Niektóre
rzeczy czy miejsca już nigdy nie będą mogły być takie same. Niedawna magia,
która spajała wszystko w całość, a dzięki której wszystko posiadało swój
wewnętrzny, ukryty, głęboki sens, zniknęła. Pękła niczym bańka mydlana,
zostawiając niedosyt. Co jest tego główną przyczyną? Otóż, odpowiedź nie jest
zbytnio skomplikowana. Gdy zabraknie osób, które nadawały życiu wyjątkowego
znaczenia, znika wszystko. Magia przestaje działać. Wszystkie kolory giną wśród
gąszczu czarno-białego życia. Nie, ja nie mam teraz na myśli tylko śmierci.
Wieczny spoczynek bliskiej osoby, można przyjąć z czasem do swojej świadomości,
choć byłoby to na pewno niezwykle raniące i męczące. Najtrudniej jest bowiem
zaakceptować zmiany osoby, którą znaliśmy od długiego, długiego czasu… Pewnego
dnia, podczas jednej z rozmów, nagle dopada nas myśl, że siedząca przed nami
osoba, jest całkowicie obca. Boli, nieprawdaż? Serce krwawi, dusza kuleje, a
świat toczy się dalej… Nie zatrzymuje się. Nie patrzy wstecz. Biegnie jak
najszybciej przed siebie, a my dotrzymując mu szybkiego tempa, musimy
jednocześnie borykać się z wewnętrznym bólem. Paskudne, nie sądzisz? Lecz
przyjdzie kiedyś także czas akceptacji. Świadomego i bezsilnego pogodzenia się
z tym, co przyszykowało dla nas życie, nawet jeśli wiąże się to z nieludzkim
bólem w klatce piersiowej. W końcu, aby się zmienić, muszą być ku temu powody.
Są one różnorakie, lecz najczęściej wśród ludzkości występują tylko dwa z nich.
Albo ból i życie nauczyło nas już zbyt dużo bądź zranienie, którego doznaliśmy
jest zbyt głębokie i nie do zatamowania krwawienia, aby cokolwiek zmienić… Dlatego
też, jeśli kiedykolwiek zależało nam na tej osobie, która przeszła takową
metamorfozę, pozwólmy jej swobodnie oddychać. Tylko takie postępowanie może być
jedynym świadectwem uczuć, które kiedyś tkwiły –bądź nadal tkwią- w nas wobec
tego człowieka. Pozwólmy mu być sobą. Człowiekiem, którym miał się wcześniej
stać. Tym, którego życie doświadczyła nie przez przypadek… Owszem, bycie sobą
najczęściej skazuje na samotność, lecz czasem jedyne czego człowiek potrzebuje
samotności…
-Bardzo
dziękuję Ci w imieniu Anabell, Gregor…- jąkała blondynka, która zmartwionym
wzrokiem mierzyła moją osobę. Grymas zmęczenia oraz zgryzoty wyraźnie malował
się na Jej twarzy. Mimo wszystko, próbowała nadal się uśmiechać… Po co? Sam nie
wiem, lecz chociażby za to Ją podziwiałem.- Ona jak na razie nie powie Ci tego
wprost, lecz ja jestem pewna, że w głębi duszy jest Ci wdzięczna.
-Co z Nią? Poskutkowało?- dopytywałem, pełen
nadziei, że w końcu nastąpiło przełamanie. Że choć na krótką chwilę cofnęłaś
się do tyłu i przypomniałaś sobie jak bardzo kochasz to Maleństwo.- Minął
tydzień. Nawiązała jakikolwiek kontakt z dzieckiem?
-Właśnie… Minął tydzień…- westchnęła, zerkając na
śpiącego chłopca, którego po chwili złożyła na moich rękach. Mimowolnie
wykrzywiłem usta w uśmiech. To było cudowne doświadczenie, kiedy raz po raz
miałem okazję odkrywać piękno tego małego człowieczka oraz tajemnice, które nie
były znane nawet jemu samemu…- Mimo że Mały mieszkał razem z Nami, Anabell
nawet na Niego nie spojrzała… Nigdy nie zapytała, co u Niego… Zachowywała się
tak, jakby Go nie było… Dosłownie.
-Stell, co dalej?- spytałem półszeptem, gorzkim
wzrokiem patrząc w Jej tęczówki. Szczerze, znalazłem się w labiryncie, z którego
od dłuższego czasu nie potrafiłem wyjść. Zabłądziłem, a nikt nie przychodził z
pomocą. Wręcz przeciwnie… Jak w micie, napotkałem na swej drodze Minotaura,
który nieustannie dodawał zmartwień oraz odbierał siły. Tym potworem byłaś Ty,
Anabell. Powinnaś być moją Ariadną. Tymczasem, w życiu przybrałaś znacznie inną
postać…
-Nie mam pojęcia…- na krótki moment ukryła twarz w
dłoniach, zbierając kolejno swe porozrzucane myśli.- Wiem jedno. Mały nie może
dalej u nas mieszkać- wypuściła powietrze ze swych płuc, a ja poczułem jakby
stracił swego ostatniego sojusznika. Teraz wszyscy sprzymierzyli się przeciw
mnie.- Musisz oddać Go do tamtych ludzi… Przeproś… Oni na pewno to zrozumieją,
Anabell nie będzie mieć kłopotów…
-A Ty będziesz miała w końcu spokój, tak?!-
przerwałem wpół zdania, czując jak moje ciało drży, a wszystkie mięśnie
stopniowo wiotczeją. Ułożyłem dziecko do przenośnego nosidełka, by nie narażać
go na niepotrzebny strach, który miał spowodować mój krzyk.
-Ale czy Ty nie umiesz zrozumieć, że ja mam własne
życie?!- pisnęła cienko, a ja widziałem jak Jej ciało przeszywają nieprzyjemne
dreszcze. W oczach miała łzy, lecz również pewność, że postępuje dobrze.
Zabawne… To jest po prostu śmieszne, że człowiek wie, co i jak chce zrobić,
lecz mimo to nie umie się z tym pogodzić…- Mam pracę, swoje obowiązki, nie mogę
wiecznie zajmować się tym dzieckiem! Nie mam pojęcia czego Wy wszyscy ode mnie
oczekujecie!
-Powinnaś była porozmawiać z Anabell przez ten
tydzień!- wykrzyczałem kolejny raz swoje racje.- Gdybyś odpowiednio się za to
zabrała, nie byłoby kłopotu! Anabell kochała swoje dzieci! Ona nadal kocha tego
chłopca, ale jeszcze nie umie się z tym wszystkim pogodzić, bo Ty Jej w niczym
nie pomogłaś po tym, co przeżyła!
-A to już jest cios poniżej pasa- wycedziła
zgorzkniale, patrząc na mnie przez przymrużone powieki.- Anabell jest moją
przyjaciółką od zawsze. Robię wszystko, co mogę, ale czy Ty myślisz, że z Nią
jest tak łatwo?!
-Z Nią nigdy nie było łatwo…- bąknąłem pod nosem,
próbując nieco się uspokoić. Nadal w głowie huczały mi myśli, które dotyczyły
przyszłości Twojego syna. Kochałem Go i doskonale o tym wiedziałem. W końcu to
o Niego tyle razy się z Tobą kłóciłem. To o Niego tak bardzo się bałem. To dla
Niego chciałem jak najlepiej w życiu… Jak to się działo, że ja pamiętałem o
tych uczuciach, a Ty, jako matka, o nich nagle zapomniałaś?
-Nie tak jak teraz- odpowiedziała łamiącym się
głosem, przypominając sobie sceny, które nagle stanęły przed Jej oczami.
Momenty, podczas których traciła przyjaciółkę coraz bardziej…- Ona nawet
jeśliby chciała, to i tak nie może opiekować się Małym…
-Jest matką, do cholery! Wcześniej mogła, a teraz
nie?- wypełniło mnie niezrozumienie oraz jeszcze większa zawiść wobec Twojej
osoby. Twoje decyzje, które zdawałoby się, nie dotknęły Cię wcale, a ja mnie
bolały i to cholernie…
-To już nie jest ta sama Anabell, którą znałeś,
Gregor…- wykrztusiła, odczuwając w sobie, że to już najwyższy czas, by w końcu
z kimś podzielić się swoimi zmartwieniami.- Tamta Anabell była opryskliwa, chamska
wobec wszystkich, ale przynajmniej potrafiła czuć… Miała w sobie jakieś ludzkie
uczucia oraz postępowała tak, aby nie ranić tych, którzy na to nie zasłużyli…
-I teraz świetnie to pokazuje względem swojego
syna- prychnąłem, słuchając z ukrytą ciekawością monologu Stelli. Fakt, że Jej
przerwałem, był jedynie dowodem na to, że wręcz pragnąłem dowiedzieć się tego,
co tak naprawdę dzieje się w Twoim życiu.
-Bo teraz ta Anabell całkowicie się zmieniła-
wydukała, czując słoną ciecz pod swymi powiekami.- Prawie ze mną nie rozmawia.
Łączy nas tylko fakt, że razem mieszkamy… Ponadto, zadaje się z niewłaściwymi
ludźmi… Oni całkowicie Ją zmienili…- zrobiła kilkusekundową pauzę, wycierając
ściekające po policzku łzy.- Nie to, że ćpie, czy pije na potęgę… Ona stała się
po prostu inna, a ci ludzie… Miałam raz z nimi do czynienia… Nie są
najprzyjemniejszymi typkami…
-I nie próbowałaś Jej jakoś przemówić do
rozsądku?!- zareagowałem szybko, nie dowierzając w to, czego się przed chwilą
dowiedziałem. Sama sprawiałaś wrażenie człowieka spod ciemnej gwiazdy, lecz
każdy kto Cię znał, wiedział, że brzydziłaś się złem.
-A myślisz, że da się z Nią rozmawiać?!-
wykrzyczała prosto w moją twarz, po czym zaczęła cicho łkać. Nic dziwnego…
Właśnie obserwowała powolną śmierć osoby, która była dla Niej podporą życiową.
Tak, Anabell… Umierałaś, a Stella na to patrzyła. Obserwowała każdego dnia, jak
Twoja dusza, którą kochała, żegna się powoli z życiem. Bo czy można inaczej
nazwać to, co następowało wewnątrz Twojej osoby? Nie. To śmierć. Istna śmierć
prawdziwej Anabell, którą zastąpiła zimna istota bez uczuć.
-Co ja mam teraz zrobić z Małym?- spytałem,
patrząc przerażonym wzrokiem na blondynkę. Tak… Czułem lęk, strach, przerażenie
faktem tym, co mnie czeka… Albo nie. Tym, co czeka tą małą śpiącą istotę…
-Nie wiem- szepnęła, goszcząc w oczach napływ
grubych łez, które przyćmiewały Jej doskonały widok na mnie.- Ono na pewno nie
może już dłużej być u mnie…- dopowiedziała, po czym wyszła z mieszkania. Przymknąłem
powieki, ciężko wdychając do płuc gęste powietrze, które nagle zaczęło mnie
dusić. W głowie huczało, ciało drżało, a natłok myśli, wśród których miało się
znaleźć rozwiązanie, doskonale uniemożliwiał mi wyjście z tej beznadziejnej
sytuacji.
-Cholera jasna!- wrzasnąłem na całe gardło, uderzając
pięścią o ścianę. Ból przeszył moją dłoń, lecz nie zwracałem na to zbytniej
uwagi. Byłem przytłoczony. Zaskakująco mały wśród gąszczu codziennych spraw.
Niech ktoś odpowie na moje pytanie, błagam… Czy da się jakoś wysiąść z tego
pociągu, nie pozostawiając po swej osobnie zniesmaczenia?
-W czym zawiniła Ci ta biedna ściana?- nagle zza
framugi wyłoniła się postać drobnej blondynki, która badała moją sylwetkę
dokładnym wzrokiem. W ułamku sekundy znalazła się obok mnie, a kątem oka
obserwowała śpiącego Malca w swoim nosidełku. Skoro w mojej głowie panował tak
ogromny bałagan, mimo że znałem większość szczegółów tej historii, co dopiero
musiało się dziać z Nią?- Co to za dziecko?- spytała w końcu, nie wytrzymując
nagromadzonego w sobie nieprzyjemnego ciśnienia.
-Niech Cię to nie obchodzi- rzuciłem, kierując się
wolnym krokiem w stronę drzwi wyjściowych.- Zaopiekuj się Małym- dodałem nieco
potulniej, muskając ostatni raz różowiutki policzek chłopczyka.
-Co?!- pisnęła głośno, czując zalewającą Ją falę
paniki.- To nie jest moje dziecko! Gregor, co się tu dzieje?!- pytała, a ja
nadal niewzruszony nie zwracałem na Nią uwagi. Uśmiechałem się do chłopca,
szepcąc mu na ucho w sposób, aby Go nie zbudzić.
-Zaopiekuj się Małym. Już powiedziałem-
zagrzmiałem, tym razem zwracając się do blondynki.- Sandra, chociaż ten jeden
jedyny raz przydaj się do czegokolwiek- bąknąłem, po czym nie mówiąc nic więcej
opuściłem swój dom.
***
Każdy
ma taki moment w życiu, kiedy zmuszony został do zamknięcia w swoim życiu
pewnego etapu. Konieczność jest po prostu koniecznością, a nie robimy tego
tylko po to, by bezczynnie siedzieć i patrzeć, jak życie przepływa nam przez
palce. Człowiek podejmuje tak trudne kroki, aby iść dalej. Pokonać swoje
słabości… Swój własny ból, katusze duszy, a w rezultacie- sięgać wyżej, robić
więcej… Taki moment nadszedł właśnie w Twoim życiu. Etap, kiedy pragnęłaś
odciąć się od tamtego świata, próbując żyć od nowa. Jednakże, nikt nie
powiedział, że zaczęłaś wykorzystywać własną wolność w przyzwoity sposób. Wręcz
przeciwnie… Zachłystywałaś się tą wolnością. Nie potrafiłaś należycie wyładować
emocji i energii, które napierały na ścianki Twej duszy. Nie mam pojęcia
dlaczego ani w jaki sposób, lecz chciałem Cię powstrzymać przed kolejnymi
błędami. Stać się swego rodzaju wyrocznią, która niekoniecznie zawsze w każdej
sytuacji ma pomóc w słuszny sposób. Ona miała jedynie pomagać, byś przestała w
końcu marnować swe życie. To, co dostałaś, tak perfekcyjnie traciłaś, że nie
mogłem stać obojętnie. Mimo wszystko, byłaś dla mnie ważna. Nie wiem jak
dokładnie określić relację, która nas łączyła, ale wbrew sobie czułem w
stosunku do Ciebie pozytywne uczucia. Mimo tego, że ciągle się mną bawiłaś,
czasem robiłaś niepotrzebną nadzieję, wykorzystywałaś nieustannie moje dobre
chęci, chciałem w jakiś sposób podziękować Ci za to, że po prostu jesteś.
Śmieszne, czyż nie? Dziękować Tobie samej za Twe istnienie… Jednak, tak właśnie
przedstawiały się moje doznania, wiążące się z Twoją osobą. To chorobliwe,
nienormalne, tym bardziej nieracjonalne z mojej strony, lecz czułem, że nie
mogę Cię zostawić. Że muszę próbować… Starać się, aby coś zyskać, chociaż sam
do końca nie wiedziałem jaką postać może posiadać owa nagroda…
Pełen
determinacji i pewności siebie, udałem się w dobrze znane mi miejsce. Gmach, w
którym mieścił się klub, w którym tak naprawdę to wszystko się zaczęło. W
miejscu, gdzie bez mojego udziału rozpoczęło się moja nowa rzeczywistość.
Zawsze tam przychodziłaś. Czułaś się w swoim żywiole pośród tłumu kołyszących
się w rytm muzyki ludzi oraz gęstym powietrzu, które mogło dławić niejednego. Z
żywiołami się nie dyskutuje, dlatego też zastałem Cię tam, gdzie miałem
nadzieję zobaczyć Twą osobę. Podparta o jedną z kolumn z drinkiem w ręki,
obserwowałaś czujnym wzrokiem gości owego klubu. A obok Ciebie- rosły mężczyzna
w czerni. Trzymał Cię dosyć blisko Ciebie, również patrząc tępym wzrokiem przed
siebie. Dlaczego na sam ten widok, moje serce wzniosło się gwałtownie ku górze?
Czyżbym… Nie to niedorzeczne… Czy ja po raz pierwszy stałem się o Ciebie
zazdrosny? A może przestraszyłem się nieznajomego? Sam nie wiem… Nie umiałem tego wytłumaczyć, tak samo jak
faktu, który od razu poraził mnie po oczach. Zmieniłaś się. Dostrzegłem to, nie
zamieniając z Tobą nawet jednego słowa. Oczy miałaś jakby bardziej zapadnięte w
puste oczodoły, lecz z błękitu tkwiącego w Twych oczach, nadal dało się
wyczytać wrodzoną pewność siebie. Ponadto, oziębłość, chłód, obojętność wobec
wszystkiego… Tak, głównie to było zawartością Twych tęczówek. A twarz? Stała się
blada, lecz Jej wyraz stał się surowy, zawistny w taki sposób, że nie mogłem
sobie wyobrazić, by na tak skamieniałej twarzy jeszcze kiedyś mógł zagościć
szczery uśmiech…
-Cześć- zacząłem w najbardziej banalny sposób,
jaki można było sobie wyobrazić. Umiejętnie wymijając mężczyznę przy Twoim boku
stanąłem przy Tobie oko w oko. Strach… Chyba tylko on wypełniał mnie od środka,
mimo że sam nie wiedziałem dlaczego.- Dawno Cię nie widziałem…
-Tydzień temu- burknęłaś oschle, kierując swój
wzrok na moją osobę. Nasze spojrzenia po raz pierwszy od dłuższego czasu się
spotkały. I tak naprawdę właśnie takich chwil brakowało mi najbardziej… Chwil,
kiedy bez skrępowania wymienialiśmy wzajemne spojrzenia, próbując na siłę
przeniknąć do swych dusz.- Coś jeszcze?
-Co to za koleś?- spytałem bez ogródek, nie
zważając na to, czy rosły mężczyzna może zwrócić szczególną uwagę na naszą
konwersację, która tyczyła się również Jego osoby i to w znacznej mierze.
-A Ty co? Następna przyzwoitka się znalazła?-
wyrwałaś się nieco do przodu, jednocześnie zaciskając ręce w pięści. Kolejny
raz… Kolejny raz ktoś chciał wtargnąć w Twoje życie, wybory, decyzje i sposób,
w jaki zamierzałaś egzystować już do samego końca…
-Skoro sama nie potrafisz w końcu zejść na Ziemię,
ktoś musi się za Ciebie wziąć- wycedziłem przez zęby, po czym niczemu
niewzruszony przerzuciłem Cię przez ramię, próbując przedrzeć się przez tłum
bawiących się ludzi.
-Zostaw mnie! Puszczaj, rozumiesz?!- krzyczałaś,
uderzając pięściami o moje plecy. Sam dokładnie nie wiem skąd nastąpił u mnie
taki przypływ siły i energii. Czułem, jakby nic ani nikt nie był w stanie
wytrącić mnie z równowagi.
-Nic do Ciebie inaczej nie dotrze!- krzyknąłem,
kierując się w stronę wyjściowych drzwi.- Tylko siłą można przemówić Ci do
rozumu!
-Nigdzie z Tobą nie pójdę!- wyśliznęłaś się z
mojego uścisku, boleśnie mnie policzkując. Gniew, zawiść, chłód… Czułem to na
swojej skórze, mimo że znajdowałem się w dalszej odległości od Ciebie…- Nie
masz prawa wtrącać się w moje życie! Pogódź się w końcu, że jest coś, co nie
należy do Ciebie, a jest to właśnie moje życie!
-Sandra, co tutaj się dzieje?- wcześniej nawet nie
zauważyłem, że towarzyszący Ci brunet ciągle dotrzymywał nam kroku. Jego groźny
wzrok potrafił przeniknąć wszystko, a na dźwięk jednego imienia, drgnąłem. Czy
możliwe jest, bym wówczas usłyszał coś przez przypadek?
-Ten idiotka się do mnie przyczepił. Sama nie
wiem, czego ode mnie chce- odpowiedziałaś, nie patrząc na –prawdopodobnie-
swojego partnera.- Nie rozumie, że słowo „nie”, równoznaczne jest z odmową.
-Sandra?- powtórzyłem szeptem, nie do końca
wybudzając się z transu. Doznanie szoku ogarnęło moje ciało z każdej strony.
Nigdy wcześniej nie pozwalałaś nikomu tak się nazywać. Jedynymi osobami, które
wiedziały tak naprawdę o tym wszystkim, byli Twoi rodzice, Stella i… ja.-
Anabell, co z Tobą, do cholery jasnej?! Co Ty robisz ze sobą?!- czy to oznaczać
miało, że odeszłaś? Czy straciłem jedyną szansę na pożegnanie się z prawdziwą
Anabell? Wyrzekłaś się tego, kim byłaś. A w mojej i pamięci Stell byłaś
Anabell. Dziewczyną, którą ciężko objąć rozumiem… Dziewczyną, która mimo
wszystko jakoś chciała wszystko poskładać w całość… Starała się. Nie myślała
nawet o porażce czy poddaniu się, a teraz? Tymczasem, Anabell przestała
istnieć. Została Sandra, której nie znałem i nie miałem pewności, że
kiedykolwiek poznam…
-Na uszy Ci się rzuciło, czy co?- zagrzmiałaś
głośno, wzrokiem dając znak brunetowi, że wie, co robić. Że powinien pozbyć się
trosk na Twojej głowie, którymi byłem ja. Chwilę po tym, poczułem jak
umięśniona pięść bruneta uderza o moją szczękę. Nieświadom tego, co się działo,
upadłem. Widziałem jedynie krew, która sprawiała, że czułem się jeszcze
bardziej otępiony, niżeli jeszcze przed momentem. I następne uderzenie. Tym
razem w brzuch. Zwinąłem się w kłębek, czując jak ból boleśnie promieniuje
wzdłuż mojego ciała. I kolejne. I następne. Kolejny raz i jeszcze jeden… A Ty?
Ty, Anabell, patrzyłaś skamieniałym wzrokiem na to, co działo się z moim
ciałem, nie mając zamiaru nawet –w najmniejszym stopniu- reagować.
Witam.
;*
Rozdział nieco szybciej, ale mam ferie, więc można sobie poszaleć! :D
Ten rozdział? Hmn, sama nie wiem jak wyszedł.
Mogę powiedzieć jedynie, że następny będzie nieco bardziej dynamiczny. :)
Buziole. ♥
Rozdział nieco szybciej, ale mam ferie, więc można sobie poszaleć! :D
Ten rozdział? Hmn, sama nie wiem jak wyszedł.
Mogę powiedzieć jedynie, że następny będzie nieco bardziej dynamiczny. :)
Buziole. ♥
Wyszedł genialnie, a ja czytając go cały czas miałam ciarki na całym ciele. :)
OdpowiedzUsuńPostawa Stelli może być nieco kontrowersyjna. Zajmowała się malcem przez czas kiedy jego matka nawet go nie zauważała, ale tak de facto ile to może trwać? Przecież to nie jej dziecko. Nie przygotowywała się do jego przyjścia na świat. Mimo to zajmowała się nim.
Więź jaka łączy Schlierenzauera i chłopczyka jest zaskakująca i cudowna. Podoba mi się podejście skoczka do tego małego, kruchego stworzenia. Nie jest jego ojcem, a kocha go jak własnego syna. W odróżnieniu od matki.
Właśnie... matki. Tym rozdziałem definitywnie przekonałaś mnie, ze Anabell (a może powinnam powiedzieć Sandra?) nie zasługuje na to miano! Swojego własnego syna mijała szeroki łukiem, nie zwracała na niego najmniejszej uwagi, nie przywiązywała do niego żadnej wagi... Szkoda słów...
Otoczenie, w jakim znalazła się młoda kobieta bardzo mi się nie podoba. Ten koleś pobił Gregora! ;o Być może z jego punktu widzenia zachowanie skoczka było co najmniej dziwnie, ale nie musiał od razu go bić. Tym bardziej tak brutalnie.
Boję się tego, co wymyślisz w kolejnym rozdziale, oj boję...
No, ale czekam. Z utęsknieniem. ♥
Buziaki :*
(Przepraszam za tak nieskładny komentarz, ale mój mózg przestał pracować xD)
Gregor maluch do Sandry na razie zawiózł?! No świetnie. Na pewno jest zadowolona :D
OdpowiedzUsuńSwoją drogą to co Schlierenzauer czuje do tego chłopczyka jest takie piękne i magiczne <3 Bo przecież Gregor wcale nie musi się nim martwić. W końcu to nie jego syn, a jednak troszczy się i chce dla niego jak najlepiej :)
W pełni rozumiem Stellę. Cały czas nie może się nim zajmować. Chłopiec od tego ma matkę :)
ANABELL otrząśnij się dziewczyno! Naprawdę chcesz stracić swoje dziecko i Schlierenzauera?! Jeśli tak to wychodzi ci to idealnie!
Czekam z niecierpliwością :*
Pozdrawiam i weny kochana!
Buziaki ;***
Trudno mi zrozumieć Anabell... W ogóle zresztą wydaje mi się, że tu nie ma nic do zrozumienia. Bo jej zachowanie nie jest w żaden sposób wytłumaczalne. Niby można podać wiele powodów, dlaczego tak robi, ale tak naprawdę żaden z nich nie nadaje się na racjonalne usprawiedliwienie. To jednak trzeba mieć coś z psychiką...
OdpowiedzUsuńGregor. On po raz kolejny pokazuje, że można. I jak Anabell skutecznie się odczłowiecza, tak jemu coraz więcej ów człowieczeństwa przybywa. Najlepiej to widać poprzez troskę o Małego (tak swoją drogą, kiedy otrzyma jakieś imię? ).
Stellę natomiast to wszystko przerasta. Za dużo razy musi cierpieć, martwić się, poświęcać innym, najczęściej bez niczego w zamian... Otwarcie mi jej żal.
Co ja więcej mogę powiedzieć... zaskakujesz po raz kolejny realizmem całej historii ;)
Pozdrawiam :)
No właśnie, kiedy malec otrzyma jakieś imię? Jestem tego bardzo ciekawa, a widzę nawet, że inni też :)
OdpowiedzUsuńWcale nie dziwię się Stelli, że obecna sytuacja w jakiej się znalazła, czyli niańczenie dziecka Anabell, przerasta ją. W końcu dziecko ma matkę od wychowania, co słusznie zauważyła moja poprzedniczka Miris, a Stella może je jedyni przypilnować czy coś w tym stylu.
Gregor z rozdziału na rozdział coraz bardziej się zmienia. Oczywiście na dobre :) Piękne jest to, że kocha (takie mam wrażenie) i akceptuje nie swoje dziecko.
Anabell z kolei odczłowiecza się na maxa, co z kolei zauważyła moja poprzedniczka Aleksandra Nowek, i przy okazji odmóżdża. Jakoś nie potrafię znaleźć usprawiedliwienia jej zachowania...
Rozdział świetny, czekam na kolejny.
Pozdrawiam serdecznie :*
Dużo weny!
Zatkało mnie totalnie!
OdpowiedzUsuńNie potrafię sobie tego wyobrazić, nie potrafię w ogóle pomyśleć o tym, że ona się tak zmieniła. ;c
Rozdział cudowny
Czekam na kolejny
Buziaki ;*