wtorek, 13 stycznia 2015

Rozdział 5.: „Nie warto atakować szczęścia, napadać na niego znienacka, kraść, zamykać w klatce. I tak siłą go nie utrzymasz, a jeśli będziesz wciąż walczył o jego obecność, to i tak będzie bezużyteczne.”




Niesamowite w jaki sposób jeden człowiek może w jeden dzień odwrócić cały bieg czyjegoś życia. Nadać mu jakiś inny, ukryty sens oraz nadzieję na lepsze jutro. Sprawia, że można  uśmiechnąć się nawet z powodu najgłupszej drobnostki, bo to, co naprawdę dostarcza uśmiech na ludzką twarz, to świadomość, iż jest się ważnym. Że jest człowiek, który myśli w każdej chwili o naszej osobie. Że jest kto tęskni. Kto kocha…  Tak przynajmniej twierdzą ludzie, którzy znają miłość i umieją kochać. Ty w kontaktach ze mną byłaś pewna, że trzeba wszystko uporządkować. Że musisz zdecydować się, czego masz się trzymać. Musisz mieć świadomość, co przeminęło, a co zostało. I znaleźć to, co ustalisz, że tego nie było. Pewne rzeczy musisz sobie odpuścić, a na niektóre stawiać szczególny nacisk w swoim życiu. Prawda była taka Anabell, że wszedłem do Twojego życia przez otwarte drzwi. Jednakże, co będzie, kiedy będę chciał wyjść? Cóż, drzwi nadal będą otwarte. Stawiałaś jednak jeden warunek, który okazywałaś mi każdego dnia bez słów. Miałaś takie życzenie, abym wychodząc, nigdy nie stał w progu, gdyż torując innym przejście, uniemożliwię wejście innym, być może wartościowym, osobom…

-Nie będziesz tutaj wstawiał tego różowego szajstwa!- krzyczałaś, uparcie stojąc na przejściu do pokoju naszego, jeszcze nienarodzonego, dziecka. Mojej córeczki. Według Ciebie- chłopca. Cóż, w naszym przypadku pod każdym względem potrafiliśmy się kłócić. 
-A w czym będzie spała nasza córeczka?- spokojnym tonem, nadal próbowałem przekonać Cię do swoich racji. Do tego, co podpowiadała mi moja intuicja.
-Wynocha stąd z tym różowym łóżeczkiem!- krzyknęłaś jeszcze głośniej. Cierpliwość nie była Twoją mocną stroną. Moją zresztą też nie. Jednakże na czym opiera się życie w symbiozie z drugim człowiekiem? Przede wszystkim na wzajemnym zrozumieniu oraz cierpliwości. Już z tego względu byliśmy skazani na niepowodzenie w misji…
-Czy Ty od zawsze musisz robić problem z niczego?!- zirytowałem się w końcu. Zbyt wiele… Zdecydowanie za dużo mnie to wszystko kosztowało. Nie byłem idealny, owszem. Posiadałem więcej wad, niżeli zalet, jednakże starałem się. Chciałem dobrze, a co dostawałem w zamian? Jedynie niewdzięczność z Twojej strony.
-Tak!- odpowiedziałaś natychmiastowo.- Bo najzwyczajniej w świecie działasz mi na nerwy, człowieku!- wiedziałem to, nawet bez Twoich słów. Niechęć drugiego człowieka zadziwiająco łatwo rozpoznać i wyczuć. A Ty? Ty robiłaś to wszystko wręcz perfekcyjnie.
-Czym Cię denerwuję?! Tym, że kupiłem łóżeczko dla Sarah?!- czym Ci zazwyczaj zawiniałem? Drobnostkami dnia codziennego. Przesłodzoną herbatą, przesoloną zupą bądź jak w tym przypadku, zakupem łóżeczka dla naszego dziecka. Nie rozumiałem. Może nawet nie chciałem zrozumieć, dlaczego ciągle odbierałaś wszystko jako atak na Ciebie i Twoją niezależność.
-Sarah?!- poderwałaś się z miejsca, zostając w niedalekiej odległości ode mnie.- Czyli już sobie wszystko obmyśliłeś, tak?! Co jeszcze? Jest coś, o czym może zapomniałeś mi powiedzieć?!
-Tak- przytaknąłem niewzruszony Twoimi krzykami, do których po części zdążyłem się już przyzwyczaić.- Wybrałem Ci szpital, w którym będziesz rodzić, sprawy chrztu też są po części załatwione oraz rodzice chrzestni już wiedzą, że w przyszłości będą trzymać nasze dziecko przed ołtarzem- wytłumaczyłem ze spokojem, czekając na Twoją reakcję. Przejąłem się. Po prostu się przejąłem wiadomością, że będę ojcem. Wszystko, co dało się załatwić już teraz, chciałem odhaczyć na swojej liście. Tak, aby potem zagłuszyć swój wewnętrzny głos. Uspokoić go i przekonać, że jednak jestem dobrym ojcem…
-Rodzić będę w domu siłami naturalnymi, a dziecka chrzcić nie będę- wywarczałaś rozzłoszczona, kierując swe kroki w stronę wyjścia. Tylko to wydało Ci się jedynym rozwiązaniem z tej chorej sytuacji, w której się znaleźliśmy. Zakręcie, przez który wszystko stanęło pod znakiem zapytania.- Masz coś jeszcze do dodania?- spytałaś na wyjściu, mierząc mnie podejrzliwym spojrzeniem. Zupełnie tak, jakbyś czegoś szukała. Szukała odpowiedzi na jedno z pytań, nurtujących Twoje myśli.
-Dokąd idziesz?- zapytałem z niepokojem obserwując Twoje poczynania. Twój upór, zdeterminowanie oraz gniew, potęgujący się w Twoim wnętrzu. Słynęłaś z tego, że lubiłaś popełniać błędy. Nic dziwnego, że i tym razem przemknęło przez moją głowę uczucie niepokoju.
-Do Honolulu, małpy straszyć. Pytasz jakbyś nie wiedział- odpowiedziałaś opryskliwie, po czym szybkim krokiem opuściłaś mieszkanie. Teraz nasze mieszkanie. Gniazdko, gdzie wychowywać mieliśmy dziecko. Istotę krew z krwi naszą. Wspólną. I ja, i Ty będziemy kochać je tak samą. Miłością taką samą. Rodzicielską. Nie patrząc na płeć ani wiek Malucha. Nurtowało mnie tylko jedno… Czy możliwe jest, aby po przyjściu Maleństwa na świat, zmienimy się? Przestaniemy kłócić o drobnostki, a zaczniemy w końcu żyć jak partnerzy? Specyficzni, nie okazujący swoich uczuć, ale jednak partnerzy, przed którymi otworem stało życiowe zadanie. Wychowanie dziecka na jak najlepszego i wartościowego człowieka… 

***

         Ciągle narzekamy, że życie i świat, na którym przyszło nam żyć, jest zły i okrutny. Ale kto zadaje sobie pytanie: jakie ma być, skoro żyjemy z takim nastawieniem? Jak ma wyglądać życie ludzkie, skoro zapominamy szukać radości w najmniejszych, codziennych, na pozór nieistotnych, rzeczach. I właśnie w tym tkwi problem ludzkości. Żyją z dnia na dzień, marudząc, że życie nie ma nawet w sobie najmniejszego sensu. Mylą się. Życie ma sens. Życiowym zadaniem człowieka jest właśnie odnalezienie tego sensu. Szukanie na każdy możliwy sposób, byleby znaleźć. Byleby być mieć satysfakcję, że dobrze wykonało się zadane zadanie. Satysfakcję, że samemu wywalczyło się szczęście. A może Twoim życiowym zadaniem było odnalezienie przyjaciela? Człowieka, który samą swoją obecnością, pomoże. Ukoi nawet największy ból. Jeśli tak, wypełniłaś go w stu procentach, na ocenę celującą…

-Nie umiecie po prostu ze sobą żyć?- Stella zadawała kolejne pytania, bacznym wzrokiem obserwując Twoją sylwetkę. Zupełnie tak, jak byłabyś intruzem, kimś obcym, kogo chce kontrolować. Mieć w garści, a tego właśnie nie potrafiłaś zrozumieć…
-Nie- odpowiedziałaś zawzięcie, kładąc się na miękkiej kanapie w salonie blondynki. Niby zostało Ci zadane proste pytanie, na które można odpowiedzieć jednym słowem. „Tak” albo „Nie”. Jednakże przyprawiło Cię ono o niemały zawrót głowy. Chciałaś żyć ze mną na co dzień? Nie. Nienawidziłaś mnie czystą nienawiścią. To wyjaśniało wszystko…
-Nie możesz po prostu puścić tego wszystkiego mimo uszu?- nie rozumiała. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego sama dostarczasz sobie problemów, kłótni w nijakim związki ze mną. Wszystko miałaś przecież podane jak na tacy. Dlaczego więc nie brałaś?- Co Cię to obchodzi, że Gregor kupił łóżeczko dla Małej? Powinnaś się chyba cieszyć, że się stara.
-Ty też jesteś po Jego stronie?!- zirytowałaś się, gwałtownie zrywając się z kanapy.- Nie zauważyłaś, że On chce mnie ograniczyć?! Najpierw SAM podejmuje decyzje, dotyczące pokoju dla dziecka, następnie SAM wybiera imię i Bóg sam wie, co On jeszcze nawymyślał!
-Robisz po prostu problemy z niczego. Nie uważam, żeby to było coś złego. Facet się przejął, zaangażował, a Tobie to i tak nie pasuje. Dziewczyno! Masz przy sobie niewiarygodnie apetycznego faceta, który dał się nabrać na jedną z najbanalniejszych sztuczek, a który również zapewni Ci wszystko na jak najlepszym poziomie! Czego Ty, do cholery, jeszcze szukasz?!
-Zrozumienia!- krzyknęłaś na całe gardło, podrywając się na równe nogi.- Chciałam je znaleźć przy Tobie, ale jak widzę na marne!- Anabell… Mówiłaś wcześniej, że znasz przyjaźń, prawda? Zatem dlaczego teraz właśnie tak się zachowywałaś? Naskakiwałaś na najlepszą przyjaciółkę bez podstaw. Przyjaciel to przecież nie osoba, która wiecznie będzie głaskać po ramieniu, prawiąc same komplementy. To przede wszystkim osoba, która stanowczo sprzeciwi się naszemu postępowaniu, karcąc i upominając nas na każdym kroku.
-Szukasz w każdym problemów, a tymczasem to Ty sama nim jesteś! Z jakiś chorych powodów nie umiesz ustąpić nawet w najbardziej błahych sprawach! Bo co? Bo Twoja urażona duma Ci na to nie pozwala?- zaśmiała się ironicznie, adekwatnie do sytuacji.- Zrozum w końcu, że Twoja duma nie jest tutaj ważna. Nosisz pod sercem dziecko, którego dobra musisz chcieć- dodała nieco spokojnie, niemiarowo wdychając w płuca gęste powietrze.
-I chcę!- pisnęłaś cienko, czując napływ niezidentyfikowanych uczuć do Twojego wnętrza. Emocji i uczuć negatywnych. Doznań, którymi obarczałaś tylko i wyłącznie swoją osobę… To niszczy. To tykająca bomba zegarowa. Kiedy wybuchnie, nie pozostanie po człowieczych uczuciach nic. Zupełnie nic…- Myślisz, że po co urządzałabym tę całą szopkę?! Nienawidzę Schlierenzauera! Jest zbyt pewny siebie, uważa się za pępek świata, myśli, że jeśli śpi na forsie, może wszystko! On nie ma uczuć! Nie potrafi być człowiekiem!
-A Ty potrafisz?!- na Twoje krzyki, również krzykiem, odpowiedziała Stella.-Wrabiasz faceta w cudze dziecko! Niszczysz Jego życie, a On i tak traktuje Cię w miarę dobrze! Jest przy Tobie aniołem, rozumiesz?!
-To Ty poddałaś mi ten pomysł!- usprawiedliwiałaś się za wszelką cenę, aby to odwlec. Odciągnąć ciążące wyrzuty sumienia od siebie. Wyrzuty sumienia, które i tak były stosunkowe słabe, ale jednak się pojawiły. Były odczuwalne i przede wszystkim, to urażało Cię najbardziej.
-Najwidoczniej nie mam serca tak jak Ty- wyszeptała nieco zdruzgotana. Dotychczas, nie sądziła, że będzie rozliczana z dobrych chęci, zwłaszcza przez najlepszą przyjaciółkę. Wymyślając plan, który miał zapewnić dobrobyt Anabell i Jej dziecku, kierowała się tylko dobrem ich dwójki. Nie chciała źle… Nie chciała nikogo krzywdzić… Przynamniej nie świadomie…
-Stell…- szepnęłaś, wtulając się w przyjaciółkę. Zupełnie tak, jakby niepotrzebnej wymiany zdań, pomiędzy Wami nie było… Przyjaźń… Kto potrafi zrozumieć Jej istotę?- Ja już nie mogę tego dłużej wytrzymać… Udaję, że mnie to nie rusza, ale ja naprawdę… Naprawdę Go nie trawię, mimo że się staram… Staram się to ukryć, jakoś docenić te Jego głupie gesty wobec mnie, ale nie umiem… Od samego początku coś mnie od Niego odpychało…
-Mylisz się- powiedziała łagodnie, lecz pewnie i stanowczo.- Was właśnie wszystko do siebie przyciąga- spojrzała prosto w Twoje zmieszane tęczówki.-Jesteście jakoś do siebie podobni i nawet nie próbuj zaprzeczać!- dodała głośniej i z wyraźnym entuzjazmem, który miał Cię podnieść na duchu…
-Nie, Stell…- odezwałaś się ochrypłym głosem.- Nie daję rady… Już tego dłużej nie wytrzymam- nic więcej nie mówiąc, skierowałaś się w stronę drzwi wyjściowych. Dokąd zamierzałaś iść? Tylko Tobie było to znane.
-Co zamierzasz teraz robić?- spytała zaniepokojona blondynka, natychmiastowo pojawiając się przy Twoim boku. Mimo wszystko… Absolutnie wbrew wszystkiemu… Ona jest, była i prawdopodobnie będzie Twoją przyjaciółką. Na jakich podstawach mogłem postawić taką tezę? Otóż, Jej wzrok… Zmartwiony… Pełen obaw… Nie, nie o własny los, lecz o życie kogoś innego. Na pozór obcego, a po dogłębnym poznaniu, najważniejszego organizmu, żyjącego na kuli ziemskiej.
-Rzucić to wszystko w cholerę. Już nie obchodzi mnie, co dalej… Niech się dzieje, co chce… Mam to gdzieś…- odpowiedziałaś zrezygnowana. I właśnie te słowa najlepiej obrazowały obraz Twego wnętrza. Bezsilna. Bez nadziei. Wypompowana. Nieposiadająca nadziei ani krzty wrodzonej spontaniczności…
-Nie rób tego, proszę… Będziesz tego tylko i wyłącznie żałować, a wtedy będzie już za późno- przestrzegała, z niepokojem obserwując właśnie wydarzenia, które wpłyną na Twą przyszłość oraz teraźniejszość…
-Nie. Nie dam mu żadnej szansy. Nie pozwolę sobą kierować- zaczęłaś, ciężko wzdychając.- Nikt, ale to nikt, nie będzie ograniczał mojej wolności! Tym bardziej nie On.
-Anabell… On zacznie walczyć o dziecko… Zdajesz sobie sprawę z tego, jakich samo to może dostarczyć Ci kłopotów?
-Zrobi, co będzie chciał. Jak powiedziałam, nie dam sobą rządzić, a tym bardziej za siebie decydować- odpowiedziałaś zdecydowana, wychodząc.

***

         Jesteś tylko człowiekiem. Nie znasz odpowiedzi na wszystkie pytania. Jak większość ludzi, starałaś się żyć jak najlepiej potrafisz. Niekoniecznie w zgodzie z innymi. Bylebyś tylko Ty żyła ze sobą godnie. Bez dostarczania własnej osobie skrajnych emocji, uczuć, których człowiek nie ma prawa czuć, tym bardziej w stosunku do siebie samego. Jako człowiek, stawiasz na twardym gruncie jedną nogę za drugą, udając przed innymi, że nie wiesz dokąd zmierzasz, nie mogąc dopuścić, aby ktoś był pierwszy na miejscu, gdzie zmierzasz właśnie Ty. Mimo że tak starannie ukrywałaś swoją kobiecość, nic nie zmieniało, że de facto urodziłaś się kobietą. Kobietą, próbującą znaleźć sens w tym jakże bezsensownym i bezbarwnym życiu rutyny. I właśnie od tej monotonii chciałaś uciec. Za wszelką cenę pozbyć się nakazów, dyktatu z mojej strony. Traciłaś niezależność. Wartość, do której przywiązywałaś tak ogromną wagę od zawsze i na zawsze. Gubiłaś siebie, własną duszę. To najbardziej Cię raniło, jednocześnie drażniąc. Pobudzając i dodając motywacji do stawiania bardziej zdecydowanych kroków.
-Wreszcie wróciłaś! Gdzie Ty się do cholery podziewałaś! Jest tak strasznie zimno, a Ty nie ubrana! Przeziębisz się! Ty wiesz jak antybiotyki mogą zaszkodzić Sarah?!- od razu na przywitanie naskoczyłem na Ciebie. Jednak… Przyznaj szczerze… Zauważyłaś, że były to krzyki czystej ulgi, że nic złego się nie stało, pomimo moich wszystkich domysłów?
-Ucisz się w końcu, idioto- burknęłaś, nie zwracając na mnie większej uwagi. Ignorancja… Nic innego. Właśnie na to postawiłaś. Tak postanowiłaś ze mną walczyć. W dosyć dotkliwy sposób, aczkolwiek niewiarygodnie skuteczny.
-Jesteś samolubna, nieodpowiedzialna i na dodatek chamska w stosunku do każdego! Nie szanujesz nawet własnego dziecka!- podążając Twym szybkim, zwartym tempem, nie zdając sobie sprawy do czego dążą rozpoczęte przez Ciebie czynności.
-Znalazł się święty!- parsknęłaś śmiechem, mierząc mnie wyśmiewczym wzrokiem. Faktycznie… Miałem swoje na sumieniu… Nie miałem prawa Cię pouczać, jednakże ja z czasem potrafiłem zrozumieć swoje błędy. Ty nie…
-A co Ty do cholery robisz, co?!-zdezorientowanym wzrokiem, patrzyłem na to, co dokonywało się przed moimi oczami. Nie mogłem uwierzyć, rozumiesz? Owszem, rozstania są wpisane w związki, zwłaszcza tak specyficzne jak ten nasz. Dla mnie samego rozstania były niczym. Nie przywiązywałem do nich większej wagi. Byłem z jakąś kobietą, to byłem. Nie, to nie. Nic nie robiło na mnie większego wrażenia, ale Ty, Anabell… Ty nosiłaś moje dziecko. To wystarczyło, bym zaczął drżeć przed rozstaniem…
-Pakuję się. Zamiast kupować jakieś różowe łóżeczka, dokonaj najpierw zakupu jakiś dobrych bryli. Ot, taka rada na przyszłość-odpowiedziałaś, nadal z determinacją pakując kolejne rzeczy do sporej wielkości walizki. Obojętność. Zero jakichkolwiek uczuć na Twojej twarzy… Kamień. Robot, wykonujący jedynie zadania, powierzone przez mózg. Tym się stałaś…
-Nigdzie się nie wyprowadzasz!- warknąłem, zrzucając z łóżka walizkę.- Nigdzie się stąd nie ruszasz! Przynajmniej do czasu, kiedy w końcu urodzisz!- widząc, że próbujesz mnie zignorować i podnieść walizkę, zareagowałem w tak szybki sposób, że w tej chwili stałaś przyparta do ściany.
-W końcu?!- zirytowana krzyczałaś jeszcze głośniej niż ja przed momentem.- Przypominam Ci, że ciąża trwa 9 miesięcy! A jeśli tak bardzo chcesz, to sobie sam urodź to dziecko!- krzyczałaś dalej, próbując za wszelką cenę ukryć grymas bólu, który pojawił się na Twojej twarzy pod wpływem nacisku z mojej strony. Nie oszczędzałem Cię. Chciałem, żebyś w końcu uległa. Chociaż raz przyznała rację mojemu stanowisku. Wszystko na nic… Byłaś zbyt silna. Silniejsza ode mnie…
-Zginiesz beze mnie. Zdechniesz, rozumiesz?!- ostateczność w słowach i czynach. Tak, oto ja. Najlepszy przykład wyżej wymienionego zjawiska.
-A Tobie nic do tego!- używając całej swej niespożytej siły, odepchnęłaś mnie od siebie, co naprawdę wywołało u mnie niemałe zdziwienie.- Będę żyła jak będzie mi się żywnie podobało! Wolę zdychać w wolności, niżeli pławić się w luksusach, będąc duszoną!- krzyknęłaś, po czym szybkim krokiem kierowałaś się w stronę wyjścia.
-A Twoje rzeczy?!- rzuciłem, równie w szybkim tempem ruszając za Tobą. Ostatnie do czego mogłem dopuścić, to Twoje wyjście…
-Rób z nimi, co chcesz- bąknęłaś cicho, a w tym samym momencie mogłaś poczuć, że ktoś wpija się z impetem w Twoje pełne, malinowe wargi. Złączyliśmy się w namiętnym i drapieżnym pocałunku. Nie, nie w sposób jak bylibyśmy parą kochanków, a zaciekłymi wrogami, konkurującymi dosłownie o wszystko, co możliwe. Ale przecież… Przecież właśnie tak wyglądała nasza codzienność. Rywalizacja nie odstępowała nas nawet na krok. Tymczasem, nie odparłaś mojego ataku. Nie odrzuciłaś mnie, nie odsunęłaś się. Odwzajemniałaś kolejne pocałunki, jakbyś pragnęła tego uczucia. Uczucia błogości. Uczucia, że jesteś potrzebna. Uczucia, że i Ty możesz być dla kogoś ważna… 



Jest takie coś…
Sama nie wiem, co o tym myśleć… :P
Wypowiedzcie się lepiej Wy. To w końcu Wy jesteście tutaj najważniejsze. ;*

9 komentarzy:

  1. kurcze, nie wiem dlaczego, ale za każdym razem, kiedy czytam kolejne rozdziały to w roli głównej widzę Andrzeja Wronę xD ale to tak by the way :D
    ta drapieżność między nimi jest najlepsza :D
    jak dla mnie każda kłótnia mogłaby się kończyć w ten sposób, nie pogardziłabym :D
    Pozdrawiam ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, hej :*
    No cóż... Ta ich zaciętość i pewność siebie sprawia, że niczego, że tak powiem nie można się spodziewać, bo w każdym momencie może się wszystko wywrócić o 180 stopni...
    W sumie to mam nadzieję, że Anabell trochę ulegnie Gregorowi, bo on rzeczywiście nie chce źle... chociaż wiem, że w jej przypadku pewnie będzie to naprawdę trudne...
    Ona jest tak pewna siebie, że aż mnie zadziwia...
    No ale ciekawa jestem co dalej będzie po tym pocałunku... Skoro go odwzajemniła to może się jakoś pogodzą? A swoją drogą ze strony Gregora to był to odważny krok... Na pewno się go nie spodziewałam ;)

    Czekam na następny rozdział:*
    Pozdrawiam :*
    Ol-la

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest najlepsze ! Nie wiem czemu ale uwielbiam ta zaciętość Gregora, jest wtedy taki słodki i och nie wiem. A ona irytująca, intrygująca i trochę samolubna, moja ulubiona bohaterka. A wiesz podoba mi się to! On są tacy trochę wrogowie ale z korzyściami. Pragną swoich ciał oboje! Och i Ach kochana najlepszy ! Buziaki i pamiętaj ! Kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale podoba mi się taki Gregor jak w tym rozdziale. :)
    To strasznie słodkie, jak on się stara, nawet wybrał już imię.
    Na prawdę wspaniałe ! A Stella bardzo dobrze powiedziała Anabell.
    Denerwuje mnie strasznie jej zachowuje, uważa Gregora za pępek świata, a ona sama podobnie się zachowuje.
    Na prawdę dobrali się. :D <3 Ciekawi mnie to kiedy on się zorientuje że dziecko nie jest jego.
    Czekam na kolejny ! ;********

    Pozdrawiam ! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam kłótnie Anabell i Gregora :)
    W rozdziale Stella mnie przekonała do siebie :D Powiedziała kilka słów prawdy Anie, co powinna zrobić wcześniej.
    Buzi, buzi Any i Gregora <3
    Pozdrawiam i weny kochana ;***

    OdpowiedzUsuń
  6. rozdział świetny, jak zawsze :) czytałam go z przyjemnością :)

    ech, stare porzekadło: kto się czubi, ten się lubi, sprawdza się w przypadku Anabell i Gregora w stu procentach.

    czekam na nowy rozdział :)

    pozdrawiam :*

    weny!

    OdpowiedzUsuń
  7. Coraz bardziej mi się podoba ! :D
    Rozdział cudowny <3
    Takie same charaktery ale te ich kłótnie to nawet polubiłam .
    Czekam nn :*
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem spóźniona, ale ważne, że tutaj przybyłam. Przeczytałam ten rozdział, więc nie mogłabym nie zostawić pod nim po sobie śladu. ;)
    Anabell coraz bardziej działa mi na nerwy. Rozumiem, że jest w ciąży. Ma prawo mieć swoje humorki, ale powinna też docenić starania Gregora. Moim zdaniem to naprawdę uroczo, że tak się zaangażował. Wybrał imię i szpital, może i jest to nieco samolubne, bo nie zapytał o zdanie matki swojego dziecka, ale stara się. Chce, żeby za równo jego Sarah, jak ją nazwał oraz jej matka miały wszystko to, co może im tylko dać.
    W tym rozdziale zdecydowanie Gregor wychodzi w moich oczach na plus, natomiast zachowanie An wychodzi na minus.
    To, co ich łączy szczerze mówiąc jest nieco niepojęte. Ale jak dla mnie jest tak, że oboje chcą poczuć się ważnymi w czyimś życiu, mimo że to ukrywają. Być może ukrywają to nawet przed sobą. Swoimi poczynaniami mogą też toczyć walkę ze sobą nawzajem. Być może chcą pokazać, że potrafią zawładnąć drugim. Być może chcą pokazać, że kontrolują swoje życie?
    CUDOWNY! ♥
    Już jutro zjawię się pod najnowszym rozdziałem, obiecuję kochana. :)
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Jejuu Anabell ;--; xD kocham ją i nienawidzę. Tak się da?
    wpadnij do mnie!

    OdpowiedzUsuń