Jak
myślisz, spotka Cię w życiu jeszcze coś dobrego? Osobiście uważam, że już nie.
To, co miałaś wcześniej, było niezwykle cenne. Było sercem Twojego
wszechświata, które Ty sama sobie wyrwałaś. Sama sobie sprawiłaś krzywdę. Ty
byłaś winowajczynią własnego cierpienia. Najpierw dobrowolnie zrezygnowałaś z
dziecka, a potem próbowałaś zabetonować się. Usilnie próbując odizolować się od
innych oraz spraw ludzkich. Jednakże zapomniałaś, iż w tym wszystkim zostawiłaś
własną przyjaciółkę. Ty już tworzyłaś okazałą barykadę pomiędzy tym, co Cię
otaczało, a swoim światem, ale zapomniałaś obroną objąć Stelli. Osoby, u której
niby mieszkałaś, lecz byłaś jedynie intruzem. Kimś obcym, kto przejdzie na
korytarzu, nie mówiąc nawet półsłówka. Czasem musi jednak zawalić się cały
świat na głowę, wraz z linią obrony, by zrozumieć tak naprawdę, co jest
słuszne. Tylko w taki sposób człowiek jest w stanie zauważyć, że cierpienie,
nas nie uśmierca. Ono jedynie utwierdza w przekonaniu, że żyjemy. Mimo że nie
chcemy… Bo wówczas boli tak strasznie, że dalsze oddychanie jest nie lada
wyczynem… To takie niedorzeczne… Ba, wręcz banalne, żałosne… Nie potrafiłaś
zrozumieć siebie i własnego postępowania. Gubiłaś się w tym świecie, lecz mimo
tejże świadomości, nie chciałaś nikogo z przechodniów zapytać o drogę. Bywały
chwile, że nie rozumiałaś wypowiedzianych przez siebie słów, a tym bardziej nie
umiałaś przyswoić znaczenia poszczególnych zwrotów, które zostały wypowiedziane
ku Tobie. Nierzadko płakałaś bez powodu, tak samo śmiałaś się bez konkretnej
przyczyny. Ot, tak bawiłaś się, sterowałaś własnymi emocjami, chcąc udowodnić
swemu słabszemu obliczu, kto tak naprawdę jest górą. Nie znałaś siebie. Cały
czas poznawałaś się na nowo, a tak naprawdę i tak nigdy nie będziesz w stanie
zajrzeć w swoje wnętrze, by poznać każdy zakamarek poranionego ducha, który Cię
wypełniał…
-I Ty tak po prostu rzuciłaś w Nią tą figurką?-
spytała rozbawiona blondynka, która ciągle próbowała stłumić w sobie śmiech.
Nie była w stanie dokładnie określić jaki to rodzaj śmiechu. Czy była to
bardziej kategoria komizmu sytuacji, czy też radości, która Ją rozpromieniała.
Szczęścia z powodu odzyskania przyjaciółki. Na krótką, ulotną chwilę, lecz ten
moment był cenniejszy niżeli wszystkie skarby na świecie. Bo czymże jest zwyczajna,
ludzka tęsknota w obliczu oceanu zachcianek świata materialnego?
-Tak. Mosiężną figurką- dodałaś nieco zmieszana,
błądząc zakłopotanym wzrokiem po podłożu. Czułaś się nadzwyczaj… źle. Po prostu
źle z wyrzutami sumienia, które ciążyły na Twoim sercu.
-Bolało- jęknęła, lecz nadal powstrzymywała się od
śmiechu.- Gdyby to nie była Ropucha, nawet byłoby mi szkoda, ale…- wybuchła
dawno tłumionym śmiechem.- Jesteś moją idolem, naprawdę!- zaśmiała się,
napychając swą buzię orzeszkami ziemnymi.
-Boję się, że będę mieć przez to kłopoty…-
powiedziałaś zmartwiona, patrząc przed siebie na bliżej nieokreślony punkt
przed sobą. Próbowałaś skumulować wszystkie swoje myśli w jednym miejscy, by po
chwili starać się o wybranie jak najlepszego wyjścia z tejże beznadziejnej
sytuacji. Jak widać, nawet ten sposób nie pomagał. Wszystko rozmazywało się
przed oczyma. Czułaś się pełna trosk i obaw, lecz z drugiej strony odczuwałaś
obecność palącej pustki, której nie sposób opisać…- Nie byłam… Ja… Nie do końca
byłam sobą…- dukałaś, nie wiedząc jak przekazać przyjaciółce do jakich środków
się ostatnio uciekałaś.
-Nie bój się…- blondynka pogłaskała Cię po
ramieniu, tuląc delikatnie i z wyczuciem do siebie. Obydwie uśmiechnęłyście się
subtelnie. Znowu było tak, jak kiedyś. W czasach, kiedy określenie „siostry”,
to dla Was za mało.- Nie masz czego. Gregor był przy tym… On nie pozwoli, by
chociażby jeden włos spadł z Twojej głowy.
-On mnie nienawidzi- wycedziłaś, pozostając w
ciepłym uścisku przyjaciółki.- Jestem dla Niego potworem, który wyrzeka się
własnego dziecka. Mylisz się, Stell. Będzie robił wszystko, bylebym tylko
poznała smak kary- mówiłaś dalej, nieświadomie wpuszczając do swojej głowy
obraz mych rozwścieczonych oczu, podczas ostatniej konwersacji.
-Ja nadal upieram się przy tym, że On Cię kocha,
Anabell…- wyszeptała, patrząc błyszczącym wzrokiem wprost w błękit Twych oczu.-
Ale Ty rób z tym, co chcesz. Ja tylko mówię to, co myślę…
-Nie Schlierenzauer jest tutaj najważniejszy-
wyjąkałaś, nerwowo bawiąc się swymi długimi palcami. Milion myśli na sekundę,
tysiące pytań w umyśle, a tylko jedna ciężka kwestia, którą przyszło Ci… Nie…
WAM rozwiązać.- Ostatnio oddaliłyśmy się od siebie.
-Zanim powiesz cokolwiek więcej, muszę Ci coś
powiedzieć…- zaczęła szybko, przerywając w połowie Twojego nieskładnego
monologu, który miałaś w zamiarze wygłosić.- Ufam Ci bez reszty. Wiem ile
znaczy dla Ciebie nasza przyjaźń, dlatego głęboko wierzę, że to, co teraz
przechodzimy, to tylko chwilowy kryzys, który tylko nas wzmocni- uścisnęła z
pewnością Twoją dłoń, wykrzywiając usta w półuśmiech.- W tej kwestii wszystko
jest jasne. Jesteśmy przyjaciółkami od zawsze. Nie obchodzi mnie czy jesteś
bezduszną maszyną, która wyrzeka się dzieci, czy też gangstą spod nocnych
klubów. Jesteś moją Anabell, którą kocham najmocniej na świecie i bez której
życia nie umiem sobie wyobrazić- mówiła, a spod Jej powiek uwolniły się grube
łzy. Nie pozostawiałaś w tyle. Również poczułaś na policzkach spływające łzy, a
po chwili wpadłyście w mocny, wzajemny uścisk.
-Też Cię kocham, Stell- wyszeptałaś.- Ciebie jako
jedyną…- idyllę przerwał dopiero dźwięk brzęczącego telefonu.
-No już… Odbierz. To na pewno coś ważnego-
odezwała się Stella, gdy zauważyła, że przez chwilę wpatrujesz się bez celu w
wyświetlacz aparatu.- Ludzie, którzy kochają, nie krzyczą na swoich wybrańców-
mrugnęła w Twoją stronę, co ostatecznie utwierdziło Cię w przekonaniu, że
jednak powinnaś zdobyć się na tę rozmowę telefoniczną…
Życie
nabiera o wiele większą wartość, gdy człowiek w końcu znajdzie kogoś, dla kogo
można bezinteresownie się poświęcić. Nie oczekuje się niczego w zamian, nie
upomina się o zaległe wynagrodzenie. To odczucie zalega wewnątrz i jest obecne.
Może go nie chcemy posiadać. Może jest ono jedynie kulą u nogi, lecz ono i tak
zawsze będzie silniejsze od nas. Człowiek jest niczym w porównaniu do siły
uczuć i emocji. To one dyrygują naszym życiem. One są wszystkim, co człowiek
posiada z tytułu, że jest istotą ludzką. Są reakcją na rzeczywistość, jednak w
większej mierze one zostają. Nie znikają. Zagnieżdżają się w naszym wnętrzu i
tak się rozwijają bądź powoli, stopniowo umierają. Zależy od tego, co jest nam
pisane… Mnie niestety było przeznaczone życie z tym dziwnym poczuciem
odpowiedzialności za Ciebie i Twoje czyny…
-Czyli Sandra ma jedynie lekkie wstrząśnienie
mózgu?- spytałaś któryś raz z kolei, a z Twego głosu mogłem wyczytać wyraźną
ulgę. Sam poczułem ulgę. Nie wiem dlaczego. Ciśnienie zostało wypompowane.
Niepotrzebne emocje już wyciekły z mojego wnętrza. Dopiero teraz… Teraz
poczułem się lepiej… A może inaczej? Sam nie wiem. Było mi po prostu lżej na
duszy i sercu.
-Tak- odparłem już nieco znużony ciągłymi
zapewnieniami, że na pewno wszystko w porządku. Nic wielkiego się nie stało.
Przynajmniej nie Sandrze, lecz jak widać, Tobie to nie było całkiem obojętne…
-Dziękuję za informacje…- wykrztusiłaś nieco
zmieszana, a Twoje zakłopotanie czułem nawet przed słuchawkę telefonu. Cisza
była w końcu czymś niepożądanym w każdej konwersacji. Czymś kłopotliwym,
nieznośnym dla ludzi w kontaktach, w jakich tkwiła nasza dwójka.
-No czemu nie zapytasz?- zaśmiałem się pod nosem,
przewracając oczyma.- Czemu nie zapytasz czy załatwiłem wszystko w jaki sposób,
żeby nikt się do Ciebie nie doczepił?- oczekiwałem odpowiedzi, mimo że zdawałem
sobie sprawę, iż to bardziej pytanie retoryczne.
-Niczego od Ciebie nie chcę- spoważniałaś, a Twój
oziębły i obojętny ton głosu wrócił.- Zatem jeśli kolejny raz chcesz udowodnić
całemu światu jaki z Ciebie bohater, to sorry, ale nie ten adres.
-Nic by Ci się nie stało, gdybyś okazała choć
odrobinę wdzięczności- bąknąłem znużony Twoją postawą. Niby też byłem zimny.
Tak samo lodowaty jak Ty, lecz gdy w grę wchodziły czyste chęci, mogę ciśnienie
nagle podnosiło się, kiedy na drodze napotkało kogoś takiego jak Ty. Człowieka,
który nie potrafi pozbyć się raz przybranej maski. Nieważne kiedy, nieważne w
jakich okolicznościach, ona zawsze musiała być obecna, nie zważając absolutnie
na nic. Stałaś się niewolnikiem, Anabell. Sługą własnej natury. Zamknęłaś się
we własnej duszy, która przyzwyczajona do braku okazywania uczuć, narzucała
blokadę wtedy, kiedy nie powinna.
-Nie mam za co być Ci wdzięczna. Nieustannie
wpieprzasz się w moje życie. Gdyby nie Ty, ta beznadziejna sytuacja nie miałaby
miejsca!- uniosłaś się, jednakże nie wiem do tej pory czy zrobiłaś to wbrew
sobie, czy też naprawdę obwiniałaś za wszystko właśnie mnie.
-Wszystko załatwiłem. Dziecko jest już bezpieczne,
a Sandra nic nie wie, że to Ty to wszystko spowodowałaś- wykrztusiłem
podenerwowany faktem, jak mnie traktujesz.- Wszystko według Twojej myśli czy
masz jeszcze jakieś życzenia?
-Po co to robisz?- spytałaś, niezmiennie
odpychającym głosem.- Jestem dla Ciebie tylko zimną suką, która ćpa, tnie się,
oszukuje, kradnie. Nie lepiej byłoby od razu mnie wsypać i mieć wreszcie święty
spokój?- zamilkłem. Twoje pytanie po prostu zabolało. Nie wiem dlaczego.
Sprawiło ból, który był naprawdę dobrze odczuwalny. Zakłuło. Czy to na pewno
tylko siedzące wewnątrz mnie poczucie, że powinienem? A może to coś więcej?
Nie. Byłem w końcu dorosłym człowiekiem. Wiedziałem, co czuję, a co nie. Po
dłuższej chwili ciszy w słuchawce telefonu, rozłączyłem się jako pierwszy. Żal
rozlewał się po moim ciele. Stąpałem po jakimś gruncie, lecz dokładnie nie
wiedziałem czymże on jest. Niepewność… Pierwszy raz mnie dopadła. I ten ból… On
ciągle dokuczał, a to za sprawą jednego pytania. Tylko dlaczego? Było przecież
banalnie łatwe. Odpowiedź nie wymagałaby zbytniego trudu, a ja najzwyczajniej
się złamałem…
„To tyle z mojej
strony.”
Wystukałem w wiadomości adresowanej do Ciebie. Nie
kłamałem. To tyle. Nasza historia na tym się skończyła. Na krótkim zdaniu. Bo
dosyć już bólu. Dosyć dziwnego uczucia, które jedynie raniło. Koniec z
niebezpieczeństwem. Zapomnienie… To ono było jedynym złotym środkiem na
wszystko. Ratowało mnie i Ciebie od nas samych. Bo przecież my tylko
cierpieliśmy. Może nie okazywaliśmy tego wprost, lecz w środku wiedzieliśmy, że
psujemy się przez wzajemne oddziaływanie. Byliśmy jak dwa słońce, które
wzajemnie się niszczyły. Tylko jedno jest zastanawiające… Dlaczego żadne z nas
nie odpuściło od razu? Dlaczego tak długo to ciągnęliśmy? Każde z nas
wiedziało, co jest dla niego dobre. Zatem, pozostaje jedynie pytanie: dlaczego?
Co czułaś? Wiesz w ogóle, co czułaś? Bo ja nie. Coś mnie ciągnęło w Twoją stronę.
Sądzę, że podobnie było również z Tobą. Ale nauczyłem się w końcu jakoś z tym
żyć. Nauczyłem się żyć z tym, że Ciebie nie ma i nie będzie już nigdy.
Przynajmniej nie dla mnie. Byłem silny. Silniejszy niż nawet sam zdawałem sobie z tego sprawę. Stałem się tytanem i to dzięki
Tobie, Anabell. Co najlepsze, miałem ku temu konkretne dowody. Każdemu mogłem
udowodnić swoją zmianę. Według mnie zmianę na lepsze, bo teraz już nic nigdy
nie będzie w stanie mnie dotknąć bądź zranić nawet w najmniejszym stopniu.
Dowód? Nie powiem, że nie widywałem Cię, Anabell. Widziałem Cię i to dosyć
często. Zawsze byłaś w tym samym klubie w towarzystwie tych samych osób. Za
każdym razem, gdy ja tam byłem. Zawsze… Ale… To jeszcze nie ten dowód. On
siedział głębiej. Gdzieś w moim wnętrzu, gdzie napawałem się obecnością tego
uczucia, którego nie umiałem dokładniej sprecyzować. Otóż, Ci ludzie nie
traktowali Cię dobrze, Anabell. Byłaś dla nich niczym. Dosłownym okrągłym
zerem. Popychadłem, którego można w łatwy sposób wykorzystać. A ja? Naoczny
świadek tak wielu sytuacji, podczas których Cię poniżali, bywało, że nawet
bili, nawet nie drgnąłem. Przeszedłem
obojętnie, nawet nie odwracając wzroku w Twoją stronę. A kiedyś? W
przeszłości bym walczył. Starał się dla Ciebie, mimo że byłoby to i tak całkiem
bezcelowe. Mawiają, że życie dobiega końcowi, gdy człowiek przestanie marzyć.
Nadzieja gaśnie w chwili, kiedy definitywnie przestajemy wierzyć. A to moje
niewytłumaczalne uczucie, które tkwiło we mnie w stosunku do Twojej osoby? Ono
zniknęło, gdy przestałem o nie dbać i je szanować…
Jestem
z kolejnym. :)
Wszystkie
zwolenniczki Sandry mogą odetchnąć z ulgą, ponieważ Sandra ma się dobrze, żyje
i… może nawet namieszać, ale tutaj już się zamykam. ;*
W
następnym rozdziale stanie się coś bardziej przełomowego, obiecuję. ;*
Co
myślicie?
Pozdrawiam!
;*
Kolejny szok, kolejny wstrząs.
OdpowiedzUsuńCzyżby Anabell ponownie doceniła swą przyjaciółkę? Czy zrozumiała, że w życiu nie liczą się tylko imprezy, pieniądze i rzeczy materialne, a przyjaciele, którzy dają człowiekowi to bezgraniczne szczęście, za które nie oczekują nic w zamian? Być może.
Zastanawia mnie fakt, iż Anabell potrafiła porozmawiać i dojść do porozumienia ze Stellą, ale nie potrafiła się wysilić na spokojną rozmowę z Gregorem. Dlaczego?
Moim zdaniem okazała się tchórzem.
Skrywając emocje, pod maską nie odkryje prawdziwe siebie, ponieważ to właśnie te emocje kreują człowieka, to właśnie te emocje budują postać, jaką jesteśmy. Nie powinniśmy się ich wystrzegać... Kto chce żyć w oszustwie? A szczególnie w oszustwie z samym sobą?
Od dłuższego czasu nie rozumiem jej postępowania i chyba jeszcze długo nie zrozumiem.
Jest mi cholernie przykro, że tak się to skończyło. Jedną wiadomością, składającą się z pięciu słów. :(
Boję się pomyśleć, co jeszcze siedzi w Twojej główce. ;)
Czekam na więcej. ♥
Buziaki :*
Hej, hej :*
OdpowiedzUsuńJejku... jak szkoda mi Gregora...
Z rozdziału na rozdział sprawia, że darzę go większą sympatią jak wcześniej...
A Anabell? Trochę nie potrafię jej zrozumieć. Mogła mieć spokojne, bogate życie, a tymczasem ze wszystkiego rezygnuje, chociaż sama nie byłaby w stanie sobie tego zapewnić... Ale w tym rozdziale najbardziej spodobał mi się monolog Gregora... Piękny <3
No to czekam na kolejny :*
Pozdrawiam :*
Ol-la
Rozdział cudowny <3
OdpowiedzUsuńDobrze, że Sandrze nic się nie stało, bo sprawa mogłaby wyglądać gorzej.
Anabell ma uczucia tylko je wypiera, nie okazuje ich, chce pokazać, że jest silna ale tak naprawdę nie jest..
Niszczy się..
Jednak mam nadzieję, że się zmieni, chociaż wątpię, że kiedykolwiek to nastąpi..
Rozumiem Gregora bo ile można walczyć , dawać pomoc takiej osobie kiedy ona wcale nie chce tej pomocy..
Czasami po prostu trzeba odpuścić..
Zaintrygowałaś mnie tym co napisałaś pod rozdziałem, że Sandra może namieszać :)
Także już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)
Bardzo jestem ciekawa jak potoczą się dalsze losy bohaterów :)
Także czekam z niecierpliwością nn :*
Pozdrawiam <3
Kurczę, aleś ty szybka :)
OdpowiedzUsuńTorturujesz mnie, wiesz? Dlaczego Anabell musi taka być? Dlaczego nie może spojrzeć na Gregora w inny sposób, tylko idzie w zaparte? To aż boli...
Gregor... nie mogę uwierzyć, że się poddał. Szczególnie, że przecież dzięki Anabell przeszedł tak znaczącą przemianę. Żal mi go, bo poświęcił tak wiele, a w zamian dostał tylko ból i cierpienie.
Jedyny pozytywny aspekt tutaj to fakt, że Anabell pogodziła się ze Stellą. Może ona wreszcie pozwoli jej zrozumieć, że się myli?
Przełom? Co zamierzasz? Zmienić życie naszych bohaterów na lepsze czy gorsze? Wolałabym na lepsze, bo już za dużo wycierpieli.
Nie będę się już powtarzać, że jesteś genialna, bo w końcu zatraci to swój sens. Poza tym o ile wiem ludzie nie lubią, kiedy powtarza się im rzeczy oczywiste ;)
Tyle ode mnie, całuję :*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJestem, jestem, jestem!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze chciałabym cię przeprosić, że nie powiadomiłam cię o moim blogu. Kompletnie wyleciało mi to z głowy. To tylko nic nieznaczący projekt... Eh, nieważne.
Po drugie, rozdział cudowny. Całkowicie rozumiem Gregra. Starał się o Anabell, troszczył się o nią, o jej syna, pomógł jej w sprawie z Sandrą, a ona... Właśnie, co z Anabell? Kiedy się otrząśnie? Kiedy zobaczy, że niszczy sobie życie? Kiedy zaakceptuje swojego synka? Nasuwa mi się tak wiele pytań...
Kolejną sprawą jest Stella. Nie mogę zrozumieć jej postępowania. Okay, chciała pogodzić się ze swoją przyjaciółką. No ale przecież przyjaciele nie są po to, by wmawiać nam, jak bardzo idealni jesteśmy, tylko po to, by wytykać nam błędy i prowadzić do perfekcji, tak? Więc czemu nie powiedziała Anabell wprost, co o niej myśli? Czy czasem nie na tym polega przyjaźń? Na szczerości? A może więź między nimi nie była aż tak silna? Jejku, za dużo pytań jak na jeden rozdział xd
Wiem, że rozdział taki nieskładny i krótki... No jeju, przepraszam cię, ale niestety szkoła woła :< Z niecierpliwością czekam na następny, choć nie mam pojęcia, kiedy tu wpadnę i znajdę choć pięć minutek na zostawienie komentarza. Kocham cię i tego bloga, misiek <3
Nie proszę nich ta Sandra siedzi w swoim bajorku....
OdpowiedzUsuńmam jej dosyć!!!!!
Ach te nasze dziewczynki, no pogodziły się i jest dobrze tylko ten Gregor....
Nie wiem czy oni się kochają nienawiścią, czy naprawdę coś do siebie czują.
To jest skomplikowane, albo ja jestem taka ciemna w te sprawy.
Ale proszę cię dlaczego dziecko musi cierpieć, niech ta jego matka wk ońcu się opamięta!
Ach kocham, ale to już wiesz. Buziaki :*
Mozna poprosić o kolejny ? <3
OdpowiedzUsuńJutro, moze przed poludniem jeszcze, dobrze, Skarbie? :*
UsuńPiękny <3
OdpowiedzUsuńUwielbiam Gregora w twoim opku :) Razem z Anabell mimo odmiennych charakterów pasują do siebie :D
Ta Sandra! Niech ona zniknie z stąd jak najszybciej!
Mówisz, że następny będzie przełomowy? Czekam z niecierpliwością ;)
Pozdrawiam i weny kochana ;***