W swoim życiu każdy
człowiek spotka tylko jedną osobę, przy której iskry lecą od samego początku.
Wymowne spojrzenia, gra gestów i słów oraz liczne aluzje. To zdarza się tylko
raz, w przypadku tylko jednego z ludzi. Reszta to zjawiska, porównywalne do odpalania
pustej zapalniczki. Nie mam tutaj na myśli jednak banalnej miłości, jaką często
spotyka się w filmach czy jaka żyje często w głowach ludzi. W naszym przypadku
iskrzyło się jedynie podczas spin, które tak często wśród naszej dwójki
dochodziło. I wiesz co? To właśnie to odczucie potęgowało namiętność drapieżną
bardziej niż dzikie zwierzę. Ale wiesz co było w tym wszystkim
najprzyjemniejsze? Że nie będziemy żałować. I tak nie mieliśmy nic do
stracenia. Co miało się wydarzyć, wydarzyło się, a my w końcu mogliśmy oddać
się bez reszty, nie patrząc na konsekwencje. Sądzę, że wiele ludzi mogłoby
pozazdrościć nam takiego uczucia. Przecież tak wiele ludzi żałuje, iż posunęło
się do niektórych kroków fizycznych. Prawda jest taka, że namiętność prześciga
w każdym przypadku rozsądek, a i po drodze sama przyjemność toruje rozumowi
drogę. Dlatego też, nic dziwnego, że ludzie żałują jedynie po fakcie. A my? My
nie mieliśmy czego żałować ani czym się przejmować…
-Co mamy na śniadanie?- odziana jedynie w moją
koszulę zeszłaś do kuchni. Kolejny raz to ze mną zrobiłaś… Kolejny raz
zobaczyłem Twoje naturalne piękno. Nie umiałem do reszty opanować uczucia,
które mnie ogarnęło, co zatem przyczyniło się do tego, że swe usta wykrzywiłem
w półuśmiech.- Z czego się śmiejesz?- wygięłaś się w łuk, po czym usiadłaś na
blacie kuchennym bacznym okiem patrząc na jajecznicę, którą właśnie
przygotowywałem.
-Masz- powiedziałem krótko, dając Ci do ręki
srebrny pierścionek, po czym jak gdyby nigdy nic zająłem się z powrotem
przyrządzaniem śniadania. Po co były potrzebne zbędne słowa? Nie były wcale
potrzebne, więc i ja postanowiłem uniknąć zbytniego strzępienia języka.
-To nie moje- odezwałaś się po krótkiej chwili
oglądania pierścionka. Nie rozumiałaś mojego gestu. Cóż… Będąc na Twoim miejscu,
zapewne też bym nie do końca rozumiał tego, co robię… Tym bardziej, co myślę…
-Teraz już Twoje- bąknąłem, nakładając na kolorowy
talerz porcję jajecznicy, po czym pewnym krokiem udałem się w stronę jadalni.
Przyznam, że właśnie w tej chwili zacząłem się obawiać, że rozstrzygnąłem to w
taki, a nie inny sposób. Ale śmiem podejrzewać, że na inny gest nie byłoby mnie
najzwyczajniej stać. Nie umiem myśleć o uczuciach, tym bardziej o nich mówić,
czy je wyrażać…
-Wyjdziesz za mnie?- usłyszałem zaraz po tym, kiedy
zasiadłem wygodnie przy stole. Klęczałaś właśnie przede mną, a przed mój nos
podsunięty był owy srebrny pierścionek, który trzymałaś w dłoni.- Czy nie tak
to ma wyglądać?- wstałaś, po czym usiadłaś na krześle obok.- A gdzie moja
jajecznica?
-Idź sobie weź z kuchni- burknąłem z zadowoleniem.
Robienie Ci na złość, potrafiło pochłonąć mnie całego. Uwielbiałem patrzeć jak
się złościsz, a tym bardziej jak wymyślasz kolejną ripostę, żeby jeszcze
bardziej mi dołożyć…
-Jak dziecko….- przewróciłaś oczyma, zwinnym
ruchem porywając sprzed mojego nosa talerz z jajecznicą, a korzystając z chwili
mojego zdziwienia wyrwałaś z ręki posrebrzany widelec. Nie spodziewałem się,
naprawdę… Twoja spontaniczność potrafiła wprowadzić mnie w stan niemego
zakłopotania, którego sam przed sobą starałem się ukryć, nie mówiąc już o Tobie…- Nie będziesz jadł?- spytałaś,
napełniając buzię potrawą, goszcząc na ustach szelmowski uśmiech.
-Straciłem apetyt- odparłem niechętnie.- Biedny
mój los, że będę skazany na Ciebie przez życie- wstałem od stołu, udając się w
stronę łazienki. Życie spędzone z Tobą wydawało się być dla mnie najgorszą karą
za to, co robiłem w przeszłości…
-Całe życie- wydawać by się mogło, że Twój głos
również mówił o przerażeniu na samą myśl o wizji, że będziesz musiała znosić
moje towarzystwo. Przynajmniej w tej jednej kwestii się zgadzaliśmy…- Kilka
weekendów wystarczy, jak już będziesz bardzo nalegał- oparłaś się o futrynę
łazienki, bacznie patrząc na każdy mój ruch, który wykonałem.
-W jaki sposób chcesz być małżeństwem tylko na
weekendy?- spytałem lekko, przemywając swą twarz lodowatą wodą. Tak zimną, jak
moje ówczesne serce. Jak serce większości ludzi na tym świecie. Ktoś zapyta: co
jako jedyne może rozpuścić wieczny lód? Miłość… A też nie zawsze się zdarza, że
daje radę…- Ja nie żartowałem z tym pierścionkiem. On był zaręczynowy-
odwróciłem się, patrząc w Twoje oczy.- Masz czego chciałaś- dodałem pewnie.
-To, że przespaliśmy się raz czy dwa nie oznacza,
że mam od razu stać się Twoją własnością!- krzyknęłaś stanowczo. Małżeństwo?
Małżeństwo jest przecież czymś, gdzie to, co wieczne, przechodzi w doczesność,
dokonując tego sercem. A w naszym przypadku to nie mogło się ziścić… Ani Ty, ani
ja nie posiadaliśmy serca…- Taka cnotka z Ciebie? Że co? Że nie da się wychowywać
dziecka bez ślubu?- mówiłaś zaskakująco łagodnie.- Witamy w czasach
średniowiecza!
-Gdybyśmy żyli w czasach średniowiecza, już dawno
zostałabyś spalona na stosie za podejrzenia, że jesteś czarownicą. Nie
pomyliliby się w sumie…- dodałem pod nosem, przewracając oczami.
-Normalnie bym Ci za to nakopała, ale zajmę się
tym później. Skoro to ma się tak skończyć, zróbmy to po Bożemu- zażądałaś,
patrząc na mnie wyczekująco. Wiesz… Polubiłem ten wzrok. Pomimo że kiedyś był
to jeden z moich koszmarów, który zmuszał mnie do wielu upokarzających, jak i
niekorzystnych dla mnie ruchów, naprawdę zapadł mi on głęboko w sercu. Wiesz
dla czego? Bo należał do Ciebie…
-Czyli, że mam uklęknąć przed Tobą i te bzdety?-
zaśmiałem się ironicznie, gwałtownie zbliżając się do Ciebie. Staliśmy
nienaturalnie blisko siebie, a żadne z nas ani drgnęło.- Zapomnij, złotko.
Możesz śnić- wyszeptałem Ci prosto w usta, po czym wyszedłem z łazienki.
-Mam nadzieję nie do zobaczenia!- krzyknęłaś z
przedpokoju, zarzucając na siebie kurtkę. Nie mogłaś być nigdy stroną, która
ustępuje. Twój charakter nakazywał Ci, że zawsze wszystko ma być tylko i
wyłącznie po Twojej myśli. Nic innego nawet nie próbowałaś rozważać. Nie w
Twojej naturze były ustępstwa…
-A Ty gdzie idziesz?- szybko wyłoniłem się zza
ścian kuchni, zdecydowanym krokiem zasłaniając swoim ciałem drzwi wyjściowe.
Teraz nie mogłem Cię puścić wolno, nie mając żadnych gwarancji. Nie wiedziałem,
co masz zamiar zrobić. Nie znałem Cię również na tyle dobrze, aby móc
przypuszczać, co jesteś w stanie uczynić. Nie ufałem Ci… A nosiłaś w łonie w
końcu moje dziecko, do którego powoli zacząłem się przyznawać…
-Spłonąć na stosie- odparłaś oschle, zakładając
ręce na piersi. Nie chciałaś słuchać tego, co chciałem Ci powiedzieć, więc
nawet nie zaczynałem nowego monologu. Zawsze tak było… Kiedy miałaś pewność do
swoich racji, na całą resztę pozostawałaś głucha. Bo po co jeszcze bardziej
mieszać sobie w głowie?
-O Boże…- przewróciłem oczami, niechętnie
uklękając przed Tobą na jedno kolano, uprzednio wyciągając w kieszeni
pierścionek, który wyrzuciłaś gdzieś po drodze.- Anabell, zostaniesz moją
żoną?- wykrztusiłem w końcu z trudem. Uśmiechnęłaś się ciepło, co sprawiło, że
na swojej duszy poczułem dziwne ciepło. Schyliłaś się do mojego poziomu,
przybliżając swą twarz do mojej twarzy.
-Zapomnij, złotko. Możesz śnić- wyszeptałaś, po
czym szybko wybiegłaś z mieszkania, zostawiając mnie upokorzonego oraz
rozdrażnionego.
***
Nie czekałem. Nie mogłem czekać. Nie
mogłem czekać do momentu, aż popełnisz błąd, którego żałować będziemy obydwoje
do końca swojego życia. To byłoby jak robienie sobie samemu z premedytacją
krzywdy. Czekaniu na własną krzywdę, bo to przecież chore… Miałem w sobie
słowa, które zmienić mogły wszystko i wszystkich. Nie mogłem gryźć się w język.
Nigdy tego nie robiłem, teraz też nie zamierzałem. Zawsze żałowałem ludzi,
którzy spędzili życie w milczeniu, a teraz co? Sam miałem się w nich zamienić?
Miałem się bać, że ja albo Ty powiemy coś nie tak? Nie. Ja nie zamierzałem się
bać. Ty byłaś w nieco innej sytuacji. Wystarczyło moje jedno słowo. Jedna
niespełniona zachcianka z Twojej strony, a traciłaś wszystko. Ja stałem na
twardym gruncie, natomiast Ty na domku z kart, lekkiej konstrukcji.
-Nie zamierzam się z Tobą cackać, szczeniaku!-
krzyknąłem, wybiegając na zewnątrz. Padał deszcz, a zewsząd otaczała Cię
szarówka. Powietrze było gęste, a zarazem rześkie, gdyż spadający z nieba
deszcz oczyszczał je z całego kurzu bądź innych czynników. Czemu atmosfery
między nami nie mógł oczyścić deszcz? Wszystko byłoby o wiele prostsze…
-Tak się składa, że jestem od Ciebie starsza,
gówniarzu- parsknęłaś śmiechem, nawet nie oglądając się w tył. Jedyną reakcją,
oprócz tych kilku słów, był jedynie jeszcze szybszy marsz, który narzuciłaś.
-Przestań bawić się ze mną w berka- bąknął, po
czym wciągnąłem Cię do budki telefonicznej nieopodal. Tylko w taki sposób
mogłem Cię zatrzymać. Tylko tak zmusić Cię, żebyś mnie wysłuchała. Chociaż
kilku moich słów. Może nic nieznaczących, słów bez pokrycia, ale słów, które
mogły być pewnym startem w naszych relacjach i więzi, która powinna się
narodzić wraz z narodzeniem się dziecka.
-Z Tobą? W berka?- parsknęłaś ironicznym śmiechem,
którego z trudnością opanowałaś.- Mogę się założyć, że z Tobą nigdy nikt się
nie chciał bawić w berka- oparłaś się o jedną ze szklanych ścian budki, nie
zamierzając nawet stawiać oporu mojej represji wobec Ciebie.- A wiesz dlaczego?
Bo jesteś sztywny jak modliszka!
-Czy możemy porozmawiać o moim dzieciństwie kiedy
indziej?- prychnąłem, przewracając oczyma. Jak to się działo, że przy
zetknięciu z Tobą, opadałem z sił? Najzwyczajniej załamywałem ręce, nie mając w
swojej głowie żadnego pomysłu na siebie i swój styl bycia.
-W takim razie czego Ty w ogóle ode mnie chcesz?-
odwróciłaś wzrok, zakładając ręce na piersi. Sam nie wiem czy wiedziałaś, czy
też nie… Nie mam pojęcia czy zdawałaś sobie sprawę, że w tej chwili, kiedy
pogodziłem się z ciążą, zapewnienie dziecku szczęścia stało się dla mnie celem
nadrzędnym. Najważniejszym do spełnienia…
-Dobra, niepotrzebnie wyskoczyłem z tym ślubem-
przyznałem, karcąc samego siebie. Skąd u mnie ten pośpiech? Jeszcze kilkanaście
minut temu potrafiłem usprawiedliwić swoje postępowanie, ale teraz? Teraz sam
nie wiem, mimo że minęło trochę czasu od tamtego dnia…- Nie musimy od razu się
pobierać. Wprowadź się do mnie, będziemy potem myśleć, co zrobić, żebyśmy nie
pozabijali się w ciągu tygodnia.
-I ja mam się tak po prostu na to zgodzić?-
zaśmiałaś się gorzko, nadal nie patrząc na mnie. Owszem, moja propozycja była
dla Ciebie dosyć kusząca, ale nie to przecież planowałaś. Chciałaś jedynie
pieniędzy i niczego więcej nie oczekiwałaś…
-No raczej- zbliżyłem się do Ciebie, solidnie
napierając na Twoje ciało.- Nie inaczej- uśmiechnąłem się do Twoich ust, po
czym wpiłem się z namiętnością w Twoje pełne usta. I taka właśnie była nasza
relacja. Drapieżna, a jednocześnie taka krucha i delikatna jak lód. Wystarczyło
jedno tąpnięcie, żebyśmy byli w stanie kolejny raz siebie znienawidzić w ciągu
ułamków sekund. I chyba właśnie to tak bardzo mnie do Ciebie przyciągało. Świadomość,
że znalazłem godnego siebie przeciwnika, była cudowna. Można powiedzieć, że
pociągająca. Kusząca oraz zapewniająca brak nudy…
-Ale całować to Ty nie umiesz- oderwałaś się ode
mnie, goszcząc na twarzy grymas nienasycenia. To mogło właśnie podsumować nasze
wnętrze. Zachłanne usta. Spragnione siebie ciała. Uczucia ulokowane całkowicie
gdzie indziej. Jednym słowem- nienasycenie.
-Dokąd idziesz?- spytałem, widząc że pewna siebie
podążasz przed siebie. Szłaś pewnym krokiem, z wypiętą przed siebie piersią,
głową podniesioną do góry, nie zważając na to, że z nieba ciągle padał deszcz.
-Do mojego nowego domu- odpowiedziałaś równie
pewnie, nie patrząc nawet przez krótką chwilę na mnie. Uśmiechnąłem się jedynie
pod nosem, dotrzymując Ci kroku w dosyć zwartym i szybkim marszu, który sobie
narzuciłaś.
-Stop- zatrzymałaś się nagle, wyciągając w moją
stronę swą dłoń.- Klucze- zażądałaś jednym słowem, na co ja od razu spełniłem
Twoją prośbę, niezrozumiałym wzrokiem lustrując Twoją osobę. Bo po co
poprosiłaś mnie o klucze, skoro szedłem tuż obok Ciebie?- Krankstrasse-
powiedziałaś, po czym z powrotem ruszyłaś przed siebie.
-Co?- wykrztusiłem, nadal stojąc w miejscu.
Patrzyłem pełnym niezrozumienia wzrokiem na Ciebie, co nie obeszło się bez
Twojej uwagi.
-No co się tak patrzysz?- zatrzymałaś się, mierząc
mnie swobodnie wzrokiem.- Idź po moje rzeczy. Przecież to zrozumiałe-
przewróciłaś oczyma, z powrotem ruszając w stronę mieszkania. Tak trudno było
czasem mi Cię zrozumieć… Posiadałaś tak wiele tajemnic, które rządziły się
własnymi prawami, a które chciałem poznać. Poznać istotę typu człowieka,
którego wcześniej nie spotkałem na swojej drodze. Wiem, traktowałem Cię jak
jakiś wyjątkowy przypadek, nie człowieka, pomimo że byłem skoczkiem, nie
lekarzem. Cóż, mimo wszystko nie potrafiłem powstrzymać się od porównywania
Twojej osoby do innych dziewczyn, które wcześniej spotkałem. Które traciły
jedynie swą godność przy zetknięciu z moją osobą. A Ty? Ty pomimo iż byłaś w
pewnym stopniu do nich podoba, tą godność odbierałaś mnie… Powiedz, w jaki
sposób to robiłaś? Jak zdołałaś czegoś takiego dokonać?
***
Jest
ktoś taki, kogo jedno musicie naszych ciepłych warg, potrafi zmienić wszystko.
Kogo ramiona stają się najbezpieczniejszym i najlepszym, niezawodnym pasem
bezpieczeństwa. Kogo dotyk pozostaje w pamięci i na naszej skórze już na
wieczny sen. Kogo słowa i głos są melodią, przy której chcemy zasypiać. Kogo
jedno wyznanie jest najcudowniejsze. Kogo uśmiech najwięcej dla nas znaczy… To
piękne uczucie, kiedy nagle w ludzkim życiu pojawia się osoba, która niczego
nie wymaga. A wręcz odwrotnie… Pragnie zaoferować więcej niż sama posiada,
byleby zapewnić szczęście ważnemu człowiekowi. Chce uszczęśliwiać. Nie
zmieniać! Dlaczego? Bo ceni za to, jacy naprawdę jesteśmy. Prawdziwi, naturalni,
bez zbędnych masek… I tak po prostu kocha… Bezwarunkowo kocha… Bez zasad,
reguł… Ale w tym wszystkim jest jeden haczyk. Jeżeli tej osoby nagle braknie,
znajdziemy się na bezludnej wyspie. Nie będzie nikogo. Niczego. Nawet nas
samych. Zamienimy się w skrajność. Staniemy się skrajnością popadającą w
skrajność. Księga Koheleta głosi: :Marność nad marnościami i wszystko marność”.
Tak, dokładnie. „Marność nad marnościami i wszystko marność”, właśnie tym
stawało się życie zakochanego człowieka bez drugiej połówki. Jaki to ma związek
z Tobą? Ty o tym doskonale wiedziałaś. Nie, nie przeszłaś tego na własnej
skórze. Ty dążyłaś jedynie do tego, by tego uniknąć. Pozbyć się z własnego
życia. Wyrzucić uczucia, sumienie. I wiesz co? Całkiem dobrze Ci się to udawało…
-Weź się odsuń z przejścia. Tędy się przechodzi-
bąknęłaś, widząc przed drzwiami mieszkania Gregora blondynkę, która patrzyła na
Ciebie zdziwionym wzrokiem niezrozumienia i podejrzliwości w każdym Twym ruchu,
nawet najmniejszym mrugnięciu oka.
-Owszem, przechodzi, ale Ty nie przechodzisz, więc
zamknij się i nie zawracaj głowy innym, normalnym obywatelom, tego kraju-
wzruszyła ramionami, odwracając się do Ciebie tyłem, jeszcze bardziej torując
Ci drogę do mieszkania Gregora.
-Czyżby, Blondi?- przed twarz blondynki wystawiłaś
klucze, które jeszcze niedawno dał Ci Gregor. Czy na długo? Tego nie
wiedziałaś. Nikt nie wiedział. Nikt nie miał pojęcia ile poświęcałaś,
ryzykowałaś, a ile mogłaś z drugiej strony wygrać…- Nie bulwersuj się tak na
przyszłość, Blondi, bo Ci farba jeszcze bardziej zejdzie.
-Ukradłaś!- ryknęła na całe gardło, zbliżając się
gwałtownie do Ciebie. Spodziewałaś się tak gwałtowniej reakcji z Jej strony?
Nie, zwłaszcza, że blondynka nie wyglądała na osobę, która daje się łatwo
sprowokować.
-Po pierwsze, zakłócasz moją przestrzeń powietrzną
swoim wczorajszym oddechem- zaczęłaś, odsuwając się zniesmaczona od
dziewczyny.- Po drugie, nie wiem kim jesteś, nie chcę wiedzieć. Po trzecie,
spadaj- rzuciłaś przez ramię, usiłując dostać się do mieszkania szatyna.
-Niegrzeczna się znalazła- zaśmiała się podle,
rozzłoszczona patrząc na Ciebie.- Myślisz, że co? Zaliczył Cię raz i to jest
już love forever?- zaśmiała się kolejny raz, jakby do cna rozśmieszona własnymi
słowami.- Grubo się mylisz, dziewczynko. Świata nie znasz, zwłaszcza Grega. Przeleciał
Cię kilka razy i co z tego?- parsknęła śmiechem, co sprawiło, że jeszcze
mocniej zacisnęłaś pięści w dłonie.-Poza tym z tego, co widzę Gregor musiał być
solidnie pijany albo aż tak zdesperowany…- dodała, lustrując Cię wzrokiem od
góry do dołu.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie- zaczęłaś wyraźnie,
wykonując pewny krok w stronę drzwi mojego mieszkania.- Po pierwsze, ja
zostałam stworzona, ponieważ Ten
Najwyższy wie, co to jest piękno. Natomiast, Ty zostałaś stworzona, ponieważ ma
On poczucie humoru, więc nie praw mi tutaj kazań na temat swojej
nieograniczonej wiedzy- powiedziałaś z lekkością, tamując swoje rozdrażnienie.
Każda zniewaga, obelga, uwaga na Twój temat dostarczała sprzecznych emocji,
których nie umiałaś opanować. Jednakże, tym razem byłaś do tego zmuszona.
Dlaczego? Miałaś dać blondynce zwyciężyć? Nie, nie w tym życiu…- Po drugie, to
zabawne, ale jesteś uderzająco podobna do jednego z Pokemonów. Mogłabyś w
wolnej chwili podrzucić mi swoje zdjęcie? Adres znasz- uśmiechnęłaś się pod
nosem, po czym nie oczekując odpowiedzi dziewczyny przekroczyłaś próg
mieszkania.
***
Gorąca
kąpiel, w ręce kubek gorącej czekolady, a przed Tobą wizja najbliższej
przyszłości, która Cię czekała. Wizja ze mną u boku. Człowieka, którego nie
znałaś w ogóle. Mogłaś jedynie stwierdzić kilka moich cech. Cech, będących
przywarami w wielu aspektach życia. Tym bardziej wspólnego życia. „Wspólnego
życia”… Czy Ty słyszysz jak to brzmi? Dwie obce sobie osoby, decydują się na
związek. Nic do siebie nie czują, a można powiedzieć, że wręcz przeciwnie.
Czekają tylko na chwilę słabości. Byliśmy swoimi wrogami, przeciwnikami pod
każdym względem, każdej kategorii. Śmieszne, prawda? Dotychczas jednak to nie
stanowiło dla Ciebie problemu. Uważałaś nawet, że tak trzeba. Że to jedyny
sposób, abyś mogła godnie żyć. Abyś mogła jakkolwiek żyć z dzieckiem na
utrzymaniu. Ten układ był tylko pieniędzmi, które miałem Ci zapewnić. Tymczasem
na czym się przyłapałaś? Na tym, że zaczęłaś mieć wątpliwości. Zaczęłaś
zastanawiać się czy na pewno dobrze robisz… Czy czeka Cię jakakolwiek
przyszłość… Przecież nikt nie powiedział, że będę traktował Cię godnie. I
pomyśleć, że uświadomiła Cię dopiero wizyta Sandry… Jednak prawdą okazało się
być to, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Jednakże, zadaj sobie jedno
pytanie. Czy nie za późno na wątpliwości? A może przeciwnie… Może jest na nie
za wcześnie? Zawsze jest jakieś wyjście awaryjne. Mogłaś uciec, mogłaś zostać…
Bo czy nie jest lepiej zostawić wszystko za swoimi plecami, niżeli żyć w
uwięzi?
No to tak… Jest źle.
Bardzo źle. Wpadłam do takiego dołka twórczego, w którym siedzę po uszy. Próbowałam
jakoś poprawić ten rozdział, ale nie udało mi się… Zupełnie nie potrafię złożyć
jednego zdania, żeby miało sens i wyszło tak, jak ja tego chcę. No bezsensu…
Przepraszam Was za
to… Cóż, sytuacja też jest beznadziejna.
Jeśli czegoś się przedsięwzięłam, to muszę to dokończyć…
Kiedy następny? Nie mam
zielonego pojęcia… Może być jutro, może za tydzień, a może za miesiąc… Ale
kiedyś będzie, obiecuję. ;*
Przepraszam, raz
jeszcze. ;*
Ty chyba nie wiesz co robisz, moja Droga! :)
OdpowiedzUsuńA zwłaszcza nie wiesz co piszesz, bo ten rozdział jest świetny.
Podoba mi się chyba nawet najbardziej ze wszystkich dotychczasowych.
Śmieszy mnie zachowanie tej dwójki, na prawdę chce mi się strasznie śmiać jak czytam co oni wyprawiają.
Oświadczyny ?! No nieźle, dobrze że Anabell się nie zgodziła, to byłoby bez sensu.
Ale jakoś bardzo podejrzana jest mi ta blondyneczka, pewnie wyjdą z nią jakieś kłopoty.
A Anabell świetnie poradziła sobie z nią ! Aż jestem z niej dumna ! :D ;**********
Czekam z niecierpliwością na kolejny. <3 I życzę dużo weny Kochana.! <3 ;**
Buziaki ! <3
Hejj... Co Ty mówisz?
OdpowiedzUsuńJakie źle...
Jest wspaniale... a w szczególności teksty Anabell <3 Kocham...
Zachowania Gregora się nie spodziewałam...
Nie sądziłam, że "zgodzi się:" na dziecko, ale, że się oświadczył... tego tym bardziej...
Ogólnie to zaskakujesz ;)
A rozdział jest świetny! Mi się na prawdę podobał i bardzo, bardzo przyjemnie się go czytało :*
Czekaaaam na następny... :*
Pozdrawiam :* :* :*
Ol-la
Przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniego, ale to z braku czasu :)
OdpowiedzUsuńWow, zachowanie Gregora mnie zaskoczyło.
Widać, że między nimi jest jakieś uczucie, tylko troche ciężko to określić. :)
Świetny rozdział i czekam na więcej :)
Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę weny :***
Co ty mówisz?! Nie jest źle :)
OdpowiedzUsuńPrzekomarzanie się Gregora i Anabell jest świetne :D Te ich teksty.
Rozdział jak najbardziej na plus ;)
Pozdrawiam i weny kochana ;***
Super jest :D zapraszam do siebie na nowy rozdział lwiaczesc.blogspot.com
OdpowiedzUsuńTym razem nie spóźniona! Kobito, rozdział genialny! Rozwalilaś system! Kocham ich kłótnie. ;)
OdpowiedzUsuńJestem i ja!
OdpowiedzUsuńDobrze wiesz, że kocham twoje opowiadanie.
Wspaniałe, piękne... To za mało. Jest rewelacyjne.
Ja kocham relacje tej dwójki. Jest tak bardzo nieprzewidywalna...
Fragment z ""oświadczynami" był genialny, a jej odpowiedź hahahaha.
Jestem ciekawa jak będzie, gdy zamieszkają razem.
Kim była ta blondynka?
Nie masz weny, a rozdział jest znakomity. Przepraszam, że komentuje dopiero teraz, ale wczoraj, gdy kończyłam czytać zgasło światło i nie miałam go aż do dziś. Naprawdę nie wiesz jak byłam zirytowana tym faktem...
Czekam na next.
Życzę bardzo, bardzo dużo weny.
Pozdrawiam
Anahi
rozdział jest wspaniały, jak zawsze :)
OdpowiedzUsuńbiedny Gregor. z jednej strony mu współczuje, a z drugiej zaś kibicuję. wytrzymać z Anabell to na prawdę nie lada wyczyn :)
czekam na nexta :)
pozdrawiam :*
weny!
Och ty dobrze wiesz jak ja lubię, takie ciekawe przygody xD Gregor jedna wielka tajemnica, albo ja po prostu nie umiem jej rozgryźć. A ona szalona, arogancka a zarazem tak bardzo intrygująca, tak tylko ty umiesz napisać. Cudowny i zarazem taki kochany rozdział, ja już go uwielbiam xD I nie martw się ja też teraz przechodzę przez okres bez weny, oby szybko sobie poszedł. Czekam na nn tyle ile będzie trzeba. I pamiętaj: Kocham to <3
OdpowiedzUsuńTo jest po prostu przepiękne. I nie obchodzi mnie to ile razy będę się powtarzać, ale tak jest naprawdę! <333
OdpowiedzUsuńTak mnie zaciekawiło, że nie mogę się doczekać kolejnego <3
Kocham, uwielbiam ♥
Rozdział jest cudowny! <3
Oboje mają charakterki ;)
Czekam na kolejny
Buziaki ;*
po tym cudzie powyżej nie widać, żadnego dołka twórczego ;3
OdpowiedzUsuńkocham Ann i jej cholernie cięty język :D
a tak by the way :D gdybym pisała takie cuda jak Ty to byłabym w siódmym niebie <3
Kochana, bardzo Cię przepraszam za taki poślizg. -.- Mam strasznie dużo nauki i nie wiem w co ręce włożyć. :/ Jeszcze raz bardzo mocno przepraszam. :( Pomyślałaś pewnie, że Cię opuściłam, ale nic z tych rzeczy. Jestem i jeszcze dłuuuugo będę. ♥
OdpowiedzUsuńCo do Anabell... Ta dziewczyna intryguje mnie chyba najbardziej spośród wszystkich wymyślonych przez Ciebie postaci. Z jednej strony jest arogancka, wie czego chce, walczy o swoje, nie zwraca uwagi, czy krzywdzi kogoś swoimi poczynaniami, ale z drugiej strony potrafi okazać ludzką odsłonę siebie...
Gregor natomiast kompletnie stracił dla niej głowę. Widzę to. Być może nie jest całkowicie pozytywnie nastawiony do dziewczyny, ale czuje do niej coś trudnego do opisania.
Myślę, że to tylko kwestia czasu, aż wybuchnie między nimi coś naprawdę wielkiego. I szczerze na to czekam. ♥
To zabawne jak Anabell potrafi wpłynąć na zachowanie skoczka. Chociażby patrząc przez pryzmat zaręczyn. Mimo niechęci zrobił tak, jak ona tego pragnęła. Został w jakiś sposób poniżony, ale nie odpuścił. Nie strzelił "focha" tylko otrzepał się i szedł dalej. Myślę, że w dość ekspresowym tempie dojrzał i zrozumiał, co to odpowiedzialność za drugiego człowieka. Mam tutaj na myśli dziecko.
Obiecuję, że w najbliższym czasie zajrzę na następny rozdział. Jak tylko znajdę czas. Jeśli jednak nie będzie mnie u Ciebie do piątku zapewniam, że w weekend na pewno się pojawię. ;))
Naprawdę nie mam wiele czasu i naprawdę po raz kolejny bardzo serdecznie PRZEPRASZAM. :(
Buziaki :*