sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 4.: „Wszystko dobrze, kiedy się chodzi. Byle nie usiąść, bo wtedy sufit spada na głowę…”





W swoim życiu każdy człowiek spotka tylko jedną osobę, przy której iskry lecą od samego początku. Wymowne spojrzenia, gra gestów i słów oraz liczne aluzje. To zdarza się tylko raz, w przypadku tylko jednego z ludzi. Reszta to zjawiska, porównywalne do odpalania pustej zapalniczki. Nie mam tutaj na myśli jednak banalnej miłości, jaką często spotyka się w filmach czy jaka żyje często w głowach ludzi. W naszym przypadku iskrzyło się jedynie podczas spin, które tak często wśród naszej dwójki dochodziło. I wiesz co? To właśnie to odczucie potęgowało namiętność drapieżną bardziej niż dzikie zwierzę. Ale wiesz co było w tym wszystkim najprzyjemniejsze? Że nie będziemy żałować. I tak nie mieliśmy nic do stracenia. Co miało się wydarzyć, wydarzyło się, a my w końcu mogliśmy oddać się bez reszty, nie patrząc na konsekwencje. Sądzę, że wiele ludzi mogłoby pozazdrościć nam takiego uczucia. Przecież tak wiele ludzi żałuje, iż posunęło się do niektórych kroków fizycznych. Prawda jest taka, że namiętność prześciga w każdym przypadku rozsądek, a i po drodze sama przyjemność toruje rozumowi drogę. Dlatego też, nic dziwnego, że ludzie żałują jedynie po fakcie. A my? My nie mieliśmy czego żałować ani czym się przejmować…

-Co mamy na śniadanie?- odziana jedynie w moją koszulę zeszłaś do kuchni. Kolejny raz to ze mną zrobiłaś… Kolejny raz zobaczyłem Twoje naturalne piękno. Nie umiałem do reszty opanować uczucia, które mnie ogarnęło, co zatem przyczyniło się do tego, że swe usta wykrzywiłem w półuśmiech.- Z czego się śmiejesz?- wygięłaś się w łuk, po czym usiadłaś na blacie kuchennym bacznym okiem patrząc na jajecznicę, którą właśnie przygotowywałem.
-Masz- powiedziałem krótko, dając Ci do ręki srebrny pierścionek, po czym jak gdyby nigdy nic zająłem się z powrotem przyrządzaniem śniadania. Po co były potrzebne zbędne słowa? Nie były wcale potrzebne, więc i ja postanowiłem uniknąć zbytniego strzępienia języka.
-To nie moje- odezwałaś się po krótkiej chwili oglądania pierścionka. Nie rozumiałaś mojego gestu. Cóż… Będąc na Twoim miejscu, zapewne też bym nie do końca rozumiał tego, co robię… Tym bardziej, co myślę…
-Teraz już Twoje- bąknąłem, nakładając na kolorowy talerz porcję jajecznicy, po czym pewnym krokiem udałem się w stronę jadalni. Przyznam, że właśnie w tej chwili zacząłem się obawiać, że rozstrzygnąłem to w taki, a nie inny sposób. Ale śmiem podejrzewać, że na inny gest nie byłoby mnie najzwyczajniej stać. Nie umiem myśleć o uczuciach, tym bardziej o nich mówić, czy je wyrażać…
-Wyjdziesz za mnie?- usłyszałem zaraz po tym, kiedy zasiadłem wygodnie przy stole. Klęczałaś właśnie przede mną, a przed mój nos podsunięty był owy srebrny pierścionek, który trzymałaś w dłoni.- Czy nie tak to ma wyglądać?- wstałaś, po czym usiadłaś na krześle obok.- A gdzie moja jajecznica?
-Idź sobie weź z kuchni- burknąłem z zadowoleniem. Robienie Ci na złość, potrafiło pochłonąć mnie całego. Uwielbiałem patrzeć jak się złościsz, a tym bardziej jak wymyślasz kolejną ripostę, żeby jeszcze bardziej mi dołożyć…
-Jak dziecko….- przewróciłaś oczyma, zwinnym ruchem porywając sprzed mojego nosa talerz z jajecznicą, a korzystając z chwili mojego zdziwienia wyrwałaś z ręki posrebrzany widelec. Nie spodziewałem się, naprawdę… Twoja spontaniczność potrafiła wprowadzić mnie w stan niemego zakłopotania, którego sam przed sobą starałem się ukryć, nie mówiąc już  o Tobie…- Nie będziesz jadł?- spytałaś, napełniając buzię potrawą, goszcząc na ustach szelmowski uśmiech.
-Straciłem apetyt- odparłem niechętnie.- Biedny mój los, że będę skazany na Ciebie przez życie- wstałem od stołu, udając się w stronę łazienki. Życie spędzone z Tobą wydawało się być dla mnie najgorszą karą za to, co robiłem w przeszłości…
-Całe życie- wydawać by się mogło, że Twój głos również mówił o przerażeniu na samą myśl o wizji, że będziesz musiała znosić moje towarzystwo. Przynajmniej w tej jednej kwestii się zgadzaliśmy…- Kilka weekendów wystarczy, jak już będziesz bardzo nalegał- oparłaś się o futrynę łazienki, bacznie patrząc na każdy mój ruch, który wykonałem.
-W jaki sposób chcesz być małżeństwem tylko na weekendy?- spytałem lekko, przemywając swą twarz lodowatą wodą. Tak zimną, jak moje ówczesne serce. Jak serce większości ludzi na tym świecie. Ktoś zapyta: co jako jedyne może rozpuścić wieczny lód? Miłość… A też nie zawsze się zdarza, że daje radę…- Ja nie żartowałem z tym pierścionkiem. On był zaręczynowy- odwróciłem się, patrząc w Twoje oczy.- Masz czego chciałaś- dodałem pewnie.
-To, że przespaliśmy się raz czy dwa nie oznacza, że mam od razu stać się Twoją własnością!- krzyknęłaś stanowczo. Małżeństwo? Małżeństwo jest przecież czymś, gdzie to, co wieczne, przechodzi w doczesność, dokonując tego sercem. A w naszym przypadku to nie mogło się ziścić… Ani Ty, ani ja nie posiadaliśmy serca…- Taka cnotka z Ciebie? Że co? Że nie da się wychowywać dziecka bez ślubu?- mówiłaś zaskakująco łagodnie.- Witamy w czasach średniowiecza!
-Gdybyśmy żyli w czasach średniowiecza, już dawno zostałabyś spalona na stosie za podejrzenia, że jesteś czarownicą. Nie pomyliliby się w sumie…- dodałem pod nosem, przewracając oczami.
-Normalnie bym Ci za to nakopała, ale zajmę się tym później. Skoro to ma się tak skończyć, zróbmy to po Bożemu- zażądałaś, patrząc na mnie wyczekująco. Wiesz… Polubiłem ten wzrok. Pomimo że kiedyś był to jeden z moich koszmarów, który zmuszał mnie do wielu upokarzających, jak i niekorzystnych dla mnie ruchów, naprawdę zapadł mi on głęboko w sercu. Wiesz dla czego? Bo należał do Ciebie…
-Czyli, że mam uklęknąć przed Tobą i te bzdety?- zaśmiałem się ironicznie, gwałtownie zbliżając się do Ciebie. Staliśmy nienaturalnie blisko siebie, a żadne z nas ani drgnęło.- Zapomnij, złotko. Możesz śnić- wyszeptałem Ci prosto w usta, po czym wyszedłem z łazienki.
-Mam nadzieję nie do zobaczenia!- krzyknęłaś z przedpokoju, zarzucając na siebie kurtkę. Nie mogłaś być nigdy stroną, która ustępuje. Twój charakter nakazywał Ci, że zawsze wszystko ma być tylko i wyłącznie po Twojej myśli. Nic innego nawet nie próbowałaś rozważać. Nie w Twojej naturze były ustępstwa…
-A Ty gdzie idziesz?- szybko wyłoniłem się zza ścian kuchni, zdecydowanym krokiem zasłaniając swoim ciałem drzwi wyjściowe. Teraz nie mogłem Cię puścić wolno, nie mając żadnych gwarancji. Nie wiedziałem, co masz zamiar zrobić. Nie znałem Cię również na tyle dobrze, aby móc przypuszczać, co jesteś w stanie uczynić. Nie ufałem Ci… A nosiłaś w łonie w końcu moje dziecko, do którego powoli zacząłem się przyznawać…
-Spłonąć na stosie- odparłaś oschle, zakładając ręce na piersi. Nie chciałaś słuchać tego, co chciałem Ci powiedzieć, więc nawet nie zaczynałem nowego monologu. Zawsze tak było… Kiedy miałaś pewność do swoich racji, na całą resztę pozostawałaś głucha. Bo po co jeszcze bardziej mieszać sobie w głowie?
-O Boże…- przewróciłem oczami, niechętnie uklękając przed Tobą na jedno kolano, uprzednio wyciągając w kieszeni pierścionek, który wyrzuciłaś gdzieś po drodze.- Anabell, zostaniesz moją żoną?- wykrztusiłem w końcu z trudem. Uśmiechnęłaś się ciepło, co sprawiło, że na swojej duszy poczułem dziwne ciepło. Schyliłaś się do mojego poziomu, przybliżając swą twarz do mojej twarzy.
-Zapomnij, złotko. Możesz śnić- wyszeptałaś, po czym szybko wybiegłaś z mieszkania, zostawiając mnie upokorzonego oraz rozdrażnionego.

***

         Nie czekałem. Nie mogłem czekać. Nie mogłem czekać do momentu, aż popełnisz błąd, którego żałować będziemy obydwoje do końca swojego życia. To byłoby jak robienie sobie samemu z premedytacją krzywdy. Czekaniu na własną krzywdę, bo to przecież chore… Miałem w sobie słowa, które zmienić mogły wszystko i wszystkich. Nie mogłem gryźć się w język. Nigdy tego nie robiłem, teraz też nie zamierzałem. Zawsze żałowałem ludzi, którzy spędzili życie w milczeniu, a teraz co? Sam miałem się w nich zamienić? Miałem się bać, że ja albo Ty powiemy coś nie tak? Nie. Ja nie zamierzałem się bać. Ty byłaś w nieco innej sytuacji. Wystarczyło moje jedno słowo. Jedna niespełniona zachcianka z Twojej strony, a traciłaś wszystko. Ja stałem na twardym gruncie, natomiast Ty na domku z kart, lekkiej konstrukcji. 

-Nie zamierzam się z Tobą cackać, szczeniaku!- krzyknąłem, wybiegając na zewnątrz. Padał deszcz, a zewsząd otaczała Cię szarówka. Powietrze było gęste, a zarazem rześkie, gdyż spadający z nieba deszcz oczyszczał je z całego kurzu bądź innych czynników. Czemu atmosfery między nami nie mógł oczyścić deszcz? Wszystko byłoby o wiele prostsze…
-Tak się składa, że jestem od Ciebie starsza, gówniarzu- parsknęłaś śmiechem, nawet nie oglądając się w tył. Jedyną reakcją, oprócz tych kilku słów, był jedynie jeszcze szybszy marsz, który narzuciłaś.
-Przestań bawić się ze mną w berka- bąknął, po czym wciągnąłem Cię do budki telefonicznej nieopodal. Tylko w taki sposób mogłem Cię zatrzymać. Tylko tak zmusić Cię, żebyś mnie wysłuchała. Chociaż kilku moich słów. Może nic nieznaczących, słów bez pokrycia, ale słów, które mogły być pewnym startem w naszych relacjach i więzi, która powinna się narodzić wraz z narodzeniem się dziecka.
-Z Tobą? W berka?- parsknęłaś ironicznym śmiechem, którego z trudnością opanowałaś.- Mogę się założyć, że z Tobą nigdy nikt się nie chciał bawić w berka- oparłaś się o jedną ze szklanych ścian budki, nie zamierzając nawet stawiać oporu mojej represji wobec Ciebie.- A wiesz dlaczego? Bo jesteś sztywny jak modliszka!
-Czy możemy porozmawiać o moim dzieciństwie kiedy indziej?- prychnąłem, przewracając oczyma. Jak to się działo, że przy zetknięciu z Tobą, opadałem z sił? Najzwyczajniej załamywałem ręce, nie mając w swojej głowie żadnego pomysłu na siebie i swój styl bycia.
-W takim razie czego Ty w ogóle ode mnie chcesz?- odwróciłaś wzrok, zakładając ręce na piersi. Sam nie wiem czy wiedziałaś, czy też nie… Nie mam pojęcia czy zdawałaś sobie sprawę, że w tej chwili, kiedy pogodziłem się z ciążą, zapewnienie dziecku szczęścia stało się dla mnie celem nadrzędnym. Najważniejszym do spełnienia…
-Dobra, niepotrzebnie wyskoczyłem z tym ślubem- przyznałem, karcąc samego siebie. Skąd u mnie ten pośpiech? Jeszcze kilkanaście minut temu potrafiłem usprawiedliwić swoje postępowanie, ale teraz? Teraz sam nie wiem, mimo że minęło trochę czasu od tamtego dnia…- Nie musimy od razu się pobierać. Wprowadź się do mnie, będziemy potem myśleć, co zrobić, żebyśmy nie pozabijali się w ciągu tygodnia.
-I ja mam się tak po prostu na to zgodzić?- zaśmiałaś się gorzko, nadal nie patrząc na mnie. Owszem, moja propozycja była dla Ciebie dosyć kusząca, ale nie to przecież planowałaś. Chciałaś jedynie pieniędzy i niczego więcej nie oczekiwałaś…
-No raczej- zbliżyłem się do Ciebie, solidnie napierając na Twoje ciało.- Nie inaczej- uśmiechnąłem się do Twoich ust, po czym wpiłem się z namiętnością w Twoje pełne usta. I taka właśnie była nasza relacja. Drapieżna, a jednocześnie taka krucha i delikatna jak lód. Wystarczyło jedno tąpnięcie, żebyśmy byli w stanie kolejny raz siebie znienawidzić w ciągu ułamków sekund. I chyba właśnie to tak bardzo mnie do Ciebie przyciągało. Świadomość, że znalazłem godnego siebie przeciwnika, była cudowna. Można powiedzieć, że pociągająca. Kusząca oraz zapewniająca brak nudy…
-Ale całować to Ty nie umiesz- oderwałaś się ode mnie, goszcząc na twarzy grymas nienasycenia. To mogło właśnie podsumować nasze wnętrze. Zachłanne usta. Spragnione siebie ciała. Uczucia ulokowane całkowicie gdzie indziej. Jednym słowem- nienasycenie.
-Dokąd idziesz?- spytałem, widząc że pewna siebie podążasz przed siebie. Szłaś pewnym krokiem, z wypiętą przed siebie piersią, głową podniesioną do góry, nie zważając na to, że z nieba ciągle padał deszcz.
-Do mojego nowego domu- odpowiedziałaś równie pewnie, nie patrząc nawet przez krótką chwilę na mnie. Uśmiechnąłem się jedynie pod nosem, dotrzymując Ci kroku w dosyć zwartym i szybkim marszu, który sobie narzuciłaś.
-Stop- zatrzymałaś się nagle, wyciągając w moją stronę swą dłoń.- Klucze- zażądałaś jednym słowem, na co ja od razu spełniłem Twoją prośbę, niezrozumiałym wzrokiem lustrując Twoją osobę. Bo po co poprosiłaś mnie o klucze, skoro szedłem tuż obok Ciebie?- Krankstrasse- powiedziałaś, po czym z powrotem ruszyłaś przed siebie.
-Co?- wykrztusiłem, nadal stojąc w miejscu. Patrzyłem pełnym niezrozumienia wzrokiem na Ciebie, co nie obeszło się bez Twojej uwagi.
-No co się tak patrzysz?- zatrzymałaś się, mierząc mnie swobodnie wzrokiem.- Idź po moje rzeczy. Przecież to zrozumiałe- przewróciłaś oczyma, z powrotem ruszając w stronę mieszkania. Tak trudno było czasem mi Cię zrozumieć… Posiadałaś tak wiele tajemnic, które rządziły się własnymi prawami, a które chciałem poznać. Poznać istotę typu człowieka, którego wcześniej nie spotkałem na swojej drodze. Wiem, traktowałem Cię jak jakiś wyjątkowy przypadek, nie człowieka, pomimo że byłem skoczkiem, nie lekarzem. Cóż, mimo wszystko nie potrafiłem powstrzymać się od porównywania Twojej osoby do innych dziewczyn, które wcześniej spotkałem. Które traciły jedynie swą godność przy zetknięciu z moją osobą. A Ty? Ty pomimo iż byłaś w pewnym stopniu do nich podoba, tą godność odbierałaś mnie… Powiedz, w jaki sposób to robiłaś? Jak zdołałaś czegoś takiego dokonać? 

***

         Jest ktoś taki, kogo jedno musicie naszych ciepłych warg, potrafi zmienić wszystko. Kogo ramiona stają się najbezpieczniejszym i najlepszym, niezawodnym pasem bezpieczeństwa. Kogo dotyk pozostaje w pamięci i na naszej skórze już na wieczny sen. Kogo słowa i głos są melodią, przy której chcemy zasypiać. Kogo jedno wyznanie jest najcudowniejsze. Kogo uśmiech najwięcej dla nas znaczy… To piękne uczucie, kiedy nagle w ludzkim życiu pojawia się osoba, która niczego nie wymaga. A wręcz odwrotnie… Pragnie zaoferować więcej niż sama posiada, byleby zapewnić szczęście ważnemu człowiekowi. Chce uszczęśliwiać. Nie zmieniać! Dlaczego? Bo ceni za to, jacy naprawdę jesteśmy. Prawdziwi, naturalni, bez zbędnych masek… I tak po prostu kocha… Bezwarunkowo kocha… Bez zasad, reguł… Ale w tym wszystkim jest jeden haczyk. Jeżeli tej osoby nagle braknie, znajdziemy się na bezludnej wyspie. Nie będzie nikogo. Niczego. Nawet nas samych. Zamienimy się w skrajność. Staniemy się skrajnością popadającą w skrajność. Księga Koheleta głosi: :Marność nad marnościami i wszystko marność”. Tak, dokładnie. „Marność nad marnościami i wszystko marność”, właśnie tym stawało się życie zakochanego człowieka bez drugiej połówki. Jaki to ma związek z Tobą? Ty o tym doskonale wiedziałaś. Nie, nie przeszłaś tego na własnej skórze. Ty dążyłaś jedynie do tego, by tego uniknąć. Pozbyć się z własnego życia. Wyrzucić uczucia, sumienie. I wiesz co? Całkiem dobrze Ci się to udawało…

-Weź się odsuń z przejścia. Tędy się przechodzi- bąknęłaś, widząc przed drzwiami mieszkania Gregora blondynkę, która patrzyła na Ciebie zdziwionym wzrokiem niezrozumienia i podejrzliwości w każdym Twym ruchu, nawet najmniejszym mrugnięciu oka.
-Owszem, przechodzi, ale Ty nie przechodzisz, więc zamknij się i nie zawracaj głowy innym, normalnym obywatelom, tego kraju- wzruszyła ramionami, odwracając się do Ciebie tyłem, jeszcze bardziej torując Ci drogę do mieszkania Gregora.
-Czyżby, Blondi?- przed twarz blondynki wystawiłaś klucze, które jeszcze niedawno dał Ci Gregor. Czy na długo? Tego nie wiedziałaś. Nikt nie wiedział. Nikt nie miał pojęcia ile poświęcałaś, ryzykowałaś, a ile mogłaś z drugiej strony wygrać…- Nie bulwersuj się tak na przyszłość, Blondi, bo Ci farba jeszcze bardziej zejdzie.
-Ukradłaś!- ryknęła na całe gardło, zbliżając się gwałtownie do Ciebie. Spodziewałaś się tak gwałtowniej reakcji z Jej strony? Nie, zwłaszcza, że blondynka nie wyglądała na osobę, która daje się łatwo sprowokować.
-Po pierwsze, zakłócasz moją przestrzeń powietrzną swoim wczorajszym oddechem- zaczęłaś, odsuwając się zniesmaczona od dziewczyny.- Po drugie, nie wiem kim jesteś, nie chcę wiedzieć. Po trzecie, spadaj- rzuciłaś przez ramię, usiłując dostać się do mieszkania szatyna.
-Niegrzeczna się znalazła- zaśmiała się podle, rozzłoszczona patrząc na Ciebie.- Myślisz, że co? Zaliczył Cię raz i to jest już love forever?- zaśmiała się kolejny raz, jakby do cna rozśmieszona własnymi słowami.- Grubo się mylisz, dziewczynko. Świata nie znasz, zwłaszcza Grega. Przeleciał Cię kilka razy i co z tego?- parsknęła śmiechem, co sprawiło, że jeszcze mocniej zacisnęłaś pięści w dłonie.-Poza tym z tego, co widzę Gregor musiał być solidnie pijany albo aż tak zdesperowany…- dodała, lustrując Cię wzrokiem od góry do dołu.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie- zaczęłaś wyraźnie, wykonując pewny krok w stronę drzwi mojego mieszkania.- Po pierwsze, ja zostałam stworzona, ponieważ  Ten Najwyższy wie, co to jest piękno. Natomiast, Ty zostałaś stworzona, ponieważ ma On poczucie humoru, więc nie praw mi tutaj kazań na temat swojej nieograniczonej wiedzy- powiedziałaś z lekkością, tamując swoje rozdrażnienie. Każda zniewaga, obelga, uwaga na Twój temat dostarczała sprzecznych emocji, których nie umiałaś opanować. Jednakże, tym razem byłaś do tego zmuszona. Dlaczego? Miałaś dać blondynce zwyciężyć? Nie, nie w tym życiu…- Po drugie, to zabawne, ale jesteś uderzająco podobna do jednego z Pokemonów. Mogłabyś w wolnej chwili podrzucić mi swoje zdjęcie? Adres znasz- uśmiechnęłaś się pod nosem, po czym nie oczekując odpowiedzi dziewczyny przekroczyłaś próg mieszkania. 

***

         Gorąca kąpiel, w ręce kubek gorącej czekolady, a przed Tobą wizja najbliższej przyszłości, która Cię czekała. Wizja ze mną u boku. Człowieka, którego nie znałaś w ogóle. Mogłaś jedynie stwierdzić kilka moich cech. Cech, będących przywarami w wielu aspektach życia. Tym bardziej wspólnego życia. „Wspólnego życia”… Czy Ty słyszysz jak to brzmi? Dwie obce sobie osoby, decydują się na związek. Nic do siebie nie czują, a można powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Czekają tylko na chwilę słabości. Byliśmy swoimi wrogami, przeciwnikami pod każdym względem, każdej kategorii. Śmieszne, prawda? Dotychczas jednak to nie stanowiło dla Ciebie problemu. Uważałaś nawet, że tak trzeba. Że to jedyny sposób, abyś mogła godnie żyć. Abyś mogła jakkolwiek żyć z dzieckiem na utrzymaniu. Ten układ był tylko pieniędzmi, które miałem Ci zapewnić. Tymczasem na czym się przyłapałaś? Na tym, że zaczęłaś mieć wątpliwości. Zaczęłaś zastanawiać się czy na pewno dobrze robisz… Czy czeka Cię jakakolwiek przyszłość… Przecież nikt nie powiedział, że będę traktował Cię godnie. I pomyśleć, że uświadomiła Cię dopiero wizyta Sandry… Jednak prawdą okazało się być to, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Jednakże, zadaj sobie jedno pytanie. Czy nie za późno na wątpliwości? A może przeciwnie… Może jest na nie za wcześnie? Zawsze jest jakieś wyjście awaryjne. Mogłaś uciec, mogłaś zostać… Bo czy nie jest lepiej zostawić wszystko za swoimi plecami, niżeli żyć w uwięzi?



No to tak… Jest źle. Bardzo źle. Wpadłam do takiego dołka twórczego, w którym siedzę po uszy. Próbowałam jakoś poprawić ten rozdział, ale nie udało mi się… Zupełnie nie potrafię złożyć jednego zdania, żeby miało sens i wyszło tak, jak ja tego chcę. No bezsensu…
Przepraszam Was za to…  Cóż, sytuacja też jest beznadziejna. Jeśli czegoś się przedsięwzięłam, to muszę to dokończyć…
Kiedy następny? Nie mam zielonego pojęcia… Może być jutro, może za tydzień, a może za miesiąc… Ale kiedyś będzie, obiecuję. ;*
Przepraszam, raz jeszcze. ;*



12 komentarzy:

  1. Ty chyba nie wiesz co robisz, moja Droga! :)
    A zwłaszcza nie wiesz co piszesz, bo ten rozdział jest świetny.
    Podoba mi się chyba nawet najbardziej ze wszystkich dotychczasowych.
    Śmieszy mnie zachowanie tej dwójki, na prawdę chce mi się strasznie śmiać jak czytam co oni wyprawiają.
    Oświadczyny ?! No nieźle, dobrze że Anabell się nie zgodziła, to byłoby bez sensu.
    Ale jakoś bardzo podejrzana jest mi ta blondyneczka, pewnie wyjdą z nią jakieś kłopoty.
    A Anabell świetnie poradziła sobie z nią ! Aż jestem z niej dumna ! :D ;**********
    Czekam z niecierpliwością na kolejny. <3 I życzę dużo weny Kochana.! <3 ;**

    Buziaki ! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejj... Co Ty mówisz?
    Jakie źle...
    Jest wspaniale... a w szczególności teksty Anabell <3 Kocham...
    Zachowania Gregora się nie spodziewałam...
    Nie sądziłam, że "zgodzi się:" na dziecko, ale, że się oświadczył... tego tym bardziej...
    Ogólnie to zaskakujesz ;)
    A rozdział jest świetny! Mi się na prawdę podobał i bardzo, bardzo przyjemnie się go czytało :*
    Czekaaaam na następny... :*

    Pozdrawiam :* :* :*
    Ol-la

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniego, ale to z braku czasu :)
    Wow, zachowanie Gregora mnie zaskoczyło.
    Widać, że między nimi jest jakieś uczucie, tylko troche ciężko to określić. :)
    Świetny rozdział i czekam na więcej :)
    Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę weny :***

    OdpowiedzUsuń
  4. Co ty mówisz?! Nie jest źle :)
    Przekomarzanie się Gregora i Anabell jest świetne :D Te ich teksty.
    Rozdział jak najbardziej na plus ;)
    Pozdrawiam i weny kochana ;***

    OdpowiedzUsuń
  5. Super jest :D zapraszam do siebie na nowy rozdział lwiaczesc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Tym razem nie spóźniona! Kobito, rozdział genialny! Rozwalilaś system! Kocham ich kłótnie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem i ja!
    Dobrze wiesz, że kocham twoje opowiadanie.
    Wspaniałe, piękne... To za mało. Jest rewelacyjne.
    Ja kocham relacje tej dwójki. Jest tak bardzo nieprzewidywalna...
    Fragment z ""oświadczynami" był genialny, a jej odpowiedź hahahaha.
    Jestem ciekawa jak będzie, gdy zamieszkają razem.
    Kim była ta blondynka?
    Nie masz weny, a rozdział jest znakomity. Przepraszam, że komentuje dopiero teraz, ale wczoraj, gdy kończyłam czytać zgasło światło i nie miałam go aż do dziś. Naprawdę nie wiesz jak byłam zirytowana tym faktem...
    Czekam na next.
    Życzę bardzo, bardzo dużo weny.

    Pozdrawiam
    Anahi

    OdpowiedzUsuń
  8. rozdział jest wspaniały, jak zawsze :)

    biedny Gregor. z jednej strony mu współczuje, a z drugiej zaś kibicuję. wytrzymać z Anabell to na prawdę nie lada wyczyn :)

    czekam na nexta :)

    pozdrawiam :*

    weny!

    OdpowiedzUsuń
  9. Och ty dobrze wiesz jak ja lubię, takie ciekawe przygody xD Gregor jedna wielka tajemnica, albo ja po prostu nie umiem jej rozgryźć. A ona szalona, arogancka a zarazem tak bardzo intrygująca, tak tylko ty umiesz napisać. Cudowny i zarazem taki kochany rozdział, ja już go uwielbiam xD I nie martw się ja też teraz przechodzę przez okres bez weny, oby szybko sobie poszedł. Czekam na nn tyle ile będzie trzeba. I pamiętaj: Kocham to <3

    OdpowiedzUsuń
  10. To jest po prostu przepiękne. I nie obchodzi mnie to ile razy będę się powtarzać, ale tak jest naprawdę! <333
    Tak mnie zaciekawiło, że nie mogę się doczekać kolejnego <3
    Kocham, uwielbiam ♥
    Rozdział jest cudowny! <3
    Oboje mają charakterki ;)
    Czekam na kolejny
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  11. po tym cudzie powyżej nie widać, żadnego dołka twórczego ;3
    kocham Ann i jej cholernie cięty język :D
    a tak by the way :D gdybym pisała takie cuda jak Ty to byłabym w siódmym niebie <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Kochana, bardzo Cię przepraszam za taki poślizg. -.- Mam strasznie dużo nauki i nie wiem w co ręce włożyć. :/ Jeszcze raz bardzo mocno przepraszam. :( Pomyślałaś pewnie, że Cię opuściłam, ale nic z tych rzeczy. Jestem i jeszcze dłuuuugo będę. ♥
    Co do Anabell... Ta dziewczyna intryguje mnie chyba najbardziej spośród wszystkich wymyślonych przez Ciebie postaci. Z jednej strony jest arogancka, wie czego chce, walczy o swoje, nie zwraca uwagi, czy krzywdzi kogoś swoimi poczynaniami, ale z drugiej strony potrafi okazać ludzką odsłonę siebie...
    Gregor natomiast kompletnie stracił dla niej głowę. Widzę to. Być może nie jest całkowicie pozytywnie nastawiony do dziewczyny, ale czuje do niej coś trudnego do opisania.
    Myślę, że to tylko kwestia czasu, aż wybuchnie między nimi coś naprawdę wielkiego. I szczerze na to czekam. ♥
    To zabawne jak Anabell potrafi wpłynąć na zachowanie skoczka. Chociażby patrząc przez pryzmat zaręczyn. Mimo niechęci zrobił tak, jak ona tego pragnęła. Został w jakiś sposób poniżony, ale nie odpuścił. Nie strzelił "focha" tylko otrzepał się i szedł dalej. Myślę, że w dość ekspresowym tempie dojrzał i zrozumiał, co to odpowiedzialność za drugiego człowieka. Mam tutaj na myśli dziecko.
    Obiecuję, że w najbliższym czasie zajrzę na następny rozdział. Jak tylko znajdę czas. Jeśli jednak nie będzie mnie u Ciebie do piątku zapewniam, że w weekend na pewno się pojawię. ;))
    Naprawdę nie mam wiele czasu i naprawdę po raz kolejny bardzo serdecznie PRZEPRASZAM. :(
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń