Niesamowite w jaki
sposób jeden człowiek może w jeden dzień odwrócić cały bieg czyjegoś życia.
Nadać mu jakiś inny, ukryty sens oraz nadzieję na lepsze jutro. Sprawia, że
można uśmiechnąć się nawet z powodu
najgłupszej drobnostki, bo to, co naprawdę dostarcza uśmiech na ludzką twarz,
to świadomość, iż jest się ważnym. Że jest człowiek, który myśli w każdej
chwili o naszej osobie. Że jest kto tęskni. Kto kocha… Tak przynajmniej twierdzą ludzie, którzy
znają miłość i umieją kochać. Ty w kontaktach ze mną byłaś pewna, że trzeba
wszystko uporządkować. Że musisz zdecydować się, czego masz się trzymać. Musisz
mieć świadomość, co przeminęło, a co zostało. I znaleźć to, co ustalisz, że
tego nie było. Pewne rzeczy musisz sobie odpuścić, a na niektóre stawiać
szczególny nacisk w swoim życiu. Prawda była taka Anabell, że wszedłem do
Twojego życia przez otwarte drzwi. Jednakże, co będzie, kiedy będę chciał
wyjść? Cóż, drzwi nadal będą otwarte. Stawiałaś jednak jeden warunek, który
okazywałaś mi każdego dnia bez słów. Miałaś takie życzenie, abym wychodząc,
nigdy nie stał w progu, gdyż torując innym przejście, uniemożliwię wejście
innym, być może wartościowym, osobom…
-Nie będziesz tutaj wstawiał tego różowego
szajstwa!- krzyczałaś, uparcie stojąc na przejściu do pokoju naszego, jeszcze
nienarodzonego, dziecka. Mojej córeczki. Według Ciebie- chłopca. Cóż, w naszym
przypadku pod każdym względem potrafiliśmy się kłócić.
-A w czym będzie spała nasza córeczka?- spokojnym
tonem, nadal próbowałem przekonać Cię do swoich racji. Do tego, co podpowiadała
mi moja intuicja.
-Wynocha stąd z tym różowym łóżeczkiem!-
krzyknęłaś jeszcze głośniej. Cierpliwość nie była Twoją mocną stroną. Moją
zresztą też nie. Jednakże na czym opiera się życie w symbiozie z drugim
człowiekiem? Przede wszystkim na wzajemnym zrozumieniu oraz cierpliwości. Już z
tego względu byliśmy skazani na niepowodzenie w misji…
-Czy Ty od zawsze musisz robić problem z
niczego?!- zirytowałem się w końcu. Zbyt wiele… Zdecydowanie za dużo mnie to
wszystko kosztowało. Nie byłem idealny, owszem. Posiadałem więcej wad, niżeli
zalet, jednakże starałem się. Chciałem dobrze, a co dostawałem w zamian?
Jedynie niewdzięczność z Twojej strony.
-Tak!- odpowiedziałaś natychmiastowo.- Bo
najzwyczajniej w świecie działasz mi na nerwy, człowieku!- wiedziałem to, nawet
bez Twoich słów. Niechęć drugiego człowieka zadziwiająco łatwo rozpoznać i
wyczuć. A Ty? Ty robiłaś to wszystko wręcz perfekcyjnie.
-Czym Cię denerwuję?! Tym, że kupiłem łóżeczko dla
Sarah?!- czym Ci zazwyczaj zawiniałem? Drobnostkami dnia codziennego.
Przesłodzoną herbatą, przesoloną zupą bądź jak w tym przypadku, zakupem
łóżeczka dla naszego dziecka. Nie rozumiałem. Może nawet nie chciałem
zrozumieć, dlaczego ciągle odbierałaś wszystko jako atak na Ciebie i Twoją
niezależność.
-Sarah?!- poderwałaś się z miejsca, zostając w
niedalekiej odległości ode mnie.- Czyli już sobie wszystko obmyśliłeś, tak?! Co
jeszcze? Jest coś, o czym może zapomniałeś mi powiedzieć?!
-Tak- przytaknąłem niewzruszony Twoimi krzykami,
do których po części zdążyłem się już przyzwyczaić.- Wybrałem Ci szpital, w
którym będziesz rodzić, sprawy chrztu też są po części załatwione oraz rodzice
chrzestni już wiedzą, że w przyszłości będą trzymać nasze dziecko przed
ołtarzem- wytłumaczyłem ze spokojem, czekając na Twoją reakcję. Przejąłem się.
Po prostu się przejąłem wiadomością, że będę ojcem. Wszystko, co dało się
załatwić już teraz, chciałem odhaczyć na swojej liście. Tak, aby potem
zagłuszyć swój wewnętrzny głos. Uspokoić go i przekonać, że jednak jestem
dobrym ojcem…
-Rodzić będę w domu siłami naturalnymi, a dziecka
chrzcić nie będę- wywarczałaś rozzłoszczona, kierując swe kroki w stronę
wyjścia. Tylko to wydało Ci się jedynym rozwiązaniem z tej chorej sytuacji, w
której się znaleźliśmy. Zakręcie, przez który wszystko stanęło pod znakiem
zapytania.- Masz coś jeszcze do dodania?- spytałaś na wyjściu, mierząc mnie
podejrzliwym spojrzeniem. Zupełnie tak, jakbyś czegoś szukała. Szukała
odpowiedzi na jedno z pytań, nurtujących Twoje myśli.
-Dokąd idziesz?- zapytałem z niepokojem obserwując
Twoje poczynania. Twój upór, zdeterminowanie oraz gniew, potęgujący się w Twoim
wnętrzu. Słynęłaś z tego, że lubiłaś popełniać błędy. Nic dziwnego, że i tym
razem przemknęło przez moją głowę uczucie niepokoju.
-Do Honolulu, małpy straszyć. Pytasz jakbyś nie
wiedział- odpowiedziałaś opryskliwie, po czym szybkim krokiem opuściłaś
mieszkanie. Teraz nasze mieszkanie. Gniazdko, gdzie wychowywać mieliśmy
dziecko. Istotę krew z krwi naszą. Wspólną. I ja, i Ty będziemy kochać je tak
samą. Miłością taką samą. Rodzicielską. Nie patrząc na płeć ani wiek Malucha.
Nurtowało mnie tylko jedno… Czy możliwe jest, aby po przyjściu Maleństwa na
świat, zmienimy się? Przestaniemy kłócić o drobnostki, a zaczniemy w końcu żyć
jak partnerzy? Specyficzni, nie okazujący swoich uczuć, ale jednak partnerzy,
przed którymi otworem stało życiowe zadanie. Wychowanie dziecka na jak
najlepszego i wartościowego człowieka…
***
Ciągle
narzekamy, że życie i świat, na którym przyszło nam żyć, jest zły i okrutny.
Ale kto zadaje sobie pytanie: jakie ma być, skoro żyjemy z takim nastawieniem?
Jak ma wyglądać życie ludzkie, skoro zapominamy szukać radości w najmniejszych,
codziennych, na pozór nieistotnych, rzeczach. I właśnie w tym tkwi problem
ludzkości. Żyją z dnia na dzień, marudząc, że życie nie ma nawet w sobie najmniejszego
sensu. Mylą się. Życie ma sens. Życiowym zadaniem człowieka jest właśnie
odnalezienie tego sensu. Szukanie na każdy możliwy sposób, byleby znaleźć.
Byleby być mieć satysfakcję, że dobrze wykonało się zadane zadanie.
Satysfakcję, że samemu wywalczyło się szczęście. A może Twoim życiowym zadaniem
było odnalezienie przyjaciela? Człowieka, który samą swoją obecnością, pomoże.
Ukoi nawet największy ból. Jeśli tak, wypełniłaś go w stu procentach, na ocenę
celującą…
-Nie umiecie po prostu ze sobą żyć?- Stella zadawała
kolejne pytania, bacznym wzrokiem obserwując Twoją sylwetkę. Zupełnie tak, jak
byłabyś intruzem, kimś obcym, kogo chce kontrolować. Mieć w garści, a tego
właśnie nie potrafiłaś zrozumieć…
-Nie- odpowiedziałaś zawzięcie, kładąc się na miękkiej
kanapie w salonie blondynki. Niby zostało Ci zadane proste pytanie, na które
można odpowiedzieć jednym słowem. „Tak” albo „Nie”. Jednakże przyprawiło Cię
ono o niemały zawrót głowy. Chciałaś żyć ze mną na co dzień? Nie. Nienawidziłaś
mnie czystą nienawiścią. To wyjaśniało wszystko…
-Nie możesz po prostu puścić tego wszystkiego mimo
uszu?- nie rozumiała. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego sama dostarczasz sobie
problemów, kłótni w nijakim związki ze mną. Wszystko miałaś przecież podane jak
na tacy. Dlaczego więc nie brałaś?- Co Cię to obchodzi, że Gregor kupił
łóżeczko dla Małej? Powinnaś się chyba cieszyć, że się stara.
-Ty też jesteś po Jego stronie?!- zirytowałaś się,
gwałtownie zrywając się z kanapy.- Nie zauważyłaś, że On chce mnie ograniczyć?!
Najpierw SAM podejmuje decyzje, dotyczące pokoju dla dziecka, następnie SAM
wybiera imię i Bóg sam wie, co On jeszcze nawymyślał!
-Robisz po prostu problemy z niczego. Nie uważam,
żeby to było coś złego. Facet się przejął, zaangażował, a Tobie to i tak nie pasuje.
Dziewczyno! Masz przy sobie niewiarygodnie apetycznego faceta, który dał się
nabrać na jedną z najbanalniejszych sztuczek, a który również zapewni Ci
wszystko na jak najlepszym poziomie! Czego Ty, do cholery, jeszcze szukasz?!
-Zrozumienia!- krzyknęłaś na całe gardło,
podrywając się na równe nogi.- Chciałam je znaleźć przy Tobie, ale jak widzę na
marne!- Anabell… Mówiłaś wcześniej, że znasz przyjaźń, prawda? Zatem dlaczego
teraz właśnie tak się zachowywałaś? Naskakiwałaś na najlepszą przyjaciółkę bez
podstaw. Przyjaciel to przecież nie osoba, która wiecznie będzie głaskać po
ramieniu, prawiąc same komplementy. To przede wszystkim osoba, która stanowczo
sprzeciwi się naszemu postępowaniu, karcąc i upominając nas na każdym kroku.
-Szukasz w każdym problemów, a tymczasem to Ty
sama nim jesteś! Z jakiś chorych powodów nie umiesz ustąpić nawet w najbardziej
błahych sprawach! Bo co? Bo Twoja urażona duma Ci na to nie pozwala?- zaśmiała
się ironicznie, adekwatnie do sytuacji.- Zrozum w końcu, że Twoja duma nie jest
tutaj ważna. Nosisz pod sercem dziecko, którego dobra musisz chcieć- dodała
nieco spokojnie, niemiarowo wdychając w płuca gęste powietrze.
-I chcę!- pisnęłaś cienko, czując napływ
niezidentyfikowanych uczuć do Twojego wnętrza. Emocji i uczuć negatywnych.
Doznań, którymi obarczałaś tylko i wyłącznie swoją osobę… To niszczy. To
tykająca bomba zegarowa. Kiedy wybuchnie, nie pozostanie po człowieczych
uczuciach nic. Zupełnie nic…- Myślisz, że po co urządzałabym tę całą szopkę?!
Nienawidzę Schlierenzauera! Jest zbyt pewny siebie, uważa się za pępek świata,
myśli, że jeśli śpi na forsie, może wszystko! On nie ma uczuć! Nie potrafi być
człowiekiem!
-A Ty potrafisz?!- na Twoje krzyki, również
krzykiem, odpowiedziała Stella.-Wrabiasz faceta w cudze dziecko! Niszczysz Jego
życie, a On i tak traktuje Cię w miarę dobrze! Jest przy Tobie aniołem,
rozumiesz?!
-To Ty poddałaś mi ten pomysł!- usprawiedliwiałaś
się za wszelką cenę, aby to odwlec. Odciągnąć ciążące wyrzuty sumienia od
siebie. Wyrzuty sumienia, które i tak były stosunkowe słabe, ale jednak się
pojawiły. Były odczuwalne i przede wszystkim, to urażało Cię najbardziej.
-Najwidoczniej nie mam serca tak jak Ty-
wyszeptała nieco zdruzgotana. Dotychczas, nie sądziła, że będzie rozliczana z
dobrych chęci, zwłaszcza przez najlepszą przyjaciółkę. Wymyślając plan, który
miał zapewnić dobrobyt Anabell i Jej dziecku, kierowała się tylko dobrem ich
dwójki. Nie chciała źle… Nie chciała nikogo krzywdzić… Przynamniej nie
świadomie…
-Stell…- szepnęłaś, wtulając się w przyjaciółkę.
Zupełnie tak, jakby niepotrzebnej wymiany zdań, pomiędzy Wami nie było…
Przyjaźń… Kto potrafi zrozumieć Jej istotę?- Ja już nie mogę tego dłużej
wytrzymać… Udaję, że mnie to nie rusza, ale ja naprawdę… Naprawdę Go nie
trawię, mimo że się staram… Staram się to ukryć, jakoś docenić te Jego głupie
gesty wobec mnie, ale nie umiem… Od samego początku coś mnie od Niego
odpychało…
-Mylisz się- powiedziała łagodnie, lecz pewnie i
stanowczo.- Was właśnie wszystko do siebie przyciąga- spojrzała prosto w Twoje
zmieszane tęczówki.-Jesteście jakoś do siebie podobni i nawet nie próbuj
zaprzeczać!- dodała głośniej i z wyraźnym entuzjazmem, który miał Cię podnieść
na duchu…
-Nie, Stell…- odezwałaś się ochrypłym głosem.- Nie
daję rady… Już tego dłużej nie wytrzymam- nic więcej nie mówiąc, skierowałaś
się w stronę drzwi wyjściowych. Dokąd zamierzałaś iść? Tylko Tobie było to
znane.
-Co zamierzasz teraz robić?- spytała zaniepokojona
blondynka, natychmiastowo pojawiając się przy Twoim boku. Mimo wszystko…
Absolutnie wbrew wszystkiemu… Ona jest, była i prawdopodobnie będzie Twoją
przyjaciółką. Na jakich podstawach mogłem postawić taką tezę? Otóż, Jej wzrok…
Zmartwiony… Pełen obaw… Nie, nie o własny los, lecz o życie kogoś innego. Na
pozór obcego, a po dogłębnym poznaniu, najważniejszego organizmu, żyjącego na
kuli ziemskiej.
-Rzucić to wszystko w cholerę. Już nie obchodzi
mnie, co dalej… Niech się dzieje, co chce… Mam to gdzieś…- odpowiedziałaś
zrezygnowana. I właśnie te słowa najlepiej obrazowały obraz Twego wnętrza.
Bezsilna. Bez nadziei. Wypompowana. Nieposiadająca nadziei ani krzty wrodzonej
spontaniczności…
-Nie rób tego, proszę… Będziesz tego tylko i
wyłącznie żałować, a wtedy będzie już za późno- przestrzegała, z niepokojem
obserwując właśnie wydarzenia, które wpłyną na Twą przyszłość oraz
teraźniejszość…
-Nie. Nie dam mu żadnej szansy. Nie pozwolę sobą
kierować- zaczęłaś, ciężko wzdychając.- Nikt, ale to nikt, nie będzie
ograniczał mojej wolności! Tym bardziej nie On.
-Anabell… On zacznie walczyć o dziecko… Zdajesz
sobie sprawę z tego, jakich samo to może dostarczyć Ci kłopotów?
-Zrobi, co będzie chciał. Jak powiedziałam, nie dam
sobą rządzić, a tym bardziej za siebie decydować- odpowiedziałaś zdecydowana,
wychodząc.
***
Jesteś
tylko człowiekiem. Nie znasz odpowiedzi na wszystkie pytania. Jak większość
ludzi, starałaś się żyć jak najlepiej potrafisz. Niekoniecznie w zgodzie z
innymi. Bylebyś tylko Ty żyła ze sobą godnie. Bez dostarczania własnej osobie
skrajnych emocji, uczuć, których człowiek nie ma prawa czuć, tym bardziej w
stosunku do siebie samego. Jako człowiek, stawiasz na twardym gruncie jedną
nogę za drugą, udając przed innymi, że nie wiesz dokąd zmierzasz, nie mogąc
dopuścić, aby ktoś był pierwszy na miejscu, gdzie zmierzasz właśnie Ty. Mimo że
tak starannie ukrywałaś swoją kobiecość, nic nie zmieniało, że de facto
urodziłaś się kobietą. Kobietą, próbującą znaleźć sens w tym jakże bezsensownym
i bezbarwnym życiu rutyny. I właśnie od tej monotonii chciałaś uciec. Za
wszelką cenę pozbyć się nakazów, dyktatu z mojej strony. Traciłaś niezależność.
Wartość, do której przywiązywałaś tak ogromną wagę od zawsze i na zawsze.
Gubiłaś siebie, własną duszę. To najbardziej Cię raniło, jednocześnie drażniąc.
Pobudzając i dodając motywacji do stawiania bardziej zdecydowanych kroków.
-Wreszcie wróciłaś! Gdzie Ty się do cholery
podziewałaś! Jest tak strasznie zimno, a Ty nie ubrana! Przeziębisz się! Ty
wiesz jak antybiotyki mogą zaszkodzić Sarah?!- od razu na przywitanie
naskoczyłem na Ciebie. Jednak… Przyznaj szczerze… Zauważyłaś, że były to krzyki
czystej ulgi, że nic złego się nie stało, pomimo moich wszystkich domysłów?
-Ucisz się w końcu, idioto- burknęłaś, nie
zwracając na mnie większej uwagi. Ignorancja… Nic innego. Właśnie na to
postawiłaś. Tak postanowiłaś ze mną walczyć. W dosyć dotkliwy sposób,
aczkolwiek niewiarygodnie skuteczny.
-Jesteś samolubna, nieodpowiedzialna i na dodatek
chamska w stosunku do każdego! Nie szanujesz nawet własnego dziecka!- podążając
Twym szybkim, zwartym tempem, nie zdając sobie sprawy do czego dążą rozpoczęte
przez Ciebie czynności.
-Znalazł się święty!- parsknęłaś śmiechem, mierząc
mnie wyśmiewczym wzrokiem. Faktycznie… Miałem swoje na sumieniu… Nie miałem
prawa Cię pouczać, jednakże ja z czasem potrafiłem zrozumieć swoje błędy. Ty
nie…
-A co Ty do cholery robisz, co?!-zdezorientowanym
wzrokiem, patrzyłem na to, co dokonywało się przed moimi oczami. Nie mogłem
uwierzyć, rozumiesz? Owszem, rozstania są wpisane w związki, zwłaszcza tak
specyficzne jak ten nasz. Dla mnie samego rozstania były niczym. Nie
przywiązywałem do nich większej wagi. Byłem z jakąś kobietą, to byłem. Nie, to
nie. Nic nie robiło na mnie większego wrażenia, ale Ty, Anabell… Ty nosiłaś
moje dziecko. To wystarczyło, bym zaczął drżeć przed rozstaniem…
-Pakuję się. Zamiast kupować jakieś różowe
łóżeczka, dokonaj najpierw zakupu jakiś dobrych bryli. Ot, taka rada na
przyszłość-odpowiedziałaś, nadal z determinacją pakując kolejne rzeczy do
sporej wielkości walizki. Obojętność. Zero jakichkolwiek uczuć na Twojej
twarzy… Kamień. Robot, wykonujący jedynie zadania, powierzone przez mózg. Tym
się stałaś…
-Nigdzie się nie wyprowadzasz!- warknąłem,
zrzucając z łóżka walizkę.- Nigdzie się stąd nie ruszasz! Przynajmniej do
czasu, kiedy w końcu urodzisz!- widząc, że próbujesz mnie zignorować i podnieść
walizkę, zareagowałem w tak szybki sposób, że w tej chwili stałaś przyparta do
ściany.
-W końcu?!- zirytowana krzyczałaś jeszcze głośniej
niż ja przed momentem.- Przypominam Ci, że ciąża trwa 9 miesięcy! A jeśli tak
bardzo chcesz, to sobie sam urodź to dziecko!- krzyczałaś dalej, próbując za
wszelką cenę ukryć grymas bólu, który pojawił się na Twojej twarzy pod wpływem
nacisku z mojej strony. Nie oszczędzałem Cię. Chciałem, żebyś w końcu uległa.
Chociaż raz przyznała rację mojemu stanowisku. Wszystko na nic… Byłaś zbyt
silna. Silniejsza ode mnie…
-Zginiesz beze mnie. Zdechniesz, rozumiesz?!-
ostateczność w słowach i czynach. Tak, oto ja. Najlepszy przykład wyżej
wymienionego zjawiska.
-A Tobie nic do tego!- używając całej swej
niespożytej siły, odepchnęłaś mnie od siebie, co naprawdę wywołało u mnie
niemałe zdziwienie.- Będę żyła jak będzie mi się żywnie podobało! Wolę zdychać
w wolności, niżeli pławić się w luksusach, będąc duszoną!- krzyknęłaś, po czym
szybkim krokiem kierowałaś się w stronę wyjścia.
-A Twoje rzeczy?!- rzuciłem, równie w szybkim
tempem ruszając za Tobą. Ostatnie do czego mogłem dopuścić, to Twoje wyjście…
-Rób z nimi, co chcesz- bąknęłaś cicho, a w tym
samym momencie mogłaś poczuć, że ktoś wpija się z impetem w Twoje pełne,
malinowe wargi. Złączyliśmy się w namiętnym i drapieżnym pocałunku. Nie, nie w
sposób jak bylibyśmy parą kochanków, a zaciekłymi wrogami, konkurującymi
dosłownie o wszystko, co możliwe. Ale przecież… Przecież właśnie tak wyglądała
nasza codzienność. Rywalizacja nie odstępowała nas nawet na krok. Tymczasem,
nie odparłaś mojego ataku. Nie odrzuciłaś mnie, nie odsunęłaś się.
Odwzajemniałaś kolejne pocałunki, jakbyś pragnęła tego uczucia. Uczucia
błogości. Uczucia, że jesteś potrzebna. Uczucia, że i Ty możesz być dla kogoś
ważna…
Jest
takie coś…
Sama
nie wiem, co o tym myśleć… :P
Wypowiedzcie
się lepiej Wy. To w końcu Wy jesteście tutaj najważniejsze. ;*
kurcze, nie wiem dlaczego, ale za każdym razem, kiedy czytam kolejne rozdziały to w roli głównej widzę Andrzeja Wronę xD ale to tak by the way :D
OdpowiedzUsuńta drapieżność między nimi jest najlepsza :D
jak dla mnie każda kłótnia mogłaby się kończyć w ten sposób, nie pogardziłabym :D
Pozdrawiam ;3
Hej, hej :*
OdpowiedzUsuńNo cóż... Ta ich zaciętość i pewność siebie sprawia, że niczego, że tak powiem nie można się spodziewać, bo w każdym momencie może się wszystko wywrócić o 180 stopni...
W sumie to mam nadzieję, że Anabell trochę ulegnie Gregorowi, bo on rzeczywiście nie chce źle... chociaż wiem, że w jej przypadku pewnie będzie to naprawdę trudne...
Ona jest tak pewna siebie, że aż mnie zadziwia...
No ale ciekawa jestem co dalej będzie po tym pocałunku... Skoro go odwzajemniła to może się jakoś pogodzą? A swoją drogą ze strony Gregora to był to odważny krok... Na pewno się go nie spodziewałam ;)
Czekam na następny rozdział:*
Pozdrawiam :*
Ol-la
To jest najlepsze ! Nie wiem czemu ale uwielbiam ta zaciętość Gregora, jest wtedy taki słodki i och nie wiem. A ona irytująca, intrygująca i trochę samolubna, moja ulubiona bohaterka. A wiesz podoba mi się to! On są tacy trochę wrogowie ale z korzyściami. Pragną swoich ciał oboje! Och i Ach kochana najlepszy ! Buziaki i pamiętaj ! Kocham <3
OdpowiedzUsuńAle podoba mi się taki Gregor jak w tym rozdziale. :)
OdpowiedzUsuńTo strasznie słodkie, jak on się stara, nawet wybrał już imię.
Na prawdę wspaniałe ! A Stella bardzo dobrze powiedziała Anabell.
Denerwuje mnie strasznie jej zachowuje, uważa Gregora za pępek świata, a ona sama podobnie się zachowuje.
Na prawdę dobrali się. :D <3 Ciekawi mnie to kiedy on się zorientuje że dziecko nie jest jego.
Czekam na kolejny ! ;********
Pozdrawiam ! <3
Uwielbiam kłótnie Anabell i Gregora :)
OdpowiedzUsuńW rozdziale Stella mnie przekonała do siebie :D Powiedziała kilka słów prawdy Anie, co powinna zrobić wcześniej.
Buzi, buzi Any i Gregora <3
Pozdrawiam i weny kochana ;***
rozdział świetny, jak zawsze :) czytałam go z przyjemnością :)
OdpowiedzUsuńech, stare porzekadło: kto się czubi, ten się lubi, sprawdza się w przypadku Anabell i Gregora w stu procentach.
czekam na nowy rozdział :)
pozdrawiam :*
weny!
Coraz bardziej mi się podoba ! :D
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny <3
Takie same charaktery ale te ich kłótnie to nawet polubiłam .
Czekam nn :*
Pozdrawiam <3
Jestem spóźniona, ale ważne, że tutaj przybyłam. Przeczytałam ten rozdział, więc nie mogłabym nie zostawić pod nim po sobie śladu. ;)
OdpowiedzUsuńAnabell coraz bardziej działa mi na nerwy. Rozumiem, że jest w ciąży. Ma prawo mieć swoje humorki, ale powinna też docenić starania Gregora. Moim zdaniem to naprawdę uroczo, że tak się zaangażował. Wybrał imię i szpital, może i jest to nieco samolubne, bo nie zapytał o zdanie matki swojego dziecka, ale stara się. Chce, żeby za równo jego Sarah, jak ją nazwał oraz jej matka miały wszystko to, co może im tylko dać.
W tym rozdziale zdecydowanie Gregor wychodzi w moich oczach na plus, natomiast zachowanie An wychodzi na minus.
To, co ich łączy szczerze mówiąc jest nieco niepojęte. Ale jak dla mnie jest tak, że oboje chcą poczuć się ważnymi w czyimś życiu, mimo że to ukrywają. Być może ukrywają to nawet przed sobą. Swoimi poczynaniami mogą też toczyć walkę ze sobą nawzajem. Być może chcą pokazać, że potrafią zawładnąć drugim. Być może chcą pokazać, że kontrolują swoje życie?
CUDOWNY! ♥
Już jutro zjawię się pod najnowszym rozdziałem, obiecuję kochana. :)
Buziaki :*
Jejuu Anabell ;--; xD kocham ją i nienawidzę. Tak się da?
OdpowiedzUsuńwpadnij do mnie!