając. Wiedziałem czemu… Tak trudno jest, było i będzie mi się do tego przyznać… Bałem się… Czego? Nie wiem. Absurdalne? Tak.
-Nie- drążyłaś dalej, odsuwając ode mnie ową dziewczynę.- To Ty nie zwracaj na Niego uwagi. Ja Ci tylko dobrze radę, żebyś nie skończyła jak ja. Skoro tak bardzo chcesz się zabawić, idź do tamtego Pana, który stoi tuż koło kolumny- wskazałaś palcem na wysokiego blondyna.- Jest na pewno bardziej apetyczny od tego tutaj- dopowiedziałaś, zerkając na mnie ukradkiem triumfalnym wzrokiem. Co stało się potem? Zadziwiające jaką siłę ma kobieca solidarność, skoro brunetka posłusznie posłuchała Twej rady, a ja mogłem już tylko o Niej marzyć…
-Od dziś będziesz wszystkie laski usilnie ode mnie odsuwała, żebyś została tą jedyną i żebym w końcu zwrócił na Ciebie uwagę?- bąknąłem złośliwie. Szczerze, nie umiałem opisać tego, co czułem. Owszem, rozdrażniłaś mnie, ale nie w takim stopniu, abym mógł dosłownie Cię rozszarpać. Wręcz przeciwnie. Twoje gierki coraz bardziej mnie pociągały, intrygowały…- Nawet nie masz się co łudzić. Za wysokie progi na Twoje nogi- zanurzyłem usta w alkoholu, obserwując każdy Twój ruch.
-Spokojnie, teraz gdybyś był ostatnim facetem na świecie, wybrałabym samobójstwo, niżeli Twoje towarzystwo. A nie… Wybacz… Twoje towarzystwo i rzecz jasna Twojego wybujałego, nadętego ego- burknęłaś, po czym skierowałaś swe kroki w miejsce, gdzie znajdowałaś się jeszcze przed epizodem z brunetką.
-Z czym Ty masz problem, co?- rzuciłem, ruszając za Tobą. Dlaczego to zrobiłem? Czemu nie zostałem przy barze, próbując swoich sił przy innych kobietach? Nie mam pojęcia. Wewnętrzny głos wygrał nad bitwą myśli, którą toczyłem ułamki sekund.- Taką dzielną i niegrzeczną zgrywasz, a nie umiesz udzielić odpowiedzi na jedno proste pytanie?- drążyłem dalej, nie słysząc przez dłuższy czas odpowiedzi z Twojej strony.
-Mam zasadę, że nie gadam z idiotami- powiedziałaś pod nosem, przekraczając próg damskiej toalety. Co takiego robiłaś ze mną, Anabell, że ja nie umiałem z Ciebie zrezygnować? Że nie umiałem zostawić niedokończonego tematu? Że potrzebowałem rozmowy z Tobą, co jakże było niezrozumiałe, dziwne…
-To dobrze się składa, bo teraz już żadnego nie masz przed oczami. Z tego co widzę, jesteśmy tu sami- powiedziałem, wchodząc do łazienki za Tobą, rozglądając się bacznie po ciemnym pomieszczeniu. Wiesz co wtedy zauważyłem? Odważę się wyznać, pomimo iż towarzyszy mi niemały wstyd. Wtedy moją uwagę przykułaś właśnie Ty. Ale nie… Stop, bo nie w taki sposób jaki można byłoby się tego spodziewać. Dostrzegłem Cię z innej strony. Nie tej zadziornej, która wszystko inne niemalże doskonale przykrywała, a ze strony całkowicie Ci nieznanej. Delikatnej, subtelnej, kobiecej. Właśnie wtedy zobaczyłem jak naprawdę wygląda błękit Twoich oczu. Że jest głęboki i kryjący w sobie mnóstwo tajemnic, które nagle zaczęły mnie ciekawić. Po raz pierwszy zobaczyłem jak Twoje ciało jest doskonałe pod każdym względem oraz w jaki sposób Twoje aksamitne włosy okalają Twą twarz. Byłaś piękna… Tak, piękna. Po raz pierwszy przyznałem to kobiecie, nie oczekując niczego w zamian. Tak naturalna, powabna, inna… Szkoda jedynie, że tak rzadko okazywałaś to urokliwie oblicze…
-Pochlebiasz sobie- powiedziałaś, poprawiając swoje włosy. Niby nie patrzyłaś na mnie, lecz dostrzegłem, że obserwowałaś mnie w lustrze. Uśmiechnąłem się krzywo, stawiając drobne kroki w Twoją stronę.
-Tak się teraz rozglądam i zauważyłem, że nigdzie tutaj nie ma Twojego numeru- odwróciłaś się w moją stronę, jakbyś właśnie dostała w twarz. Nie, nie poczułaś się upokorzona. Patrzyłaś jedynie na mnie zawistnym wzrokiem, odliczając wewnątrz siebie do dziesięciu. Taki a nie inny sposób miałaś na uspokojenie nerwów…
-Nie ma mojego numeru- zauważyłaś słusznie.- Ale… Co za zaszczyt! Historyczna chwila!- klasnęłaś ironicznie w swe dłonie, udając sztuczne podekscytowanie.- Właśnie chyba przyznałeś, że nie jestem dziwką! Który dzisiaj mamy? Muszę to zapisać w kalendarzu! Obowiązkowo!- krzyczałaś sztucznie wesołym głosem, tańcząc radośnie obok mnie.
-Uspokój się, wariatko- uśmiechnąłem się. Tak po prostu. Mimowolnie.- To, że tutaj nie ma Twojego numeru, nie oznacza, że w innych kiblach nie ma- ująłem Cię w talii, zbliżając nonszalancko do siebie. Wiesz, że w tamtym czasie zależało mi jedynie na tym, by z bliska zobaczyć Twoje oczy?
-Nawet najpiękniejszą chwilę potrafisz zrujnować- prychnęłaś nadal pozostając w bliskiej odległości ode mnie. Nie odczuwałaś zbytniego skrępowania. Nie czułaś się źle ani niekomfortowo. Nawet zbytnio nie zależało Ci na mojej obecności. Była Ci całkowicie obojętna. Czułem i widziałem to…
-Skoro zrujnowałem, to także naprawię- wymruczałem zmysłowo na Twoje ucho, zsuwając z Twojego ramienia ramiączko sukienki, którą na sobie miałaś. Co wtedy poczułem? Nic innego jak to, że Ty w odwecie rozpinasz jeden z guzików mojej koszuli.
-Co Ty robisz?- spytałaś, jedynie przywierając jeszcze bardziej do mnie swym ciałem. Widziałem na Twojej twarzy zawadiacki uśmieszek, który starałaś się za wszelką cenę ukryć.
-A Ty?- spytałem, chcąc wyjaśnić kwestię Twoich ruchów, które śmiało odpinały dalsze guziki mojej koszuli. A kiedy dotknęłaś dłońmi mojego nagiego torsu, wpadłem w istny szał. Apogeum pożądania wezbrało się we mnie, a Ty nadal zmysłowymi ruchami kontynuowałaś tę grę, którą zacząłem ja…
-Dostarczam sobie odrobinę przyjemności. Jesteś skończoną świnią, ale naszczęście nie mam zbyt wygórowanych wymagań- szepnęłaś, a wraz z Twoimi słowami, spłynęła na Nas kolejna fala pożądania i namiętności, której nie było siły, aby zatrzymać. Straciliśmy panowanie nad sobą. Liczne minuty przyjemności spłynęły na Nas jak grom z jasnego nieba. To było tak dzikie i nieprzewidywalne uczucie, że sam nie umiem tego sobie wytłumaczyć. Walczyliśmy ze sobą, pomimo iż byliśmy jednym. A Twoje oczy? One w każdej przerwie pomiędzy przyjemnym pojękiwaniem świeciły światłem gwiazd, sprawiając, że stałem się zachłanny. Zachłanniejszy niż byłem kiedykolwiek. Zacząłem po prostu pragnąć nigdy nie wyrywać się z tego stanu…



Hej, hej. ;*
A już myślałam, że nie uda mi się dodać na czas nowego rozdziału… Ale naszczęście, udało się!
Cóż… Szczerze, nie wiem jak mi to wyszło. Co to tego opowiadania, niestety każdy rozdział jest dla mnie ogromnym znakiem zapytania, dlatego też nie umiem się wypowiedzieć na temat poziomu danego rozdziału albo przynajmniej jak ja to postrzegam… ;/
Mam nadzieję, że pomożecie, co? ;*
Aaa! I wiem, że mam małe zaległości na Waszych blogach, ale obiecuję, że jeszcze dziś wieczorem wszystko nadrobię. Po prostu, ‘rewolucje internetowe’ mi na nic nie pozwalały. ;(
I jeszcze jedno! Widziałyście dzisiejszy konkurs?! 
Michi! ♥ Stefan! ♥




7 komentarzy:

  1. Hej, hej :*
    Chyba pod każdym Twoim rozdziałem wypowiadam się, że jest wspaniały i dzisiaj powiem to samo... Ale w moim odczuciu tak właśnie jest...
    Uwielbiam twoje historie i to jak piszesz, kiedy oprócz dialogów skupiasz się na emocjach bohaterów... Piękne <3

    Wracając do tego rozdziału to koniec mnie troszkę zaskoczył. Po zachowaniu Gregora w jego mieszkaniu i później docinkach Anabell nie spodziewałam się, że tak się to wszystko zakończy... Że Schlieri będzie w ogóle w stanie kogoś pochwalić. Wydawał mi się totalnym egoistą, ale jak widać w towarzystwie Anabell dosyć szybko udało mu się to zmienić.
    Zadziwia mnie to jaki spokój zachowuje Anabell mówiąc o jakże poważnych i nieprzyjemnych rzeczach.
    Nie zostaje mi nic innego jak czekać na kolejny rozdział :*
    Weny, weny, weny... :*

    Pozdrawiam :*
    Ol-la

    OdpowiedzUsuń
  2. Kraftiii i Michi to najlepsze zakończenie tego dnia o wgl. Turnieju, choć wolałabym jakiegoś Polaka na podium ale wszystko pomalutku. Rozdział ? Cudowny, i wiesz co ja nigdy nie zrozumiem mężczyzn. Zaborczy a później napalony. Hmmm ciekawe. Bardzo intryguje mnie zachowanie Anabell. Wiesz co? To co napisałaś to mistrzostwo i czekam na kolejne. Buziaki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham to opko! Gregor nigdy bym nie pomyślała, że każesz Anie usunąć ciążę!
    Ta końcówka w ich wykonaniu :D
    Pozdrawiam i weny kochana :***

    OdpowiedzUsuń
  4. no to widzę że fajnie się akcja rozwija :D
    Greguś szalony człowiek z rozdwojeniem jaźni xD najpierw na nią ciśnie,a później powoduje szybki numerek w jednej z toaletowych kabin :D
    ciekawe jak to wszystko dalej popchniesz :D
    Całuję ;3

    OdpowiedzUsuń
  5. Przepraszam, ze dopiero teraz, ale wczesniej nie mialam czasu. :c
    No, ale jestem i juz dziele sie z Toba opinia, co do tego rozdzialu. :)
    Cudowny, genialny, wspanialy, znakomity i nie wiem jak jeszcze moge go opisac. Szczerze powiedziawszy czytajac go mialam caly czas ochote na wiecej. :)
    To, co dzieje sie miedzy Anabell.i Gregorem jest elektryzujace, intrygujace, takie... tajemnicze.
    Sposob jaki dziewczyna oznajmila skoczkowi, iz bedzie ojcem byl tak powazny, ze wydalawa sie realistyczny. Gdybym nie byla tutaj od poczatku, a zaczela czytac wlasnie od tego rozdzialu, pomyslalabym, ze to faktycznie Gregor jest ojcem dziecka. Nie spodobalo mi sie to, jak brunet chcial pozbyc sie problemu. Rozumiem jak badzo dziecko namieszaloby w jego zyciu, ale dziecko, nawet jeszcze w lonie matki to caly czas dziecko...
    Epizod w klubie powalil mnie na lopatkk. Cos z tego bedzie... tylko ciekawe co. :)
    Czekam na nastepny rozdzial. ♥
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  6. spóźniona jak zawsze, ale jak to mówią: lepiej późno niż wcale :)

    rozdział jak zawsze wspaniały. nawet nie wiem kiedy się skończył, tak mi się go przyjemnie czytało.

    nasi bohaterowie są słodcy, niby skakają sobie do gardeł ale coś do siebie czują. w końcu: kto się czubi ten się lubi :)

    przepraszam za jakość komentarza, ale moją głowę aktualnie zaprzątają pewne sprawy...

    czekam z niecierpliwością na nowy rozdział.

    pozdrawiam :*

    weny!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja jeszcze bardziej spóźniona ni moja poprzedniczka,ale też mawiam,że lepiej późno niż wcale. Rozdział jak najbardziej na plus i Gregor w roli buca to fajny Gregor i nie spodziewałam się takiego zakończenia i WOW! Kocham jak piszesz i bardzo podoba mi się twój styl, bo człowiek tak się w to wszystko wczuwa. Czekam na nowość, przeczytam od razu,ale pewnie jak to ja bd na tel i skomentuje z opóźnieniem, bo lubię pisać na temat tego opowiadania dość długie komentarze, a na bloggerze w telefonie edytowanie nawet, krótkich komów to wyczyn godny mistrza. Wracając jeszcze do Gregora to on ma chyba jakieś rozdwojenie jaźni. Raz wywala ją za drzwi, raz mówi,że spławiła mu laskę, a potem idzie za nią do kibla i ten tego więc ja nie mam pytań co do niego. Podoba mi się jak budujesz napięcie w tym opowiadaniu i cholera wszystko mi się tu podoba chciałabym tak kiedyś pisać i stworzyć takie fajne opowiadanie!
    Z racji tego,że dorwałam się do laptopa u mnie nowy!

    OdpowiedzUsuń