czwartek, 12 marca 2015

Epilog: „Śniłeś mi się dzisiaj. Było tak, jak kiedyś. I… Aż zatęskniłam i tak mnie w dołku ścisnęło, że obudziłam się w najlepszym momencie. Wiedziałeś, że można tęsknić przez sen? Ja tęsknię…”



                Na niebie można było już dostrzec okazałą, srebrzystą tarczę księżyca w całej swej krasie oraz gwiazdy nieregularnie porozrzucane po granatowym nieboskłonie. W szpitalnej Sali panował jedynie mrok oraz głuche milczenie. Raz za jakiś czas można było usłyszeć ciche westchnięcia dwójki osób, które raz po raz analizowały usłyszane bądź wypowiedziane przez siebie słowa. Bo to był już koniec… Epilog ich wspólnej opowieści. Okresu czasu, który ich połączył. Może nie do końca ich… To serca, których byli właścicielami, przywiązały się do siebie najmocniej. Wbrew woli właścicieli… Pomimo, mimo że i wbrew… Nie patrzyły na nic ani nikogo. Związane niewidzialną, lecz mocną nicią, chciały trwać obok siebie, jeśli niemożliwym było życie razem. To było serce… A umysł? On miał jedynie świadomość, że to koniec wszystkiego, co było. Definitywny koniec. Bez żadnych dyskusji, pretensji czy niedomówień. Koniec jest końcem i niestety jest konsekwencją wszystkiego. Tak samo jak ból, czy cierpienie, jest wpisany w ludzie życie. Ludzie muszą jedynie zaakceptować tę prawdę, pogodzić się z nią, by następnie móc przecierpieć w samotności to, co tak cholernie boli… Owszem, każdy koniec jest niesamowicie gorzką pigułką, którą przyjdzie nam przełknąć. Czasem jednak przymusowo musimy zamknąć pewien rozdział życia i powiedzieć sobie w duszy: „To już koniec”… Dopiero wtedy, gdy ten cichy, opływający bólem oraz nieśmiałością zostanie zakodowany w naszym mózgu oraz wyryty w krwawiącym sercu, możemy spojrzeć sobie prawdziwie w oczy w odbiciu lustrzanym, zdecydowanym krokiem ruszyć przed siebie i starać się już więcej nie odwracać. Postawić raz na zawsze kropkę w naszym życiu. Nie unikać końca, przez nałogowe stawianie przecinków. Przedłużanie tego, co powinno już mieć swój koniec, działa jedynie na naszą niekorzyść… 

-Teraz wiesz już wszystko- odezwał się nareszcie szatyn, zagłuszając krępującą i niezręczną ciszę. Patrzył przymglonym wzrokiem w niebieskie tęczówki szatynki, kolejny raz przeżywając to, co już miał za swoimi plecami… -Dokładnie tak było z nami…
-Dziękuję, że mi to wszystko opowiedziałeś…- odpowiedziała nieobecna duszą. Gregor jedynie spojrzał niedowierzającym wzrokiem na dziewczynę, w którym gołym okiem dostrzec można było gorycz. Pozostałości po tym, jak został zraniony. Przez Nią… Jakie rany zadawała, jak boleśnie chciała udowodnić całemu światu, że jest Panią własnego życia, nie patrząc na innych. Każdego innego człowieka mając za nic…- Co?- spytała zdezorientowana, nie rozumiejąc spojrzenia, którym obrzucał Ją Austriak.-A… Anabell się tak nie zachowywała, prawda?
-Strzał w dziesiątkę…- odburknął, zrywając się z małego stołeczka obok łóżka dziewczyny. Nerwowo krążył wokół sali, za wszelką cenę pragnąć wyrzucić z głowy wszystkie wspomnienia. To, co tak dręczyło. Co przyprawiało o ból głowy… Co nie mogło mu już towarzyszyć w normalnym życiu. Rzeczywistości, do której zamierza wrócić. Dni, które wypełni Gregorem Schlierenzauerem, który nie będzie się przed nikim hamował. Który wreszcie odnajdzie to, co dawno temu zgubił. Który nareszcie będzie egzystował w zadowalający sposób.
-Nie bardzo to wszystko rozumiem, Gregor…- teraz już nawet sposób, w który wypowiadała Jego imię, przestał Go cieszyć. Czas zmienił dosłownie wszystko. Nawet Jej głos… A przede wszystkim sposób w jaki wypowiadała Jego imię. Nie było już w nim nutki intrygi… Nie było drapieżności… Nie było ukrytego uczucia, którego szczerze nienawidziła…
-A co tu więcej rozumieć?- bąknął rozdrażniony.- Wszystko, co się stało jest Twoją winą, szmato. Cały czas mnie zamulałaś, ciągle wytykałaś co robię źle! Umiałaś jedynie kłapać tą jadaczką, a foch gonił kolejny foch!- wykrzyczał, mimo że nie został sprowokowany. Nadszedł czas… Moment, w którym musiał pozbyć się wszystkiego, co niepotrzebnie zalegało na dnie Jego duszy. Ducha człowieka, który od dziś miał żyć normalnie. Miał ŻYĆ. Nie FUNKCJONOWAĆ, jak dotychczas…
-A Ty co, frajerze?!- zezłościła się, patrząc na Niego ognistym wzrokiem. Coś jakby wróciło do Jej podświadomości, lecz nadal nie była pewna czy to jedynie próba powrotu, czy też prawdziwy powrót natury Anabell.- Cały czas potrafisz się jedynie rozczulać! Przypominasz tylko podłogową szmatę! Jesteś żenadą! Kompletna beznadzieja!- teraz przyszedł czas na Nią. Wypominała wszystko. Wyrzucała z siebie to, co złe. Jaki miała w tym cel? W przeciwieństwie do szatyna, nie miała absolutnie żadnego…
-Czyli kłótnię mamy już za sobą…- powiedział spokojnie, zapisując w swym umyśle każde słowo wypowiedziane przez niebieskooką. One nie uraziły, jak mogłoby się wydawać… One jedynie przypomniały o przeszłości…
-Powiedziałeś mi o tym wszystkim, co nas łączyło…- wyjąkała cichutko, nieśmiało zerkając na Austriaka. Na ustach na krótką chwilę zagościła subtelny uśmiech, który sprawił, iż kolejny raz na chłopaka spadł zimny prysznic. Była piękna… Taka, jakiej Jej nie znał kiedyś… Nieśmiała, spokojna, delikatna, a uśmiech na Jej twarzy dodawał niezwykłej mocy uczuciu, które do Niej żywił. A to wszystko za sprawą jednego uniesienia kącików ust w górę...- Czyli… Ja mam teraz do Ciebie wrócić?- wyrzuciła w końcu z siebie, pełna nadziei, że jednak ich historia nie musi skończyć się na szpitalnym łóżku. Że ma jeszcze szansę na odzyskanie cząstki siebie, którą zabrała Jej utrata pamięci…
-A…- zdołał wykrztusić, lecz po chwili w Jego gardle pojawiła się ogromnej wielkości gula, która nie pozwalała na powiedzenie czegokolwiek więcej. Kolejny raz ten sam koszmar… Zmora senna, która działa się teraz na Jego oczach. W świecie rzeczywistym. W czasie teraźniejszym. Ta, która stawiała go na drodze, która posiadała w sobie dwa rozwidlenia. Jedno prowadziło z powrotem do przeszłości, natomiast drugie otwierało okno na inny świat.
-Dlaczego nic nie mówisz?- dopytywała, czując, jak pod Jej powiekami gromadzą się łzy. Uczucie już dawno przez Nią zapomniane. Jakby po raz pierwszy miała się rozpłakać. No tak… Teraz cały świat będzie musiała poznawać na nowo. Uczucia i zwykłe reakcje ludzkie również były dla Niej w tej chwili zagadką…
-Bo nie ma o czym mówić- poderwałem się gwałtownie z zajmowanego wcześniej miejsca.-Jak mówiłem Ci wcześniej… Byłem tutaj przy Tobie tylko dlatego, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia- mówił twardo, nie patrząc na zawiedzione i pełne bólu tęczówki Anabell.
-Ale z jakiś powodów opowiedziałeś mi to wszystko… Cieszyłeś się, kiedy się obudziłam…- chwyciła Go za rękę, nadal nieśmiało się uśmiechając. Mimo wszystko, nadal wierzyła. Dokładnie nie wiedziała w co, lecz wierzyła. Ufała czemuś, co pchało Ją do przodu. Kolejne uczucie, którego nie potrafiła opisać ani w żaden sposób sprecyzować…
-Wyrzuty sumienia- warknął, oswobadzając dłoń spod ciepła, którego dostarczała mu szatynka. Nerwowym wzrokiem krążył po każdym kącie wysterylizowanej Sali, walcząc z pokusą, która zastawiała na Niego swe sidła.-I nie będę już o tym z Tobą polemizował. Żegnam.
-Gregor, czekaj!- wybuchła, a Jej cienki pisk ostatecznie zmusił chłopaka, by się zatrzymał i po raz pierwszy od dłuższego czasu spojrzał w oczy Anabell. Tęczówki tak strasznie smutne, wręcz zrozpaczone. Przestraszone, jak oczka małej sarenki. Niepewne niczego, co czuje… Zdezorientowane…
-Czego jeszcze ode mnie chcesz?- zapytał oschle, podchodząc niechętnie bliżej dziewczyny. Maska, którą postanowił przybrać, najwidoczniej spisywała się nad wyrost doskonale. Nikt nie byłby w stanie posądzić, że w środku zwija się z bólu, gdyż Jego kamienny wyraz twarzy i oziębłe spojrzenie było w stanie sparaliżować wszystko i wszystkich. Odebrać zmysły. Podciąć skrzydła. Skutecznie zniszczyć marzenia, plany, nadzieje…
-Nie możesz mnie teraz tak zostawić!- wykrzyczała, niezdarnie krztusząc się łzami, które ciurkiem spływały po Jej zaczerwienionych lekko policzkach.-Nie mam nikogo… Nic nie wiem…
-Nic nie znaczysz dla tego świata- dołączył się do Jej wymieniania, pozostając nadal na zewnątrz niewzruszonym na stan, w jakim się znalazła. Płacz nie mógł wszystkiego załatwić. Owszem, może oczyścić duszę i oczy, lecz szatyn nie mógł sobie teraz pozwolić na nic, co mogłoby skutecznie zakłócić harmonię w Jego poukładanym, monotonnym świecie.-Trzeba sobie jakoś radzić. To akurat nie mój problem. Wszystko, co było, to było. Już nigdy się nie powtórzy.
-Co dzieje się teraz ze Stellą?- łzy nadal wydostawały się spod Jej powiek, lecz szloch i łkanie wyraźnie straciło na swej sile. Nadzieja? Cóż… Ona jeszcze o tym nie wiedziała, lecz przeważnie pojawienie się nadziei zwiastuje głównie to, że już nic z tego nie wyjdzie…
-Realizuje się zawodowo- odparł, zachowując swój surowy i stanowczy wyraz twarzy.-Wyjechała do Wiednia. Jest asystentką jednej z tamtejszych projektantek. I nie. Wiem o czym myślisz. Ona się Tobą nie zajmie. Nawet nie ma czasu tutaj przyjechać. Jest zawalona robotą.
-Nie ma czasu odwiedzić przyjaciółki?- Jej pytanie bardziej zabrzmiało jak zdanie twierdzące, które z zawodem wypowiedziała do samej siebie…
-Nie jesteście już przyjaciółkami- przypomniał.- Coś jeszcze?
-Tak…- zdało się usłyszeć Jej szept.- Chcę Cię przeprosić za wszystko, co złe…
-Twoje przeprosiny nic tutaj nie zdziałają- zaśmiał się ironicznie, puszczając szczere zamiary i chęci Austriaczki mimo uszu.- Przepraszasz tylko po to, żeby nie zostać sama!
-Ale przecież ja Cię kocham!- krzyknęła, jakby wiadomość, którą niedawno otrzymała od własnego serca i umysłu za bardzo była dla Niej uciążliwa. Ciężka do przełknięcia… Pogodzenia się z nią, zwłaszcza w chwili, kiedy ukochany odchodzi.
-Trudno- wzruszył ramionami, udając, że wyznanie nie zrobiło na Niego żadnego wrażenia. Chociaż tak naprawdę teraz każdy dzień, będzie rodził nowy ból… Bo wiedział. Usłyszał to, co w głębi duszy chciał usłyszeć i mimo to, musiał odejść… Bo tak trzeba. Dla Jego własnego dobra.-Idę. Już nie mam, co tutaj robić.
-Chcę Cię jeszcze o coś poprosić…- odważyła się wypowiedzieć kilka słów, które dusiły ją od pewnego znaczącego momentu w opowieści, w której Gregor zawarł większość jej dotychczasowego życia.- Proszę… Powiedz mi… Powiedz jak On ma na imię…
-Teraz Cię to niby obchodzi?- parsknął, zaciskając dłoń w pięść. Łzy niemal natychmiastowo zebrały się pod jego powiekami, a serce zaczęło niemiarowo drżeć. A to wszystko przez jeden głupi moment pożegnania… Pożegnania z istotką, która teraz jest bezpieczna i szczęśliwa, lecz bez ludzi, którzy kochają go równie mocno jak Ci, którzy zdecydowali się okazywać uczucie rodzicielskie każdego dnia.- Erik…- rzucił w końcu z trudem, widząc smutek na twarzy Austriaczki.- Teraz już naprawdę idę. Nie mogę tutaj dłużej zostać…
-Nie zostawiaj mnie, proszę!- wychlipała ledwo, ukrywając twarz dłonie.-Gregor, proszę… Choć na chwilę jeszcze ze mną zostań. Zostań, słyszysz?! Błagam Cię!- krzyczała żałośnie.
-Spokojnie, Bell- pękł. Najzwyczajniej złamał się w połowie. Nie był w stanie już słuchać Jej cierpień. Przerażenia i paniki w Jej głosie oraz oczach. Wiedział, że postępuje niesłusznie, a mimo to brnął dalej w ten chory układ.
-Nie możesz mnie zostawić! Nie masz prawa!- pokrzykiwała dalej, znajdując się w Jego objęciach. Kurczowo trzymała się Jego koszuli, jakby zaraz miała spaść do przepaści, z której nie ma już wyjścia.-Kocham Cię… Kiedyś nie powiedziałabym tego głośno, ale teraz już umiem wypowiedzieć te dwa słowa… Codziennie będę Ci je powtarzać, ale nie zostawiaj mnie!
-Muszę…- wyszeptał, gładząc delikatnie Jej włosy.- Za dużo było tego wszystkiego…- dodał, po czym podniósł się, ruszając w stronę w drzwi.
-Ale ja jeszcze nie zdążyłam przeczytać wszystkich książek…- wyjąkała, odprowadzając Go zamglonym wzrokiem. Mężczyzna spojrzał jedynie na Nią z bólem, po czym ostatecznie przekroczył próg pomieszczenia. Ostatni raz. Ostatnie spotkanie. Ostatnia rozmowa. Koniec… 

***

         Jej świat stał się zamknięty w małej dłoni. Nie znała niczego ani nikogo. Chciała żyć, lecz kompletnie nie wiedziała jak przystąpić do tej sztuki. Patrząc tępo w blade ściany pomieszczenia, w którym spędziła ostatnie miesiące swojego życia w uśpieniu, krzyczała wzrokiem. Pragnęła wyżyć się. Pozbyć jakichkolwiek emocji. Bólu, który w Niej tętnił. Tego samego, który dawał o sobie ciągle znać. Tonęła we własnych myśli… W agonii wspomnień, została zamknięta pośród głuchej ciszy, która przyśpieszał jedynie rozród duszących myśli. A może to tylko sen? Może zaraz obudzi się? Czy istniała jakakolwiek szansa, że wszystko to, co się zdarzyło to zwykłe złudzenie? Miraż, który nie ma żadnego wpływu na Jej życie? Nie… W snach nie cierpi się aż tak… Nie tonie się żywcem w świecie Jego spojrzeń. Nie płonie się w ciemności, która ogarniała Jej duszę… A na to wszystko tylko jedno lekarstwo- On. Jego czekoladowe tęczówki. Uśmiech bawiącego się życiem chłopca. Aksamitny baryton, który przyprawiał Ją o gęsią skórkę, mdłości oraz drżenie serca. Jak walczyć? Czy opłaca się walczyć? Akurat walka była jedynym wyjściem, które miała do wyboru. Albo będzie walczyć, albo zamieni się w to, dzięki czemu żyje, czyli powietrze. Bo musiała mieć Go przy sobie. Była zmuszona czuć Jego męski zapach. Czuć ciepło. Czuć Jego oddech na swoim karku… A na to było tylko jedno antidotum. Stara Anabell musiała wrócić. Przebojem wtargnąć do Jego życia i tym razem pozwolić mu się kochać, nie zapominając o tym, że także Ona musi dawać mu nieustannie do zrozumienia, iż nie jest obojętny. Że jest jedyny. Najważniejszy. Niepowtarzalny… 

         Zdecydowanym krokiem odpięła od siebie wszystkie rurki, które przez tak długi czas były Jej przyjaciółmi. Można rzec, że sprzymierzeńcami, którzy jako jedyni Jej nie opuścili. Pierwszy krok omal nie zakończył się upadkiem. A podłoga… Zimna i śliska, utrudniająca Jej stawianie kolejnych sparaliżowanych i niezdarnych kroków. Jednak walczyła. Bo walka to jest to, co mogło Ją uratować przez zgubą. Drugi krok… I trzeci… Tak samo pokraczne, okrapiane Jej potem, bólem, a i bywało, że łzami…

-Siostro, mój sąsiad z dwójki najwidoczniej nie czuje się najlepiej…- wydukała, patrząc na pielęgniarkę, która mierzyła Jej osobę czujnym wzrokiem.-Strasznie Go boli… Proszę mu pomóc…- dukała przejęta.
-Nie trzeba było się tak męczyć i przychodzić tutaj- powiedziała z uśmiechem, uprzednio dokładnie wysłuchując Jej informacji.- Odprowadzę Panią do sali po drodze- podsunęła obok szatynki wózek, patrząc na dziewczynę wyczekującym wzrokiem.
-To mi uwłacza…- bąknęła urażona, odwracając wzrok.- Niech Pani idzie zająć się tym biednym Panem z dwójki, który jest po zabiegu… Ja jakoś sobie dam rady. Wiem jedno. Nie będę jeździć na wózku!
-Ale bez żadnych numerów, tak?- spytała zatroskana, zakłopotanym wzrokiem przeskakując wzrokiem od sylwetki Anabell do wózka, który stał nieopodal.
-Oczywiście- potwierdziła, uśmiechając się ciepło. Gdy tylko kobieta zniknęła z pola widzenia, nie czekała na nic więcej. Wiedząc, iż droga wolna, wymknęła się pokracznie ze szpitala. I kolejne uczucie… Ta niewiedza… Zdezorientowanie, gdy zauważyła tysiące świecących świateł, które raziły Ją w oczy. I odgłos jeżdżących samochodów. Wszystko było nowe, a jedynym, co była w stanie rozpoznać to jedynie księżyc. Kroczyła dalej przed siebie, co jakiś czas podpierając się o grube ściany kamienic. Dokąd zmierzała? Do Gregora. Jakim cudem, skoro nie miała pojęcia, gdzie On mieszka? Sama nie wiedziała. Nie miała jednak prawda przyzwolić lękowi, by obudził Ją ze snu, w którym miała jeszcze marzenia oraz nadzieję. Szła dalej przed siebie, nie zwracając na nic ani nikogo uwagi. Zachwyt ogarniał Jej duszę z każdej strony. Zachwyt nad tym, co widziały Jej oczy. Świat nocny, w którym mrok zagłuszało jasne światło. Wszystko ze sobą współgrało. Nie było żadnego zbędnego elementu. Nie istniało nic, co miało przeszkadzać temu, co tworzyło tak wspaniały widok. Jedynie lekkomyślność ludzka oraz zwykła nieuwaga mogła wszystko zrujnować. Zachwyt uniemożliwiał Jej trzeźwe myślenie. Szła dalej przed siebie, nie wiedząc gdzie się znajduje. Patrzyła na gwiazdy szeroko się uśmiechając. Lecz wszystko ma swoje konsekwencje, tak samo jak wszystko się kończy. Nawet nie zorientowała się, gdy jeden z pędzących samochodów uderza w Nią z impetem. I… Ciemność. Kolejny raz ciemność, lecz tym razem inna jej odmiana. Koniec… Koniec Jej życia. Umarła marząc. Snując plany na przyszłość. Zginęła z uśmiechem, zachwycając się pięknem rzeczy codziennych, oczywistych. Tych, które na co dzień mijamy. Jednak, umarła nie zaznając nigdy wcześniej miłości. Uczucia, który wypełnia człowieka. Uczucia, które nie pozwala na pustkę, gdy jest szczęśliwa… A Anabell? Całe swoje życie była zamknięta w próżni. Wszystko, co zdołała przeżyć, nie miało już żadnego sensu. Dlaczego? Bo nie było w tym nawet ziarenka miłości. A Jej serce… Ono zostało na długi czas zamrożone… Stracone, by nie domagało się uczucia, którego Ona nie chciała. Żyła bez zasad, pytań, uciekając naprawdę od tego, co było utrapieniem i w dzień, i w noc. Przechodziła obok miłości obojętnie, nie dając jej nawet szans na uczynienie Jej życia lepszym. Aż w końcu opamiętała się… Zrozumiała, że tylko w oczach Gregora ma na dłoni cały świat. Wszystkie nowe lądy, inne horyzonty, zwykłą, pospolitą radość, która dopełniała życie. Jednakże, wtedy było już zdecydowanie za późno. Zatrzymała się, lecz uczyniła to nie w porę. Odsłoniła swoje uczucia, gdy tak naprawdę wszystko było już wiadome. Przesądzone o końcu… Tak już niestety jest, że wiele ludzi porównuje do restauracji. Posiada bogate menu, jednakże jest drugie dno… Otóż, w chwili, gdy chcemy zamówić wybrane danie, na które mamy ochotę, okazuje się, że akurat limit na dziś został już wyczerpany. Mrugają w naszą stronę długie rzęsy, których tęczówki wysyłają w naszą stronę zalotne spojrzenie, a których właścicielką jest kelnerka w przykrótkiej spódniczce. W jej rolę wciela się przeznaczenie. I to właśnie ta kelnerka decyduje o wszystkim. Mówi, jacy mamy być albo co ma się stać. Jednakże, nie jest to bezwzględny, surowy twór, z którym nie ma szans na negocjacje. Przeznaczenie jest wbrew wszystkiemu dobre. Gdy widzi, że się staramy, dążymy do zmiany i ona zmienia swoje plany wobec nas. Dlatego też, pamiętajmy… Proszę, nie zapominajmy o tym, by nie ukrywać swoich uczuć, bo ponowny raz drugiej takiej osoby możemy nie spotkać! Nie traćmy odwagi… Mówmy wprost o tym, co sprawia, że wokół plątają się niespełnione marzenia. Zmieniajmy to! Zmieniajmy świat! Nie dajmy obezwładnić się naszej czarnej stronie, która uczyni nas bezuczuciowymi. To, że świat wobec niektórych jest zły, nie jest powodem, aby betonować się od innych. Pomagajmy tym, którzy potrzebują tej pomocy, gdyż potem mamy pewność, iż mamy czynny udział w dokładaniu cegiełki do zmiany świata. A przede wszystkim- kochajmy, bo nie ma nic piękniejszego od miłości… Nie dopuśćmy do sytuacji, by ukochany cierpiał z powodu naszej zmiany.  Nie pozwólmy, by cokolwiek odebrało nam uczucia i emocje, pozbawiając nas jednocześnie człowieczeństwa… 

Zapobiegajmy kochania za przeszłość… Kochajmy za teraźniejszość i przyszłość, która czeka przed Wami otworem…

Koniec! Koniec? Koniec... 
Kiedy zaczynałam to opowiadanie, nie byłam w ogóle przekonana do tego pomysłu. Miałam wizję, chciałam ją zrealizować, gdyż nie dawała mi ona spokoju, ale... No właśnie, dobre chęci rzadko kiedy wystarczają w takich sytuacjach. Każdy rozdział był dla mnie wyzwaniem. Nie chciałam, by bohaterowie tutaj byli schematyczni. Nie chciałam, by byli wzorami do naśladowania. Wręcz przeciwnie. Chciałam spojrzeć na ludzi z innej perspektywy, chcąc łamać wszystkie wytyczone granice. Niestety, osobiście, nie należę do tej grupy osób. Anabell była nawet dla mnie potworem, nie człowiekiem, dlatego to opowiadanie było trudne do realizacji. Mimo wszystko jednak, pokochałam tych bohaterów. Ironia, prawda? Ale już zaraz mówię do czego zmierzam... Skarby moje najdroższe! To dzięki Wam. Dzięki słowom, którym się ze mną dzieliłyście, dodawałyście mi sił. Energii oraz wiary, że mój projekt ma jakikolwiek sens. Że jest warto pisać dalej. 
Teraz wywołam do szeregu:
Stoned Happiness, Quiet Dreamer, AnahiRBD, Schneiderowa, Ol-la, Miris, Jagoda Piszczek, Gess., Agata Grzesik, Julia Nowak oraz mój kochany anonimek, którego również można było zauważyć pod niektórymi rozdziałami♥- DZIĘKUJĘ! Ja wiem, że to może być nużące, ale naprawdę inaczej nie umiem wyrazić uczuć w stosunku do Was. Jesteście cudowne, ale to już na pewno wiecie. Wspierałyście mnie, pocieszałyście w trudnych chwilach... Czułam Waszą obecność, mimo że możecie być daleko, daleko ode mnie. Czy to dziwne? Sama nie wiem, jednak ja Was bardzo kocham. ♥ Można nawet rzec, że czułam się w Waszym gronie jak jeden z członków rodziny. Takiej blogerowej rodziny. Dziękuję! ♥
 Zapomniałam o kimś? Nie, nie. Ja wiem, że tutaj brakuje jeszcze dwóch ktosiów, którym mam do powiedzenia coś więcej... 
Pani Aleksandra Nowek i Pani Kolorowa Biel! Nie przez przypadek Was tutaj wywołałam. To właśnie Wy byłyście dla mnie niczym fundament, na którym stoi cała konstrukcja. Wasze komentarze... One... były tak piękne, że wielokrotnie wzruszałam się, kiedy miałam okazje je czytać, a uwierzcie mi, że czytałam je po kilkadziesiąt razy. To właśnie Wy ukazywałyście mi inną perspektywę, którą patrzeć na świat mogą nasi bohaterowie, a na dodatek to wszystko było przyozdobione w tak piękne słowa, które zmuszały do refleksji. I co? I znowu krztuszę się łzami i nie wiem, co mogłabym Wam jeszcze przekazać. Wiem jedno. Cokolwiek bym nie napisała, tak czy siak nie wyrażę swojej wdzięczności. Dziękuję Wam! ♥ I właśnie to Wam dedykuję ten epilog. ;) ;* 
Wracając...
Zawsze coś musi się skończyć, aby mogło powstać coś nowego. Dzięki Waszym odwiedzinom i komentarzom, w mojej głowie powstała myśl nt. następnego opowiadania. Jeśli jesteście zainteresowane, to serdecznie zapraszam na:

Leben ist zeichnen ohne Radiergummi...


Nienawidzę tego momentu... Nienawidzę pożegnań...;/ To jedno z najbardziej podłych uczuć, kiedy jedno z dzieci, cząstek własnej duszy, musi odejść. 
Nie ma zatem sensu, aby dłużej przedłużać... 
Pozdrawiam ostatni raz tutaj. ;*
Klaudia 

niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 23.: „Pogubiłem się w liczbie rozczarowań…”



            Czasem już naprawdę nie potrafiłem objąć ludzkim rozumem fałszu, który gościł na twarzach wielu ludzi. Patrzyli ciepłym wzrokiem na naszą osobę, uśmiechali się, szeptali miłe słówka, sprawiając wrażenie, iż chcą jedynie naszego dobra. Tak samo w przypadku ludzi, którzy wcześniej zarzekali się, że kochają. A potem co? Następnie nadchodzi faza, w której oznajmiają, iż uczucia zgasły. Wypaliły się. Pytanie: czy miłość jest jak świeca? Znam odpowiedź. Nie. Miłość ma zdolności, by żyć, nawet kiedy jedno z głównych ogniw odejdzie ze świata żywych. Zatem istnieje jakieś inne stwierdzenie? Może to przez czas? Czy możliwe jest, aby czas był winny? Rozumiem, że może być prawdą, iż czas zmienia wszystko i wszystkich, ale wobec powyższego pojawiło się kolejne zastanawiające i nurtujące mnie pytanie… Czemu zmienia wszystko na gorsze? Dlaczego posiada umiejętności, które zaszczepiają w ludziach fałsz? Jak to możliwe? Na jakich podstawach ma tak ogromną władzę? Rozgoryczenie… Tylko i wyłącznie to czułem, Anabell. Nie byłem nawet zły. Jedynie gorycz była czymś uciążliwym. Zresztą  bez uczuć, jakoś potrafiłem sobie poradzić. Opanowałem się, godząc się z pewną prawdą. Gorzką prawdą, jak przystało na moje ówczesne życie. Starałem się… Tak wiele tolerowałem… Zmieniłem się i to dla Ciebie oraz dzięki Tobie. Ale to już koniec. Przełknąłem tę pigułkę. Zaakceptowałem, że się poddaję. Przestaję walczyć. Zresztą to normalne… Jeśli człowiek się stara, a nie jest to doceniane, w końcu zaprzestaje walki. Jest mu już wszystko obojętne. Żałować będzie jedynie człowiek, który tego nie doceniał… 

         -Jesteś tutaj jeszcze?!- krzyknąłem, przekraczając próg własnego mieszkania. Odpowiadała mi jedynie cisza. Czy chciałem Cię zobaczyć? Odpowiedź była jedna… Jedyna… Nie. Już nigdy nie chciałem ujrzeć Twych niebieskich tęczówek. Już nigdy nie chciałem, aby Twoja delikatna woń dotarła do moich nozdrzy. Już nigdy nie chciałem ujrzeć błysku w Twoich oczach, który przez tak długi czas ciągnął mnie za Tobą. Przemierzałem kolejne metry kwadratowe mieszkania, bacznym wzrokiem rozglądając się wokół siebie. Czy okazałaś się na tyle mądra i faktycznie wyprowadziłaś się bez mojej interwencji? Czy jako pierwsza zrozumiałaś, że już nie warto próbować? Jednak wszystkie moje nadzieje i zapędy dostatecznie szybko zostały zgaszone. Zobaczyłem Cię śpiącą na kanapie. Sparaliżowanym, lecz pewnym krokiem, podszedłem w Twoją stronę.
-Wstawaj!- burknąłem potrząsając Cię za ramiona. I tak przez dłuższą chwilę… Nie reagowałaś. A ja? Ja nadal uważałem, że tylko kolejny teatrzyk… Jedna z licznych zagrywek, które miały dokładnie zaznaczyć Twoją niezależność.-Obudź się do cholery i wynoś się! Nie chcę Cię tutaj!- wrzeszczałem, zniecierpliwiony zrzucając Cię z kanapy. Dopiero Twój upadek, po którym dalej nie reagowałaś, uzmysłowił mi, że to wszystko to nie żaden cyrk. Że coś faktycznie było nie tak, jak powinno. Wyprostowałem się natychmiastowo, patrząc na Ciebie z góry. Panika wręcz rozrywała moje wnętrze. Ręce się trzęsły, nogi zrobiły jak z waty. Serce zatrzymało się, natomiast myśli przestały być słyszalne. Czułem się jakby zaatakował mnie demon, który odbierał zmysły swym ofiarom…
-Anabell…- wyjąkałem po dłuższej chwili, przykucając obok Ciebie. Dla upewnienia z wyczuciem poruszałem Cię za ramię, po czym szybko ująłem Twe wątłe i bezwładne ciało na ręce. Nie zważając na nic, pobiegłem ledwo w stronę 
samochodu…

***

         -Co z Nią, doktorze?- spytałem zestresowany, patrząc spanikowanym wzrokiem na starszego mężczyznę, który zerkał na mnie zza grubych szkieł swych okularów. Czy mogłem cokolwiek wyczytać z wyrazu Jego twarzy? Nie… Chyba nie… W zasadzie, to mogłem nawet nie chcieć zrobić…
-A kim jest Pan dla pacjentki?- padło w końcu to pytanie, które zdecydowanie najbardziej mnie obawiało. Bo kim ja dla Ciebie jestem? Sam nie wiem, nawet do tego czasu nigdy nie zdołałaś powiedzieć mi prosto w twarz, co tak naprawdę o mnie myślisz. Mogłem się jedynie domyślać...
-Jestem jej mężem- wyparowałem nieświadom nawet swych słów. Tak po prostu. Nie namyślałem się, co powiem. Chciałem jedynie uzyskać jakiekolwiek informacje. Nic poza tym... A skoro tak, to po co tracić czas na jakiekolwiek nieudogodnienia? Szkoda tracić czasu...
-Doprawdy?- spojrzał na mnie z ukosa, najwyraźniej nie dając wiary w moje słowa. Cóż, kiepski ze mnie aktor i trzeba to przyznać. No nic. Trzeba było sobie radzić w życiu. Święty nie byłem, nigdy. Kłamać też czasem trzeba.
-Powie mi Pan w końcu, czy mam sam wydrzeć te papierki z Pana rąk i przeczytać, co tak naprawdę dzieje się z Anabell?!- wrzasnąłem na całe gardło, nie panując nad sobą. Ciężko było o jakikolwiek sposób, kiedy podstarzały mężczyzna coraz bardziej mnie irytował, wyrzuty sumienia zżerały, natomiast Ty leżałaś niedaleko i niewiadomo, co się z Tobą działo. 
-Pani Anabell odbyła teraz płukanie żołądka…
-Pytam, co z Nią, a nie co odbyła!- przerwałem gniewnie, nie potrafiąc utrzymać własnych nerwów na wodzy. Przejąłem się. Sam nie wiem, co we mnie wstąpiło. Może to wyrzuty sumienia? Przecież już mi na Tobie nie zależało… Już nie…
-Proszę o spokój- odezwał się lekarz, który pełen wyrozumiałości zdołał przymknąć oko na mój wcześniejszy wybuch.- Otóż, pacjentka prawdopodobnie podtruła się środkami nasennymi, które pomieszała z alkoholem. Sporą dawką alkoholu.
-Że… Czyli… Ona… Chciała się zabić?- zapytałem niedowierzająco. Patrzyłem zbulwersowanym wzrokiem na postać posiwiałego mężczyzny. Nie mogłem uwierzyć… To musiała być pomyłka… Zbyt dobrze Cię znałem, Anabell… Każdy, ale nie Ty. Byłaś zdecydowanie za silną przeciwniczką.
-Szczerze powiedziawszy, nie sądzę. Po tym, co zdołałem zauważyć, to według mnie jedynie lekkomyślność pacjentki- wyjaśnił, co sprawiło, że odetchnąłem głęboko. Zawsze to wyrzuty sumienia traciły na swej mocy… I to by się w sumie zgadzało. Nie byłaś słaba. Byłaś lekkomyślna.
-Czyli już wszystko dobrze?- kolejny raz spytałem, patrząc już spokojniejszym wzrokiem wprost w twarde i stanowcze oczy mężczyzny.
-Niestety nie jest tak kolorowo…

***

         Może i jestem głupim realistą, który nie ma własnej duszy, jest kompletną znieczulicą, nie widzi niczego poza czubkiem własnego nosa, ale wiesz dlaczego tak właśnie jest? Życie zbyt wiele skopało mi tyłek. Za dużo razy jakiś bezkształtny twór zabierał mi dosłownie wszystko, co miałem, a w konsekwencji- nakazywało zaczynać od początku. Właśnie dlatego, nikomu nie pozwalam wmawiać sobie, że coś będzie dobrze, jeśli wiem, że tak nigdy nie będzie. Po prostu, wolę w to nie wierzyć, dopóki nie będę posiadał stuprocentowej pewności. Zdecydowanie bardziej korzystne jest dla mnie posiadanie twardych argumentów, niż ślepo brnąć w to, co z góry skazane jest na niepowodzenie. Trzymam się tych zasad. Rzadko od nich odchodzę. Od zawsze próbuję wynaleźć sobie dwa wyjścia na wypadek, gdyby jedno z nich zawiodło. Po to, abym miał pewność. Bym miał do czego wracać. Bym miał cokolwiek… 

-Greguś!- na szyję rzuciła mi się blondynka, którą niechętnie wtuliłem do siebie. Dziwne, bo moje ciało przeszyły nieprzyjemne dreszcze oraz oblały gorące poty… Nigdy wcześniej nie reagowałem tak na Jej obecność. Nigdy, mimo że bywało naprawdę różnie…- Kochanie, wróciłeś już tak na dobre?
-Tak…- odpowiedziałem cicho, odsuwając od siebie blondynkę. Tak, to tylko kwestia przyzwyczajenia. Teraz byłem przyzwyczajony jedynie do Twojego ciepła i dotyku, jednak od dziś muszę zacząć przyzwyczajać się do kogoś zupełnie innego…
-Załatwiłeś wszystko jak należy?- spytała z uśmiechem, ciągnąc mnie za rękę do wnętrza swojego niewielkiego mieszkania. Nieustannie uśmiechała się w moją stronę, a mą szyję co jakiś czas pieściła drobnymi pocałunkami. Nie mogłem tego znieść… Jak na sam początek, zostałem wystawiony na prawdziwą próbę.
-Tak, Sandi- zawsze lubiła, kiedy zwracałem się do Niej w taki spokój. Jednakże, jakiekolwiek zdrobnienia wypowiadane w stronę Sandry, nie pasowały do moich ust. Ona była po prostu Sandrą. Sandrą, która należała do mnie. Tyle w temacie…
-Pojechała i da Ci już spokój?- dopytywała, mierząc mnie czujnym wzrokiem. Wiesz, że w tym samym czasie zacząłem się bać? Obawiać, że i Ona znała mnie tak dobrze, jak ja Ciebie, że potrafiła stwierdzić, kiedy kłamię?
-Tak. Theresa jest już u siebie w Linz. Chwaliła sobie pobyt tutaj- odburknąłem pod nosem, unikając wzroku blondynki. Już tłumaczę to całe zamieszanie, które nawet mnie wprowadziło w zamęt. Otóż, Theresa była moją wymyśloną kuzynką, która pisała artykuł dotyczący życia skoczka narciarskiego. Mieszkała u mnie, chodziła krok w krok za mną i właśnie dlatego, by nie utrudniać Jej pracy, nie mogłem spotykać się z Sandrą. Ot, moja bajka. Sposób na pozyskanie dodatkowego wyjścia awaryjnego, który najwidoczniej był przydatny jak nic innego. Dziwi mnie tylko jeden szczegół… Jakim cudem Sandra tak łatwo połknęła haczyk? Jak to się stało, że uwierzyła w coś tak niedorzecznego? Może nie chciała pytać o nic więcej? Czasem bowiem najlepiej jest zostać w niewiedzy, niżeli wiedzieć za dużo…
-Kocham Cię, wiesz?- uśmiechnęła się, zbliżając się do mnie na nieludzko bliską odległość. Penetrowała mnie swym maślanym wzrokiem, który również nie uszedł mojej uwadze, a który wprowadził w wyraźne podirytowanie. Nie mogła po prostu powiedzieć: „chodźmy do łóżka”, niż tracić czas na niepotrzebne dyrdymały? Zaraz… Nie… Ja zacząłem porównywać Sandrę do Ciebie?
-Muszę wykonać jeden telefon- odsunąłem się od blondynki, po czym wymachując telefonem komórkowym skierowałem się w stronę drzwi.-Zaraz wrócę- puściłem do Niej ‘oczko’. -…kochanie…- dopowiedziałem po chwili, wyraźnie zmieszany.

***

         Spotkałem się pewnego razu ze stwierdzeniem, że człowiekowi do życia są potrzebne tylko trzy wartości. Pierwsza- szczere, niewinne serce, które możemy kochać, a które również będzie kochać nas. Druga- rozumu, który nie będzie odcinał dostępu zimnej krwi w sytuacjach, które wymagają chłodnego podejścia. Trzecia i ostatnia z najważniejszych- przyjaciele, który zawsze wesprą. Faktycznie… Gdyby głębiej pomyśleć nad istotą tego stwierdzenia, można zobaczyć, iż jest ono prawdą. Jeśli posiadamy wszystkie trzy czynniki, nasze życie jest naprawdę udane. Mamy wszystko, co potrzebne jest do duchowego rozkwitu. Rozwoju, który niesie za sobą wspaniałe plony… Anabell, patrząc na Ciebie i Twoją sytuację, nie posiadałaś niczego. Jednakże, w przeszłości miałaś coś z tejże listy, a mianowicie- przyjaźń. Przecież ta więź według wszystkich, to nie transakcja na miesiąc, dwa, czy tylko ten czas, kiedy nie ma problemów i wszystko jest pięknie. Przyjaźń to przede wszystkim tysiące godzin, podczas których się rozmawia, a tysiące- gdy płacze. Zdarzają się kłótnie… Bo gdzie ich nie ma? Są obecne również czułe gesty… A wszystko dopełnia uczucie, które nazywa się szczęściem…

-Nigdy nie spodziewałabym się, że zadzwonisz. I to jeszcze do mnie…- usłyszałem po drugiej stronie słuchawki głos, który dosyć dobrze znałem. Można powiedzieć, że miałem z nim dobre skojarzenia… Lubiłem jego właścicielkę. Tak od siebie. Lubiłem.
-Będę mówił krótko i na temat…- zacząłem bez zbędnych przedłużeń.-Anabell jest w śpiączce. Chciała zasnąć, ale jak to Ona… Nie pomyślała, że leków nasennych nie można mieszać z alkoholem i takie są tego konsekwencje…
-Och…- wyrwało się dziewczynie, która najwidoczniej pod wpływem informacji, których Jej dostarczałem, na chwilę oniemiała. Co było, to było. Uczucie przyjaźni, prawdziwej przyjaźni-co warto podkreślić- nigdy nie znika. Nieważne, co poróżniło przyjaciół…
-Nie jest wiadomo jak długo pozostanie w tym stanie…- kontynuowałem, nadal mając nadzieję, że Stella zdejmie z moich barków ciężar zmartwienia, które niechciane nadal we mnie tkwiło.- Musisz się Nią zająć- oznajmiłem pewny swego, dumny z tego, że rozegrałem to w taki sposób.
-Przecież ma Ciebie- wytknęła natychmiastowo, lecz ja czułem, że jakiekolwiek słowa, które wypowiadała, były tłumione przez słaby, zapoczątkowany szloch.
-Nie zamierzam brać za Nią odpowiedzialności!- uniosłem się.-I tak robię Jej łaskę, że do Ciebie dzwonię! Jeśli Ty się Nią nie zaopiekujesz, nikt tego nie zrobi!- wycedziłem gorzko, wdychając niemiarowo chłodne powietrze. To prawda… Skończyliśmy już ze sobą. Wszystko, co miało być powiedziane, zostało już wypowiedziane. To, co miało się wydarzyć, już się stało. Teraz każde z nas musiało żyć osobno…
-Gregor… Nie ma takiej opcji, bym mogła zaopiekować się Anabell…

***

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ…

Właściwie… Jaki dzisiaj jest dzień? Poniedziałek? Wtorek! Nie, zaraz… Wtorek? Coś mi tutaj nie pasuje. Może to jednak sobota? Sam nie wiem… Ale wiem jedno. Każdy dzień był od dłuższego czasu dokładnie taki sam. Każdego poranka otwierałem oczy i już wiedziałem, że nie mam sił, aby wstać z łóżka. Potem? Zwątpienie i bezsilność ogarniała mnie zewsząd. Z trudem potrafiłem się zmusić do jakiegokolwiek działania. Szczerze, czasem nawet nie chciałem próbować, bo i tak wiedziałem, że z większości moich przedsięwzięć nic nie wyjdzie… Podnosiłem zmęczone po śnie powieki i co widziałem? To, co było już zwykłą, szarą codziennością. To samo pomieszczenie, co od kilku miesięcy, a przy moim boku była ciągle ta sama kobieta, przy której w dalszym ciągu nie chciałem być. Wszędzie widziałem pustkowie. Cóż… Czasami rankiem robiłem sobie nawet kawkę, mimo że na to też często nie miałem ochoty. Nie, to bynajmniej nie lenistwo. To chyba jakiś brak motywacji, czy coś… Nie wiem, ale ten twór jest niezmiernie dziwny. Po przemyśleniach, nastaje czas na prysznic, potem całodniowy trening i… wieczory, podczas których nic nie robiłem. Zamykałem się w swoim małym świecie. Czasem, lecz rzadko, wychodziłem gdzieś na miasto, aby porozmawiać z ludźmi, których i tak moje życie wcale nie interesowało. Ale musiałem kiedyś otworzyć do kogokolwiek swe usta. Samotność mnie wykańczała. Chyba się też trochę bałem. Nie byłem sobą. Nie byłem już normalny. Dawny Gregor bawił się. Rozwijał. A ten? On nieustannie stał w miejscu. Leczenie od Ciebie, Anabell, stało się patologią. Ale nic się od tego czasu nie zmieniło w moim wnętrzu. Mam wrażenie, że jedynie coś się jeszcze bardziej pogorszyło. Stałem się jakoś dziwnie strachliwy. Odrzucenie było czymś, co wręcz paraliżowało. Dlatego wszystko miałem poukładane. Wszystko dokładnie takie samo. Wszystko według takich samych schematów. Jednakże, w głębi swojej duszy odczuwałem dziwne potrzeby, których nic nie było w stanie zaspokoić. Ani filmy, ani dobre, wykwintne wino, ani przygodny seks. A wiesz, co było najlepsze? Paradoksalnie, nie chciało mi się tego nawet zmieniać, czy cokolwiek z tym robić. Najwidoczniej tak mam żyć. Taką mam misję na przyszłość i nikt nie jest już w stanie tego zmienić. Wolę jednak, by wszystko było nudne, bezwartościowe, lecz żeby nikt już nie był w stanie mnie zranić bądź w żaden sposób urazić. Chyba już i tak nic ze mnie nie będzie, dlatego nie chciałem psuć się jeszcze bardziej…  Widzę teraz Twój wzrok. Patrzysz na mnie zaskoczonym i niezrozumiałym wzrokiem. Rozumiem to. Bo gdzie tutaj miejsce dla Ciebie, prawda? Jest. To wszystko miało swój głębszy sens. Jedną, aczkolwiek konkretną, przyczynę. Wyrzuty sumienia. Nie powinienem się czuć winny… Wmawiałem sobie to każdego dnia… Przecież to nie moja wina, że byłaś tak lekkomyślna… Ale ja nie umiałem zapomnieć. Za każdym razem, miałem przed oczyma Twoją postać. Leżałaś na szpitalnym łóżku. Zaróżowiałe powieki miałaś przymknięte, a Twój oddech był tak spokojny…  Nie zwracałem uwagi na maskę tlenową na Twojej twarzy. Kamienny wyraz twarzy, był nadzwyczaj spokojny i łagodny. Zupełnie tak, jakbyś zapadła w głęboki sen. Zaraz… Nie wspomniałem o najważniejszym… Tak, Anabell… Odwiedzałem Cię. Starałem się być jak najczęściej. Chciałem być, by zagłuszyć te przeraźliwe wrzaski wyrzutów sumienia, które były tak potężne… Tak silne… Silniejsze niż ja… 

***

Przyznam się, że w ostatnim czasie lubiłem rozmyślać o funkcji kobiety w męskim świecie. To aż zadziwiające, że może być Ona najgorszym wrogiem mężczyzny, ale zarazem może okazać się najlepszym przyjacielem. Jeszcze dla innych staje się duszyczką, którą mężczyzna kocha bądź wredną czarownicą, która czeka tylko na to, by pokazać kto tak naprawdę rządzi. Jedna kobieta, jedna funkcja dla jednego mężczyzny… Tak, dokładnie w ten sposób ma wyglądać sekwencja. Dziwne… Bo jednak znałem wyjątki. Spełniałaś każdą jedną funkcję w moim życiu, Anabell. Każdą jedną, która tylko istniała. Chyba tak naprawdę za to byłem Ci wdzięczny… Za to, że odsłoniłaś przede mną każde możliwe oblicze. Zarówno to lepsze, jak i gorsze… Pokazałaś wygląd każdego aspekty życia u Twojego boku. Nie skrywałaś więcej tajemnic. Albo może to ja byłem przekonany już o tym, że nie możesz skrywać już niczego więcej? 

-Mogłabyś się już obudzić…- bąknąłem, patrząc uważnym wzrokiem na Twą martwą twarz. Jeszcze bardziej bladą, lecz bez żadnych negatywnych uczuć na niej. To było piękne i zdecydowanie nie należało do widoków, które można spotykać niebywale często.- To nie ja tutaj leżę, a mam już dosyć szpitali… A Ty? Przecież Ty nigdy nie umiałaś usiedzieć na tyłku przez pięć minut, a teraz co? Śpisz i śpisz, i nic więcej nie robisz…- marudziłem ciągle. Cóż… Każdy wokoło powtarzał mi, że ludzie będący w śpiączce, słyszą to, co do nich mówimy. Wolałem mieć spokój oraz jakąś dziwną pewność, że i Ty wiesz w tym stanie, że ktoś przy Tobie jest. Byłem ja, ale to i tak zawsze coś, prawda? 
-Anabell!- krzyknąłem, gdy dostrzegłem coś niewiarygodnego. Cud, którym postanowiłaś się ze mną podzielić. Twoje palce lekko się zginały. Nawet nie masz pojęcia, co wówczas poczułem. Coś… Niebywale pozytywnego. Radość? Szczęście? Nie, to zbyt głębokie odczucia, które nieadekwatne były już do naszej znajomości. Po prostu, poczułem ulgę. Może to wyrzuty sumienia już kompletnie opuściły moją duszę i ciało? Przecież tak naprawdę to tylko one sprawiały, że nadal przy Tobie trwałem. Że tak wiele ryzykowałem, a i sam z każdą wizytą odczuwałem zmieszanie i skrępowanie. Nigdy niczego nie robiłem bezinteresownie. To mój pierwszy raz. Bo co? Obudzisz się, każde z nas pójdzie w swoją stronę, a ja nic nie dostanę za godziny przesiedziane obok Ciebie w szpitalu…

Ostatni rozdział przed epilogiem…
I sama nie wiem, co mam tutaj napisać. Myślałam, że nie będzie mi tak ciężko kończyć tę historię, lecz niestety byłam w błędzie...
Z epilogiem przybędę do Was w piątek.
Do następnego. ♥

piątek, 6 marca 2015

Rozdział 22.: „Te skurcze, kiedy widzę kogoś na ulicy, podobnego do- powiedzmy… albo te skurcze, kiedy… Nie, nie chciałam Cię spotkać, nie chcę z Tobą mówić…”



         Niestety… Pewnych rzeczy nie da się policzyć, gdyż niektóre błędy popełniamy zdecydowanie zbyt często… Pierwszym przykładem jest fakt, że wmawiamy wszystkim wokoło, że wszystko jest w porządku, mimo że troski, rozpacz i czystej postaci brak sił, rozsadza nas od środka. Ile razy popełnialiśmy ten błąd? Wielokrotnie. Zdecydowanie za dużo, jak na życie jednego człowieka. Jak postępować inaczej? Otóż, istnieją inne wyjścia. Chęć ochronienia bliskich przed zmartwieniami jest ważna, jednakże nie najważniejsza. Powinniśmy mieć odwagę i powiedzieć otwarcie o tym, co tak naprawdę dobija naszą duszę. By nie silić się na uśmiechy… By nie oszukiwać samego siebie… By nie psuć czegoś jeszcze bardziej… By w końcu spełnić tę jedną potrzebę… Pragnienie zaznania szczęścia… Do dnia dzisiejszego mam o to do Ciebie żal… Nie mogę Ci wybaczyć tego, że wszystko trzymałaś w tajemnicy. Że nie mówiłaś mi o tym, co zaczęło Cię dopadać. Nie, poprawka: o tym, co już dawno Cię dopadło, a co jedynie zaciskało swe szpony na Twym wątłym, bezbronnym ciele. Nie mogę zrozumieć… Do dzisiaj, rozumiesz?! Do dnia dzisiejszego mam Ci to za złe! To, że udawałaś, że jesteś silna, mimo że Twoja dusza jakby zniknęła. Była tylko sterta gruzów, a Ty zostałaś jednym odłamem przygnieciona. Dziś tego już nie pamiętasz, dlatego niepotrzebne te krzyki, wiem… Ale… Ja nadal szczerze Cię za to nienawidzę. Obarczam winą o wszystko, dlatego że myślałaś, iż jest jeszcze coś, co mogłoby mnie do Ciebie zniechęcić. Przełknąłem każdą gorzką pigułkę, którą podstawiłaś pod mój nos i co? Nadal jakoś przy Tobie trwałem. Ale nie… Ty wolałaś nadal topić się w bagnie tej beznadziejności. I tak się zaczęło… Co dokładniej? Kłopoty psychiczne. Anabell, z dnia na dzień, byłaś inną osobą. Nie poznawałem Cię, chociaż żyłaś tuż obok mnie przez dłuższy czas. Nie spałaś spokojnie… Krzyczałaś każdej nocy, a blizny na Twoim ciele powracały do życia. Otwarte rany, z których sączyła się krew, były dla Ciebie niczym karma, na którą zasłużyłaś. Co jeszcze? To dziwne, lecz zaczęłaś bać się ludzi… Nigdzie nie wychodziłaś. Z nikim nie rozmawiałaś. Nigdy również nie chciałaś zostawać sama w ciemnych pomieszczeniach… Twoja osobowość? Z zaborczej, pewnej siebie kobiety, przekształciłaś się w strachliwą, bezbronną i nieumiejącą walczyć o swoje istotą… Przyznam się od razu… Miałem tego serdecznie dosyć. Nie mogłem tego znieść. Nie umiałem, po prostu nie umiałem… Traciłem cierpliwość, może to również zmęczenie przyczyniło się do tego, że pękłem… Jednakże, było coś, co równie mnie rozwścieczało… To sama tęsknota za starą Anabell, która przebojowo wtargnęła w przestrzeń osobistą mojej duszy i serca, jak i umysłu…

-Nie wyjdziesz ze mną, bo…?!- domagałem się odpowiedzi, podczas jednej z naszych rozmów. Nie… To właściwie były kłótnie. Ostre wymiany zdań, które w ostatnim czasie jako jedyne do nas pasowały.-W czym Ci szkodzi jeden, mały wypad do klubu?! No odpowiedz! Kiedyś to był Twój dom!
-Kiedyś byłam bezdomna- wypomniałaś oschle, jak zwykle uciekając od tej rozmowy, która dotyczyć miała bezpośrednio Ciebie i tego, co dzieje się w Twoim wnętrzu.
-Nadal jesteś- przypomniałem, co jednak okazało się być dla Ciebie ciosem poniżej pasa. Obróciłaś się na pięcie, patrząc gorzkim wzrokiem wprost w moje oczy. Przeczuwałaś coś? Może strach narastał? A może jeszcze inaczej… Czyżby to „coś”, co zamieszkiwało w Twoim wnętrzu, przejmowało powoli stery?
-Do czego ma prowadzić ta rozmowa?- wreszcie od dłuższego czasu miałem wrażenie, jakbym to naprawdę rozmawiał z prawdziwą Anabell. Moją Anabell.
-Do tego, że ostatnio stałaś się jakaś psychiczna!- no dobra… Wiem, że powinienem bardziej uważać na to, co mówię, lecz emocje sięgały zenitu. Mówiłem to, co myślałem. Nie analizowałem myśli, które mogłem wypowiedzieć, a które powinienem zatrzymać dla siebie. Po prostu mówiłem. Nie zważałem na nic. Byleby ulżyło…
-To, co robię, to moja brożka, rozumiesz?!- pisnęłaś, podenerwowana tym, że śmiem wyciągać na wierzch tak delikatną sprawę. Coś,  z czym sama musiałaś się uporać… -Nie masz prawa wpieprzać się tam, gdzie dostęp mam tylko ja!
-Póki znajdujesz się pod moim dachem mam prawo do wszystkiego, co z Tobą związane!- chwyciłem Cię za nadgarstek, przypierając do ściany. Patrzyłem z zawziętością w Twoje, na pozór, twarde oczy. Drżałem. Ty również. Czy to reakcja na wzajemny dotyk? A może emocje?- Natychmiast idziesz wcisnąć się w jakąś ładną kieckę i wychodzimy, słyszysz?- powiedziałem już nieco spokojniej, nie zaprzestając mocnego uścisku.
-Odchrzań się wreszcie ode mnie!- skąd miałaś tyle siły, aby odepchnąć mnie od siebie? Jak to się stało, że Dawid kolejny raz pokonał Goliata?
-Trzeba było zabrać tego dzieciaka, kiedy podstawiałem Ci go pod nos!- wykrzyczałem, nie wykonując żadnego ruchu. Bo właśnie to było Twoją najgorszą męką… Świadomość, że tyle razy wyrzekałaś się własnego syna, mimo że nieświadomie go i tak kochałaś. Może nawet bardziej niż siebie samą… A teraz? W tym czasie ta miłość powracała, jednakże w postaci obłędu. Nie mogłaś sobie tego wybaczyć. Nienawidziłaś siebie i świata, którego częścią byłaś. Każdej nocy widok Jego błękitnych tęczówek pojawiał się pod Twoimi powiekami. Jego różowiutka twarz była roześmiana, aż w końcu nie pojawił się ktoś, kto żywcem wyrwał Ci to szczęście z rąk. I tak każdej nocy… Po każdym zmierzchu scenariusz się powtarzał. I krzyki… Przeraźliwe wrzaski, które wydobywały się z Twojego gardła nieświadomie. Akt tego, jak bardzo cierpiałaś nawet we śnie… Każdego człowieka, którego mijałaś na ulicy, badałaś czujnym wzrokiem, bowiem w każdy był potencjalnym sprawcą tego, co działo się aktualnie w Twoim świecie. Jednakże, winny był jeden, a byłaś nim właśnie Ty, Anabell… Samookaleczenie też miało swój ukryty sens w Twoim rozumowaniu. Dzięki krwi, pozbywałaś się cząstki siebie. Miałaś nadzieję wypuścić swoją duszę na wierzch za pomocą otwartych ran oraz… stłumić ból psychiczny, bólem fizycznym… To nie było według Ciebie niezdrowe. To było normalne…
-Idź już- odezwałaś się zgorzkniale, nie dając poznać po sobie jak bardzo uderzyły w Ciebie słowa, które wypowiedziałem.-Już pora upić się wręcz do nieprzytomności i zaliczyć kilka panienek- patrzyłaś prosto w moje oczy. Mówiłaś z lekkością, a w tonie Twojego głosu mogłem jedynie usłyszeć ukrytą urazę.- No idź! Już!- krzyknęłaś, kiedy stałem w miejscu, jednocześnie popychając mnie do przodu przed siebie. Zatem wyszedłem. Pełen złości, nienawiści i żalu, jak i również pierwiastka strachu...

***
        
         Miłość? Każdy przecież twierdzi, że nieważne jest, gdzie zaczęła się ta znajomość. Mogła przecież zacząć kiełkować w Internecie bądź na mieście. A kilometry? One również nie grają większej roli. Może być ich pięć, może również tysiąc. Wiek to też tylko liczba… W miłości najważniejsze jest tylko uczucie. Czyste, niezachwiane, niczym nieprzyćmione. Nie da się ukryć, że istotne jest również zaufanie, które jest równoznaczne miłością. Nie ma przecież miłości bez zaufania. Coś takiego nigdy nie będzie posiadać racji bytu. Nigdy… Wcześniej mi ufałaś. Sądziłaś, że po odejściu Stell z Twojego życia, jestem jedyną osobą, która zasługuje na skumulowanie jakichkolwiek ludzkich uczuć i emocji w mojej osobie. Ale… po naszej kłótni runęło absolutnie wszystko. Przestałaś mi ufać. Byłaś pewna, że już nigdy nie uwierzysz w moje dobre chęci, bo najzwyczajniej już nie będziesz chciała ryzykować. Nie po tym, co usłyszałaś, lecz Anabell… Przecież powiedziałem Ci jedynie prawdę… Zabolało, prawda? A co będzie czuł Twój synek w przyszłości, gdy dowie się o tym, że Jego matka walczyła ze wszystkimi, byleby tylko nie wziąć Go w opiekę? 

         Usłyszałaś jak ktoś wchodzi do mieszkania. Pełna nadziei, że wróciłem skruszony, podniosłaś się z kanapy, wyglądając zaciekawiona na owego przybysza. W duszy uśmiechałaś się. To był odruch. Nie kontrolowałaś chwili, kiedy naprawdę cieszyłaś się w głębi na mój widok. Mimo tego, że byłaś pewna, iż coś między nami poważnie zostało uszkodzone, nadal jak głupia wierzyłaś we mnie, w siebie… Ogólnie mówiąc, wierzyłaś w nas… 

-Jest Greg?- to nie byłem ja. Czułaś się rozczarowana? I tak, i nie. Byłabyś naprawdę zawiedziona, gdyby owym gościem okazał się ktoś znacznie inny.-Wszedłem bez pukania, bo drzwi były otwarte…- powiedział nieco zmieszany.
-Akurat Gregor wyszedł- odburknęłaś, przywołując w głowie niechciane obrazy.-Ale zaczekaj na Niego- uśmiechnęłaś się radośnie. Zupełnie jak nie Ty. Rodzaj takiego uśmiechu nie był Twój. Nigdy w życiu nie uśmiechnęłaś się w ten sposób… Nie w towarzystwie mojej osoby.- Siedzę tutaj sama, przyda mi się jakieś miłe towarzystwo.
-Zatem skorzystam- odparł, zajmując swe miejsce obok siebie. Patrzył na Ciebie swymi dużymi, okrągłymi i brązowymi tęczówkami, które jakże Ci się spodobały. Można powiedzieć, że byłaś pewna, iż dla tego wzroku można kompletnie oszaleć. Zwariować i nie wiedzieć jak ma się na imię…- Za długo będzie? Mam do Niego pewną sprawę…
-Sądzę, że niedługo powinien wrócić- uśmiechnęłaś się na przymus, gdyż przecież nie miałaś pojęcia, kiedy wrócę. Ba… Nie wiedziałaś nawet czy wrócę, zacznijmy od tego.
-Jak Wam się układa?- zapytał zaciekawiony, nie zdejmując uśmiechu z twarzy. Lubiłaś Go… Ogółem, lubiłaś całą kadrę Austria Team, jednakże Diethart miał w sobie coś, co sprawiało, iż darzyłaś Go największą sympatią, bo to właśnie On był Twoim rozmówcą. Nie odpowiedziałaś na zadane pytanie. Przygryzłaś wargę, błądząc wzrokiem po jasnym podłożu. Mogłaś powiedzieć przecież, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale po co? Czemu miałabyś kolejny raz okłamywać kogoś, kto naprawdę był dla Ciebie ważny? Raz popełniłaś ten błąd, a Ty akurat byłaś człowiekiem, który uczy się na błędach…
-Zrobię coś do picia- rzekłaś po chwili ciszy, lecz dokładnie w tej samej chwili usłyszałaś jak drzwi wejściowe otworzyły się. Tym razem mógł wejść tylko jeden człowiek. Ja i Ty doskonale o tym wiedziałaś. Nie czekając na nic więcej, niespodziewanie wpiłaś się w wargi zaskoczonego Thomasa, który nieświadomie odwzajemnił porywczy pocałunek. Zemsta… Tak, nic innego niżeli żądza zemsty kierowała Twoim ciałem.
-Jak widzę, dobrze się bawicie- stanąłem w miejscu zaraz po tym, kiedy moje oczy ujrzały widok, który dostatecznie mocno mnie uraził. Zachowałem spokój, mimo że w środku wrzałem.
-Lepiej niż kiedykolwiek wcześniej- oznajmiłaś z krzywym uśmieszkiem, patrząc na mnie wzrokiem pełnym intryg.
-A Ty co się tak patrzysz?!- krzyknąłem w stronę oniemiałego Didla. Teraz wyobrażam sobie, jak beznadziejnie musiał się czuć…
-Nie krzycz na Niego!- wrzasnęłaś jeszcze głośniej niż ja, patrząc przepraszającym wzrokiem w stronę obecnego Dietharta. Czułaś się okropnie ze świadomością tego, co uczyniłaś z premedytacją… Zwłaszcza w stosunku do tego człowieka, który nigdy niczym Ci nie zawinił…
-Nie wiem w co mnie teraz wpakowałaś, ale to Wasze chore porachunki. Ja nie zamierzam brać w tym udziału- warknął w końcu Thomas, który z trzaskiem drzwi opuścił mój dom.
-I co masz mi teraz do powiezienia?!- tylko krzyk mógł stać się ukojeniem. A myślałem, że coś dla Ciebie znaczę… Miałem nadzieję się pogodzić i jakoś powiązać koniec z końcem… Porachować się z tym, co Cię dręczyło… Lecz Ty nie dałaś mi na to szans. Nie pozwoliłaś, bo nie mogłaś zostawić spraw, które uraziły twoje wnętrze, bez jakiejkolwiek zemsty, która miała być zaznaczeniem Twojej wolności i niezależności.
-Nic. Kompletnie nic- odpowiedziałaś obojętnie, kierując swe kroki w stronę łazienki.-Idę się wykąpać- dodałaś, nadal leniwie krocząc przed siebie. 
-Posłuchaj mnie, do cholery jasnej!- wrzasnąłem, nie mając już żadnego panowania nad swoją osobą. Nie miałem pojęcia, co robić. Rozrywałem się od środka. Zamieniłem się w jeden, wielki kocioł. Nie umiem opisać słowami tego, co czułem. Niewdzięczne uczucie...
-Po co?- odwróciłaś się, obrzucając mnie urażonym spojrzeniem. Wiedziałaś, że przesadziłaś. Zdawałaś sobie sprawy, iż teraz wszystko wisi na włosku. I nie. Tutaj nie chodziło o ten jeden pocałunek. Sprawa leżała znacznie głębiej.- Po to, żebyś znowu wyzywał mnie od psychicznych?! Żebyś znowu wytykał mi moje błędy?! Nie mam pojęcia w co Ty w ogóle grasz! Jesteś zmienny jak chorągiewka na wietrze!
-Ja?!- pisnąłem, zaciskając dłonie w pięści. Miałam ochotę coś rozwalić. I dlaczego był to właśnie nos Dietharta?- Ty spójrz na siebie i na to, co robisz!- podszedłem ku Tobie sparaliżowanym, aczkolwiek zwartym krokiem.- Jesteś zwyczajną dziwką. Nie różnisz się niczym od tych panienek, które można spotkać na każdym poboczu, słyszysz?- wywarczałem przez zęby.
-Masz w tej chwili odsunąć się ode mnie- wycedziłaś ledwo, nie chcąc podnosić głosu.- Na zbyt wiele sobie pozwalasz. Myślisz, że chwila słabości z mojej strony sprawi, że będę Twoją własnością?- zaśmiałaś się ironicznie.- Jesteś taki śmieszny, myśląc, że cokolwiek dla mnie znaczysz- wówczas wszystko pękło… Absolutnie wszystkie znaki na niebie uzmysłowiły mi to, kim dla Ciebie jestem… Zabawką. Kimś, kto ma zaspakajać potrzeby. Bezużyteczny. Człowiekiem, którym można się pobawić, a następnie porzucić w kącie.- Aha! I jeszcze jedno!- rzuciłaś przez ramię.- Wszystkie orgazmy udawałam- powstrzymując się od kolejnych niepotrzebnych słów, które prawdopodobnie i tak nie zrobiłyby na Tobie wrażenia, zacisnąłem jedynie dłonie w pięści, po czym niemal wybiegłem z mieszkania. Ty natomiast, słysząc, że nie ma mnie w Twym bliskim otoczeniu, poddałaś się uczuciom rozpaczy, które wypełniały Cię do cna. Zsunęłaś się po ścianie, kryjąc twarz w dłoniach. Jeszcze nigdy nie płakałaś tak donośnie. Jeszcze nigdy nie czułaś czegoś takiego. Jeszcze nigdy tak bardzo nie cierpiałaś... Donośny płacz obezwładnił Twoje ciało. Sen… Teraz tego potrzebowałaś. Musiałaś zasnąć, by tego nie czuć. By obudzić się jutro rano, próbując wymyślić jakiekolwiek racjonalne rozwiązanie z sytuacji, do której doprowadziłaś. Pierwsza tabletka nasenna była zdecydowanie za słaba. Nie przyniosła efektów od razu, czego mogłabyś oczekiwać. Druga… Również nic. Nie miałaś pojęcia, co robisz. Nie wiedziałaś ile dokładnie połknęłaś tych tabletek, tym bardziej nie zdawałaś sobie sprawy jakimi trunkami przepijasz te wspomagacze, które miały przynieść ukojenie w postaci krótkiego snu…

Przepraszam... Miałam być wczoraj, wiem. Jednakże, zaczęła się szkoła, zatem spadł na mnie konkurs przedmiotowy, więc musiałam zająć się przygotowaniami, a trzeba przyznać, że miałam trochę do czytania. ;/
Ale już jestem! I jak się podoba? ;*