Godność.
Podobno jest to wartość, która przysługuje człowiekowi, ponieważ jest osobą.
Jest cechą każdej istoty ludzkiej. Czy ma jakieś fundamenty? Oczywiście, jak
wszystko, co zostało stworzone na tym świecie, zresztą. Godność posiada nawet
dwa najważniejsze fundamenty. Pierwszym z nich, jest rozum, sumienie, wolna
wola. Drugim- wrodzona wrażliwość na prawdę i dobro. A wolność? Czy ona jest
jakoś powiązana z godnością? Na początku, należy jednak zapytać: czym jest
wolność? Jest na pewno prawem przynależnym każdemu człowiekowi. Jest darem,
który otrzymujemy wraz z chwilą narodzin. To możliwość świadomego działania bez
żadnego przymusu. Nieważne czy zewnętrznego, czy wewnętrznego. Przymus w
wolności nie istnieje. „Ograniczona wolność”- przecież to zwyczajny oksymoron.
Zatem mamy przed sobą dwie, ważne wartości, które człowiek otrzymuje za to, że
jest człowiekiem. Godność i wolność. Wcześniej postawione było pytanie czy
postawione pojęcia, mają coś ze sobą wspólnego? Mają? Sądzę, że na to pytanie
każdy powinien odpowiedzieć sobie sam. Przecież dla niektórych utracenie
wolności, to pożegnanie się z godnością. Drudzy są zdania, że uwięzienie nie
jest jednoznaczne z brakiem godności. To kwestia indywidualna, uwarunkowana
tym, jacy jesteśmy. Jakie mamy poglądy, co sądzimy o świecie, na którym żyjemy
oraz to, co jest dla nas najważniejsze. Ty, Anabell, czułaś się jakbyś straciła
i wolność, i godność. W końcu nieustannie byłaś przeze mnie ograniczona, między
innymi pod względem wyjść wieczorem, gdyż przecież musiałem mieć pewność, że
nikt Cię nie zobaczy samą. Że nikt nie będzie w stanie znowu zniszczyć to, co
udało mi się w tak nieudolny sposób odbudować… A godność? Co ją zakłócało?
Dobre pytanie. Wyjaśnienia zacznę może od samego początku. Stosowałem się do
warunków, które mi postawiłaś. Unikałem Cię na potęgę, robiłem wszystko, co w
mojej mocy, aby ograniczać nasze kontakty do minimum. Ale… Mieszkaliśmy
przecież pod jednym dachem. Nie było opcji byśmy nie widzieli się chociaż przez
krótką chwilę w ciągu dnia… Ale jeszcze nie to drażniło i poniżało Cię
najbardziej. Byliśmy wolni, a ja korzystałem z tej wolności. Wiedziałem, że na
Ciebie nie mogę nawet spojrzeć, a ja przecież miałem swoje potrzeby. Nie
krępowałem się. Żyłem w końcu w swoim własnym domu, na swoich własnych zasadach,
mając jedynie niewiele znaczący dodatek w Twojej postaci. A Ty? Ty coraz
częściej czułaś się jak więzień pomiędzy dwoma światami, który nigdzie nie
czuje się dobrze… Którego życie ogranicza, męczy, powoduje uczucie
zakłopotania, ale wiesz co? Można powiedzieć, że byłaś jeszcze lepszym aktorem,
niżeli ja. Maskę jaką przywdziewałaś raz po raz, była wręcz perfekcyjna. Jedyna
w swoim rodzaju, nie do podrobienia, ociekająca czystą doskonałością.
-Ooo, jakie słodkości tutaj mamy- rzuciłaś,
leniwie przekraczając próg przestronnej kuchni. Spojrzałem na Ciebie kątek oka,
lecz nadal nie przerywałem pieszczot, którymi obdarowywałem swoją ówczesną
partnerkę.- Uważajcie, bo zaraz zwymiotuję.
-Ciesz się, bo Ciebie już nikt nigdy nawet palcem
nie tyknie- obruszyła się blondynka, której Twoja obecność naprawdę
przeszkadzała. Była wręcz kulą u nogi przy planowaniu dalszego życia. Niby u
mojego boku, lecz w praktyce to nigdy nie mogło mieć racji bytu.- Już teraz
jesteś gruba jak beczka, pewnie zostaną Ci rozstępy…- pokiwała głową, patrząc
tępym wzrokiem na Ciebie.- Gdybym Cię lubiła, byłoby mi nawet Ciebie żal… Cóż,
ale Cię nie lubię…- blondynka kolejny raz wpiła się w moje usta, namiętnie
zaznaczając swój teren.
-Sanderka…- zaczęłaś, wyciągając karton mleka z
lodówki.
-Sandra!- krzyknęła, poprawiając Cię
natychmiastowo. Wówczas toczyła się wojna pomiędzy Tobą, a Nią. I Ty, i Ona
miałyście sobie coś do udowodnienia. I tak było zawsze… Ja odchodziłem w
odstawkę, kiedy na horyzoncie pojawiałaś się Ty, Anabell…
-Sanderka, Sandra… Co za różnica?- przewróciłaś
oczyma, upijając łyk lodowatego mleka.- Chyba najlepiej będzie, kiedy będę
zwracała się do Ciebie Ropucha. Mnie nie będzie się mylić, Tobie nie będzie
przeszkadzało, że przekręcam Twoje imię, a i również nie będę oszukiwać
rzeczywistości.
-Powiedziała dziewczyna o imieniu Anabell!-
podjudziła się Sandra, mocno gestykulując.- Ty się przypadkiem z wytwórni
Disney’a nie urwałaś?
-Wracaj do swojego bajora, Ropucho- bąknęłaś,
zauważając przez kuchenne okno gościa, który zmierzał w stronę drzwi
wyjściowych. Ty natychmiast postanowiłaś wyjść mu naprzeciw. Był to w końcu
człowiek, którego potrzebowałaś najbardziej…- Przebywanie w Twoim otoczeniu
szkodzi moim dzieciom- zatrzymałaś się nagle, czując delikatne kopnięcia.
Gładziłaś ręką okazałe uwypuklenie pomiędzy biodrami, goszcząc na ustach
subtelny, nawet uroczy, uśmiech.
-Co się stało?!- szybko znalazłem się przy Twoim
boku, czujnym wzrokiem mierząc każdy centymetr Twego ciała. Przestraszyłem się.
Naprawdę… Ja… Ja… Trudno mi się do tego przyznać, ale nadal czułem bliską więź
z Twoimi dziećmi…
-Nic takiego- wzruszyłaś ramionami, ostatni raz
zaszczycając Sandrę swoim spojrzeniem.- Po prostu chłopcy już nie lubią
Ropuchy!- z entuzjazmem podniosłaś nieco głos.- Nie trzeba się narodzić, żeby
Jej nie lubić. Mamusia jest taka dumna!- dopowiedziałaś, gładząc nieustannie
ciążowy brzuch. Wtedy dom napełnił dźwięk dzwonka do drzwi. Podążyłaś w stronę
drzwi, a mnie zostawiłaś z Sandrą, która w swej głowie szykowała już kolejny
plan swego monologu o tym, że powinienem już dawno to wszystko skończyć…
***
Nigdy
nie trzymajmy na siłę przy sobie tych, którzy chcą uciec, odejść jak najdalej,
bo albo się znudzili, albo mają jeszcze inne powody, by chcieć już na zawsze
zniknąć z naszego życia. Czasami po prostu lepiej jest zrobić miejsce dla tych,
przy których oddycha się swobodniej. Mimo wszystko nadal musimy zachować
czujność. Nieważne kim byłaby dla nas ta osoba. Nieważnie jak długo byśmy ją
znali. Nieważne jak wiele przygód by nas łączyło. Nieważne ile sekretów,
uśmiechów, łez. Życie jest takie, że możemy polegać tylko na sobie. Owszem,
możemy mieć znajomych, nawet bliskich przyjaciół, ale czasem jest tak, że to
osoby, które są najważniejsze, ranią w najbardziej dotkliwy dla duszy sposób.
Czasem o tym nie wiedzą, czasem robią to świadomie. Nie miejmy świata jako samo
zło, bo tak nie da się na co dzień funkcjonować. Nie odsuwajmy się od nikogo.
Nie jest warto bowiem żyć na tym świecie całkiem samemu. Ale miejmy świadomość,
że na tym świecie ludzie potrafią tylko bezinteresownie ranić…
-Ta Ropucha ciągle tu jest…- wzdychałaś, siedząc
na skórzanej kanapie w moim salonie.- To trudne, ale ja już naprawdę wysiadam
psychicznie. Kiedy widzę Jej krzywą facjatę, mam ochotę… Ach!- mocno
gestykulowałaś, nie wiedząc jakich dokładnie słów użyć, by wyrazić w stu
procentach emocje, na których nazwanie nie umiałaś znaleźć odpowiednich słów.
-Anabell- na twarz Stelli wkradł się subtelny,
krzywy uśmieszek, którego nie mogło nie zarejestrować Twoje czujna, jak dotąd,
oko.- Czy Ty oby nie jesteś zazdrosna o Gregora?- szturchnęła Cię lekko,
mrugając jednym okiem.
-Zwariowałaś?!- zerwałaś się na równe nogi,
patrząc niedowierzająco w oczy przyjaciółki.- Jak mogłaś o czymś takim
pomyśleć?!- zirytowałaś się.- Nienawidzę Go tak samo, jak miało to miejsce
jeszcze kilka miesięcy temu! Chodzi jedynie głównie o to, że nie dość, że muszę
znosić Schlierenzauera, to jeszcze tą zakochaną w sobie Ropuchę!
-Co Ci to przeszkadza, że są szczęśliwi?- spytała,
patrząc na Ciebie z kanapy.- Krzyżyk na nową drogę życia, a Ty sobie żyj
własnym życiem. Niedługo zostaniesz matką dwóch, wspaniałych chłopczyków.
Pamiętaj o tym, a nie zawracaj sobie głowy Gregorem i Jego panienkami- dodała
spokojnie, uśmiechem chcąc przekazać Tobie dobrą energię i przekonanie, że to
wszystko potoczy się jeszcze we właściwym kierunku. A jaki był ten „właściwy
kierunek”? Tego nie wie na razie nikt. Wiadomo jedynie, że ma być on właściwy.
-Przeszkadza mi i to bardzo!- najeżyłaś się,
najwidoczniej nie biorąc sobie do serca słów przyjaciółki.- Liżą się po kątach,
a ja muszę na to patrzeć i tolerować!
-Anabell…- westchnęła bezsilnie blondynka.- To nie
jest Twój dom. Ważne, że Gregor wszystko toleruje, Ty nie musisz. Wiesz
dlaczego? Bo to Jego dom, Jego zasady… Ogółem wszystko jest Jego- dodała pod
nosem, odwracając wzrok.
-Mylisz się, Stell- usiadłaś przy boku
przyjaciółki.- Beze mnie jest nikim. Gdyby mnie nie potrzebował, nie łasiłby
się tak wcześniej- oznajmiłaś pewna swego.- I nie przeszkadzałyby mi inne panny
w Jego życiu. Przeszkadza mi Ropucha- opadłaś na oparcie kanapy, zaplatając
ręce na piersi.
-To nie graj w Jej grę- powiedziała wyrozumiale.-
Nie dawaj się sprowokować. Nie drażnij się z Nią. Przejdź obojętnie obok, nie
zwracając nawet na Nią najmniejszej uwagi- gładziła delikatnie Twoje kasztanowe
włosy.- Zacznij najlepiej od tego, żebyś nie nazywała Jej „Ropuchą”.
-Już prędzej spodziewałbym się tego, że zostanę
świętym, niżeli Anabell będzie nieco łaskawsza dla Sandry- wtrąciłem się do
Waszej rozmowy, po dłuższym przysłuchiwaniu się jej treści. Przyznam się, że
często lubiłem podsłuchiwać Twoje rozmowy ze Stellą. Tak naprawdę tylko przy
Niej byłaś sobą. Tylko w rozmowie z Nią, wyznawałaś swoje uczucia, przyznawałaś
się do własnych błędów. Na podstawie takich właśnie rozmów, mogłem się
dowiedzieć z kim mieszkałem naprawdę. Wiesz czego się dowiedziałem? Otóż tego,
że dla innych byłaś jedynie głupią dziewczyną, , a dla jeszcze innego, wąskiego
grona, byłaś kochającą przyjaciółką. Że przez jednych byłaś naprawdę kochana,
lecz przez drugich szczerze nienawidzona. Dla jednych byłaś kimś, dla drugich
zaś nikim. Mówiłaś zawsze to, co myślisz. Robisz, co chcesz, bo tak bardzo
cenisz sobie wolność. I jeszcze jedno… Być może najważniejsze. Nie zamierzałaś
zmienić się, bo ktoś tak chce… Tylko wiesz… Odkrywanie Twojego oblicza,
niestety gubiło mnie najbardziej. Sprawiało, że nie potrafiłem określić, do
której kategorii ludzi należę.
-Wara stąd, Schlierenzauer- prychnęłaś, widząc
mnie.- Mam gościa, więc bądź tak dobry i na tyle domyślny, żeby wziąć swój
gwiazdorski tyłek w troki i wynocha!- nie patrząc na mnie, mówiłaś nieco
głośniej, lecz głosem nie z kategorii krzyku.
-Teraz to już nie wyjdę- odezwałem się pewny
swego, zajmując swe miejsce obok urokliwej blondynki. Teraz działały instynkty.
Moje instynkty, które nie mogły nie zaświecić w mojej głowie czerwonych
światełek, które już na pewno nie pozwoliłyby przejść obojętnie obok tak łatwej
i urodziwej ofiary.- Nigdy nie wspomniałaś, że nasz gość jest tak piękny.
-Nie zaczynaj- westchnęłaś, przewracając znużona
oczyma. To wszystko dla Ciebie było tak znane, tak banalne, że nie mogłaś w
momentach uwierzyć, że na tę sztuczkę nadal potrafią nabrać się inne
dziewczyny.- Stell, chodźmy na spacer. Jak widzę, tutaj nie można nawet porozmawiać
na osobności- wstałaś z kanapy, ofiarowując mi wrogie spojrzenie.
-Nie ma takiej potrzebny, Anabell- odparła
blondynka, uśmiechając się do mnie zalotnie.- Możemy zostać tutaj. Przecież
Gregor nie będzie nam w niczym przeszkadzał. Im szersze grono ludzi, tym
lepiej.
-Stella!- krzyknęłaś, lecz zrobiłaś to w niezwykle
piskliwy sposób.- To jest ten sam Schlierenzauer, o którym Ci tyle opowiadałam!
Ten sam, który nie widzi niczego więcej, poza czubkiem własnego nosa!
-Ja tutaj jestem, Anabell- wtrąciłem, czując, że
owa konwersacja zeszła na nieco inne tory, niżeli miałem to w zamiarze.- Masz
takie piękne włosy…- zmysłowo gładząc jasne włosy Stelli, powoli przystąpiłem
do realizacji swoich wcześniejszych założeń.- A dłonie… Takie delikatne,
kobiece…- mówiłem, ujmując drobne dłonie Stelli.
-I tyłek, na który mam ochotę…- wtrąciłaś się
znużona, powodując, że zarówno moje spojrzenie, jak i wzrok Stelli, znalazł się
na Twojej osobie.- To już przestaje się robić zabawne. Chodźmy- zwróciłaś się
do przyjaciółki, patrząc na Nią z pogardą.
-Jeśli chcesz, to idź- rzuciła obojętnie, patrząc
w moje tęczówki.- Chyba jakoś sobie poradzimy bez Ciebie z Gregorem- dodała,
zalotnie się uśmiechając. Już miałem Ją w garści. Już wypełniłem swój plan. Już
wszystko było takie piękne…
-Stell! Czy Ty się słyszysz?!- krzyczałaś, goszcząc
w głosie niemą rozpacz. Bałaś się. Można powiedzieć, że drżałaś z powody
Stelli. Była tak bliską Ci osobą, a wiedziałaś jak wygląda moja taktyka. Znałaś
moje podejście do kobiet. W końcu byłaś jednym z osiągniętych celów… A teraz?
Teraz to samo miało przechodzić Twoja przyjaciółka, dusza, naubliża Ci na
świecie?
-Stell, jest dużą dziewczynką- powiedziałem
półszeptem, gładząc kciukiem policzek młodej Austriaczki.- Może robić co chce,
z kim chce i kiedy chce… Ty nie masz tutaj zupełnie nic do gadania…-
kontynuowałem dalej, nadal patrząc głęboko w oczy blondynki.
-Co robisz dzisiaj wieczorem?- spytała Stell,
będąc ciągle pod urokiem moich ciemnych tęczówek, które wyczyniały z Nią to, co
tylko chciałem.
-Sądzę, że jestem wolny- odparłem szybko, jakbym
tylko czekał na to pytanie. Ale przecież prawda właśnie tak wyglądała. Tylko
czekałem na jedno słowo z Jej ust, by wiedzieć na czym dokładnie stoję.
-No to już nie jesteś…- szepnęła na moje ucho,
bawiąc się jednym z kosmyków moich ciemnych włosów. Nie widziała Cię… Nie
widziała przyjaciółki, rozumiesz? Stałaś się dla Niej niewidzialna, mimo że
nadal pozostawałaś w bliskiej od nas odległości…
-Jak możesz?!- krzyknęłaś, a odbiorcą Twoich
krzyków miała być blondynka.- Jeszcze przed chwilę mówiłam Ci, co leży mi na
sercu, a teraz Ty sama stajesz się tym utrapieniem?!
-Mówiłaś, że przeszkadza Ci Sandra- przypomniała,
wyraźnie poważniejąc. Jak to się stało, że nie poznawałaś przyjaciółki? Znałaś
Ją przecież od dziecka…- Nie jestem Sandrą, więc nie ma Cię ani co, ani kto
denerwować.
-Anabell, Ty od zawsze masz do wszystkiego i
każdego dzikie pretensje- stanąłem po stronie Stelli, jeszcze bardziej
upewniając swój grunt i stanowisko w tej sprawie.- Ludzie nie mogą czuć się
szczęśliwi, bo Ty tak chcesz? Nie. Jeśli Ty wszystko w swoim życiu spieprzyłaś,
nie oznacza, że każdy musi nieć równie spieprzone życie, co Ty!
-Wiecie co?- wycedziłaś gorzko przez zaciśnięte
zęby.- Dajcie mi wszyscy święty spokój- rzuciłaś, po czym szybkim krokiem
wyszłaś z domu. Przyznam Ci się bez bicia, że kolejny raz się wystraszyłem…
Kolejny raz bałem się konsekwencji głupot, które de facto popełniłabyś Ty…
-Idę Jej poszukać…- westchnęła cicho blondynka,
wysyłając mi zmieszane spojrzenie. Mimo wszystko nadal nie potrafiła odnaleźć
się w postawionej przed Nią sytuacją. Chciała jedno, lecz musiała drugie…
-Jak sądzisz, gdzie może teraz być?- zapytałem,
jakby nie do końca przyswajając nadmiar informacji, które były bodźcem do
działania dla mojego mózgu… Natłok emocji, uczuć i informacji przyprawiało moje
ciało o odrętwienie…
-Znając Anabell, pewnie teraz się gdzieś upija…-
odpowiedziała bezsilnie, zarzucając na swe ramiona granatowy płaszcz, po czym
wyszła, nie mówiąc nic więcej… Tak naprawdę, słowa Stelli nie wzbudziły we mnie
żadnego skandalu. Taka byłaś W dzień twarda, emanująca siłą psychiczną, a i
również psychiczną, która ciśnie po wszystkich napotkanych ludziach, którzy nie
są zgodni z Twoimi racjami. Ale w nocy… Wtedy stawałaś się bezbronna, wrażliwa,
która często dławiła się łzami, gdyż nie potrafiła ogarnąć swego życia…
Witajcie,
moje drogie. ;*
Mogę
Wam zdradzić, że następny rozdział będzie dosyć nietypowy. Dlaczego? A to
przekonacie się jeszcze niedługo. :)
Tymczasem…
Ten
rozdział ze specjalną dedykacją dla Aleksandry Nowek. ♥
Dziękuję Ci, Kochana, za tak miłe słowa. ♥
Dziękuję Ci, Kochana, za tak miłe słowa. ♥
Trzymajcie
się, miśki!
Do następnego, który... Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia, kiedy się ukaże...
Do następnego, który... Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia, kiedy się ukaże...