poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozdział 16.: „Pamięć rozrywa na włókna kruche ściany szczęścia…”



         Niektóre rzeczy czy miejsca już nigdy nie będą mogły być takie same. Niedawna magia, która spajała wszystko w całość, a dzięki której wszystko posiadało swój wewnętrzny, ukryty, głęboki sens, zniknęła. Pękła niczym bańka mydlana, zostawiając niedosyt. Co jest tego główną przyczyną? Otóż, odpowiedź nie jest zbytnio skomplikowana. Gdy zabraknie osób, które nadawały życiu wyjątkowego znaczenia, znika wszystko. Magia przestaje działać. Wszystkie kolory giną wśród gąszczu czarno-białego życia. Nie, ja nie mam teraz na myśli tylko śmierci. Wieczny spoczynek bliskiej osoby, można przyjąć z czasem do swojej świadomości, choć byłoby to na pewno niezwykle raniące i męczące. Najtrudniej jest bowiem zaakceptować zmiany osoby, którą znaliśmy od długiego, długiego czasu… Pewnego dnia, podczas jednej z rozmów, nagle dopada nas myśl, że siedząca przed nami osoba, jest całkowicie obca. Boli, nieprawdaż? Serce krwawi, dusza kuleje, a świat toczy się dalej… Nie zatrzymuje się. Nie patrzy wstecz. Biegnie jak najszybciej przed siebie, a my dotrzymując mu szybkiego tempa, musimy jednocześnie borykać się z wewnętrznym bólem. Paskudne, nie sądzisz? Lecz przyjdzie kiedyś także czas akceptacji. Świadomego i bezsilnego pogodzenia się z tym, co przyszykowało dla nas życie, nawet jeśli wiąże się to z nieludzkim bólem w klatce piersiowej. W końcu, aby się zmienić, muszą być ku temu powody. Są one różnorakie, lecz najczęściej wśród ludzkości występują tylko dwa z nich. Albo ból i życie nauczyło nas już zbyt dużo bądź zranienie, którego doznaliśmy jest zbyt głębokie i nie do zatamowania krwawienia, aby cokolwiek zmienić… Dlatego też, jeśli kiedykolwiek zależało nam na tej osobie, która przeszła takową metamorfozę, pozwólmy jej swobodnie oddychać. Tylko takie postępowanie może być jedynym świadectwem uczuć, które kiedyś tkwiły –bądź nadal tkwią- w nas wobec tego człowieka. Pozwólmy mu być sobą. Człowiekiem, którym miał się wcześniej stać. Tym, którego życie doświadczyła nie przez przypadek… Owszem, bycie sobą najczęściej skazuje na samotność, lecz czasem jedyne czego człowiek potrzebuje samotności… 

         -Bardzo dziękuję Ci w imieniu Anabell, Gregor…- jąkała blondynka, która zmartwionym wzrokiem mierzyła moją osobę. Grymas zmęczenia oraz zgryzoty wyraźnie malował się na Jej twarzy. Mimo wszystko, próbowała nadal się uśmiechać… Po co? Sam nie wiem, lecz chociażby za to Ją podziwiałem.- Ona jak na razie nie powie Ci tego wprost, lecz ja jestem pewna, że w głębi duszy jest Ci wdzięczna.
-Co z Nią? Poskutkowało?- dopytywałem, pełen nadziei, że w końcu nastąpiło przełamanie. Że choć na krótką chwilę cofnęłaś się do tyłu i przypomniałaś sobie jak bardzo kochasz to Maleństwo.- Minął tydzień. Nawiązała jakikolwiek kontakt z dzieckiem?
-Właśnie… Minął tydzień…- westchnęła, zerkając na śpiącego chłopca, którego po chwili złożyła na moich rękach. Mimowolnie wykrzywiłem usta w uśmiech. To było cudowne doświadczenie, kiedy raz po raz miałem okazję odkrywać piękno tego małego człowieczka oraz tajemnice, które nie były znane nawet jemu samemu…- Mimo że Mały mieszkał razem z Nami, Anabell nawet na Niego nie spojrzała… Nigdy nie zapytała, co u Niego… Zachowywała się tak, jakby Go nie było… Dosłownie.
-Stell, co dalej?- spytałem półszeptem, gorzkim wzrokiem patrząc w Jej tęczówki. Szczerze, znalazłem się w labiryncie, z którego od dłuższego czasu nie potrafiłem wyjść. Zabłądziłem, a nikt nie przychodził z pomocą. Wręcz przeciwnie… Jak w micie, napotkałem na swej drodze Minotaura, który nieustannie dodawał zmartwień oraz odbierał siły. Tym potworem byłaś Ty, Anabell. Powinnaś być moją Ariadną. Tymczasem, w życiu przybrałaś znacznie inną postać…
-Nie mam pojęcia…- na krótki moment ukryła twarz w dłoniach, zbierając kolejno swe porozrzucane myśli.- Wiem jedno. Mały nie może dalej u nas mieszkać- wypuściła powietrze ze swych płuc, a ja poczułem jakby stracił swego ostatniego sojusznika. Teraz wszyscy sprzymierzyli się przeciw mnie.- Musisz oddać Go do tamtych ludzi… Przeproś… Oni na pewno to zrozumieją, Anabell nie będzie mieć kłopotów…
-A Ty będziesz miała w końcu spokój, tak?!- przerwałem wpół zdania, czując jak moje ciało drży, a wszystkie mięśnie stopniowo wiotczeją. Ułożyłem dziecko do przenośnego nosidełka, by nie narażać go na niepotrzebny strach, który miał spowodować mój krzyk.
-Ale czy Ty nie umiesz zrozumieć, że ja mam własne życie?!- pisnęła cienko, a ja widziałem jak Jej ciało przeszywają nieprzyjemne dreszcze. W oczach miała łzy, lecz również pewność, że postępuje dobrze. Zabawne… To jest po prostu śmieszne, że człowiek wie, co i jak chce zrobić, lecz mimo to nie umie się z tym pogodzić…- Mam pracę, swoje obowiązki, nie mogę wiecznie zajmować się tym dzieckiem! Nie mam pojęcia czego Wy wszyscy ode mnie oczekujecie!
-Powinnaś była porozmawiać z Anabell przez ten tydzień!- wykrzyczałem kolejny raz swoje racje.- Gdybyś odpowiednio się za to zabrała, nie byłoby kłopotu! Anabell kochała swoje dzieci! Ona nadal kocha tego chłopca, ale jeszcze nie umie się z tym wszystkim pogodzić, bo Ty Jej w niczym nie pomogłaś po tym, co przeżyła!
-A to już jest cios poniżej pasa- wycedziła zgorzkniale, patrząc na mnie przez przymrużone powieki.- Anabell jest moją przyjaciółką od zawsze. Robię wszystko, co mogę, ale czy Ty myślisz, że z Nią jest tak łatwo?!
-Z Nią nigdy nie było łatwo…- bąknąłem pod nosem, próbując nieco się uspokoić. Nadal w głowie huczały mi myśli, które dotyczyły przyszłości Twojego syna. Kochałem Go i doskonale o tym wiedziałem. W końcu to o Niego tyle razy się z Tobą kłóciłem. To o Niego tak bardzo się bałem. To dla Niego chciałem jak najlepiej w życiu… Jak to się działo, że ja pamiętałem o tych uczuciach, a Ty, jako matka, o nich nagle zapomniałaś?
-Nie tak jak teraz- odpowiedziała łamiącym się głosem, przypominając sobie sceny, które nagle stanęły przed Jej oczami. Momenty, podczas których traciła przyjaciółkę coraz bardziej…- Ona nawet jeśliby chciała, to i tak nie może opiekować się Małym…
-Jest matką, do cholery! Wcześniej mogła, a teraz nie?- wypełniło mnie niezrozumienie oraz jeszcze większa zawiść wobec Twojej osoby. Twoje decyzje, które zdawałoby się, nie dotknęły Cię wcale, a ja mnie bolały i to cholernie…
-To już nie jest ta sama Anabell, którą znałeś, Gregor…- wykrztusiła, odczuwając w sobie, że to już najwyższy czas, by w końcu z kimś podzielić się swoimi zmartwieniami.- Tamta Anabell była opryskliwa, chamska wobec wszystkich, ale przynajmniej potrafiła czuć… Miała w sobie jakieś ludzkie uczucia oraz postępowała tak, aby nie ranić tych, którzy na to nie zasłużyli…
-I teraz świetnie to pokazuje względem swojego syna- prychnąłem, słuchając z ukrytą ciekawością monologu Stelli. Fakt, że Jej przerwałem, był jedynie dowodem na to, że wręcz pragnąłem dowiedzieć się tego, co tak naprawdę dzieje się w Twoim życiu.
-Bo teraz ta Anabell całkowicie się zmieniła- wydukała, czując słoną ciecz pod swymi powiekami.- Prawie ze mną nie rozmawia. Łączy nas tylko fakt, że razem mieszkamy… Ponadto, zadaje się z niewłaściwymi ludźmi… Oni całkowicie Ją zmienili…- zrobiła kilkusekundową pauzę, wycierając ściekające po policzku łzy.- Nie to, że ćpie, czy pije na potęgę… Ona stała się po prostu inna, a ci ludzie… Miałam raz z nimi do czynienia… Nie są najprzyjemniejszymi typkami…
-I nie próbowałaś Jej jakoś przemówić do rozsądku?!- zareagowałem szybko, nie dowierzając w to, czego się przed chwilą dowiedziałem. Sama sprawiałaś wrażenie człowieka spod ciemnej gwiazdy, lecz każdy kto Cię znał, wiedział, że brzydziłaś się złem.
-A myślisz, że da się z Nią rozmawiać?!- wykrzyczała prosto w moją twarz, po czym zaczęła cicho łkać. Nic dziwnego… Właśnie obserwowała powolną śmierć osoby, która była dla Niej podporą życiową. Tak, Anabell… Umierałaś, a Stella na to patrzyła. Obserwowała każdego dnia, jak Twoja dusza, którą kochała, żegna się powoli z życiem. Bo czy można inaczej nazwać to, co następowało wewnątrz Twojej osoby? Nie. To śmierć. Istna śmierć prawdziwej Anabell, którą zastąpiła zimna istota bez uczuć.
-Co ja mam teraz zrobić z Małym?- spytałem, patrząc przerażonym wzrokiem na blondynkę. Tak… Czułem lęk, strach, przerażenie faktem tym, co mnie czeka… Albo nie. Tym, co czeka tą małą śpiącą istotę…
-Nie wiem- szepnęła, goszcząc w oczach napływ grubych łez, które przyćmiewały Jej doskonały widok na mnie.- Ono na pewno nie może już dłużej być u mnie…- dopowiedziała, po czym wyszła z mieszkania. Przymknąłem powieki, ciężko wdychając do płuc gęste powietrze, które nagle zaczęło mnie dusić. W głowie huczało, ciało drżało, a natłok myśli, wśród których miało się znaleźć rozwiązanie, doskonale uniemożliwiał mi wyjście z tej beznadziejnej sytuacji.
-Cholera jasna!- wrzasnąłem na całe gardło, uderzając pięścią o ścianę. Ból przeszył moją dłoń, lecz nie zwracałem na to zbytniej uwagi. Byłem przytłoczony. Zaskakująco mały wśród gąszczu codziennych spraw. Niech ktoś odpowie na moje pytanie, błagam… Czy da się jakoś wysiąść z tego pociągu, nie pozostawiając po swej osobnie zniesmaczenia?
-W czym zawiniła Ci ta biedna ściana?- nagle zza framugi wyłoniła się postać drobnej blondynki, która badała moją sylwetkę dokładnym wzrokiem. W ułamku sekundy znalazła się obok mnie, a kątem oka obserwowała śpiącego Malca w swoim nosidełku. Skoro w mojej głowie panował tak ogromny bałagan, mimo że znałem większość szczegółów tej historii, co dopiero musiało się dziać z Nią?- Co to za dziecko?- spytała w końcu, nie wytrzymując nagromadzonego w sobie nieprzyjemnego ciśnienia.
-Niech Cię to nie obchodzi- rzuciłem, kierując się wolnym krokiem w stronę drzwi wyjściowych.- Zaopiekuj się Małym- dodałem nieco potulniej, muskając ostatni raz różowiutki policzek chłopczyka.
-Co?!- pisnęła głośno, czując zalewającą Ją falę paniki.- To nie jest moje dziecko! Gregor, co się tu dzieje?!- pytała, a ja nadal niewzruszony nie zwracałem na Nią uwagi. Uśmiechałem się do chłopca, szepcąc mu na ucho w sposób, aby Go nie zbudzić.
-Zaopiekuj się Małym. Już powiedziałem- zagrzmiałem, tym razem zwracając się do blondynki.- Sandra, chociaż ten jeden jedyny raz przydaj się do czegokolwiek- bąknąłem, po czym nie mówiąc nic więcej opuściłem swój dom.

***

         Każdy ma taki moment w życiu, kiedy zmuszony został do zamknięcia w swoim życiu pewnego etapu. Konieczność jest po prostu koniecznością, a nie robimy tego tylko po to, by bezczynnie siedzieć i patrzeć, jak życie przepływa nam przez palce. Człowiek podejmuje tak trudne kroki, aby iść dalej. Pokonać swoje słabości… Swój własny ból, katusze duszy, a w rezultacie- sięgać wyżej, robić więcej… Taki moment nadszedł właśnie w Twoim życiu. Etap, kiedy pragnęłaś odciąć się od tamtego świata, próbując żyć od nowa. Jednakże, nikt nie powiedział, że zaczęłaś wykorzystywać własną wolność w przyzwoity sposób. Wręcz przeciwnie… Zachłystywałaś się tą wolnością. Nie potrafiłaś należycie wyładować emocji i energii, które napierały na ścianki Twej duszy. Nie mam pojęcia dlaczego ani w jaki sposób, lecz chciałem Cię powstrzymać przed kolejnymi błędami. Stać się swego rodzaju wyrocznią, która niekoniecznie zawsze w każdej sytuacji ma pomóc w słuszny sposób. Ona miała jedynie pomagać, byś przestała w końcu marnować swe życie. To, co dostałaś, tak perfekcyjnie traciłaś, że nie mogłem stać obojętnie. Mimo wszystko, byłaś dla mnie ważna. Nie wiem jak dokładnie określić relację, która nas łączyła, ale wbrew sobie czułem w stosunku do Ciebie pozytywne uczucia. Mimo tego, że ciągle się mną bawiłaś, czasem robiłaś niepotrzebną nadzieję, wykorzystywałaś nieustannie moje dobre chęci, chciałem w jakiś sposób podziękować Ci za to, że po prostu jesteś. Śmieszne, czyż nie? Dziękować Tobie samej za Twe istnienie… Jednak, tak właśnie przedstawiały się moje doznania, wiążące się z Twoją osobą. To chorobliwe, nienormalne, tym bardziej nieracjonalne z mojej strony, lecz czułem, że nie mogę Cię zostawić. Że muszę próbować… Starać się, aby coś zyskać, chociaż sam do końca nie wiedziałem jaką postać może posiadać owa nagroda…
         Pełen determinacji i pewności siebie, udałem się w dobrze znane mi miejsce. Gmach, w którym mieścił się klub, w którym tak naprawdę to wszystko się zaczęło. W miejscu, gdzie bez mojego udziału rozpoczęło się moja nowa rzeczywistość. Zawsze tam przychodziłaś. Czułaś się w swoim żywiole pośród tłumu kołyszących się w rytm muzyki ludzi oraz gęstym powietrzu, które mogło dławić niejednego. Z żywiołami się nie dyskutuje, dlatego też zastałem Cię tam, gdzie miałem nadzieję zobaczyć Twą osobę. Podparta o jedną z kolumn z drinkiem w ręki, obserwowałaś czujnym wzrokiem gości owego klubu. A obok Ciebie- rosły mężczyzna w czerni. Trzymał Cię dosyć blisko Ciebie, również patrząc tępym wzrokiem przed siebie. Dlaczego na sam ten widok, moje serce wzniosło się gwałtownie ku górze? Czyżbym… Nie to niedorzeczne… Czy ja po raz pierwszy stałem się o Ciebie zazdrosny? A może przestraszyłem się nieznajomego? Sam nie wiem…  Nie umiałem tego wytłumaczyć, tak samo jak faktu, który od razu poraził mnie po oczach. Zmieniłaś się. Dostrzegłem to, nie zamieniając z Tobą nawet jednego słowa. Oczy miałaś jakby bardziej zapadnięte w puste oczodoły, lecz z błękitu tkwiącego w Twych oczach, nadal dało się wyczytać wrodzoną pewność siebie. Ponadto, oziębłość, chłód, obojętność wobec wszystkiego… Tak, głównie to było zawartością Twych tęczówek. A twarz? Stała się blada, lecz Jej wyraz stał się surowy, zawistny w taki sposób, że nie mogłem sobie wyobrazić, by na tak skamieniałej twarzy jeszcze kiedyś mógł zagościć szczery uśmiech… 

-Cześć- zacząłem w najbardziej banalny sposób, jaki można było sobie wyobrazić. Umiejętnie wymijając mężczyznę przy Twoim boku stanąłem przy Tobie oko w oko. Strach… Chyba tylko on wypełniał mnie od środka, mimo że sam nie wiedziałem dlaczego.- Dawno Cię nie widziałem…
-Tydzień temu- burknęłaś oschle, kierując swój wzrok na moją osobę. Nasze spojrzenia po raz pierwszy od dłuższego czasu się spotkały. I tak naprawdę właśnie takich chwil brakowało mi najbardziej… Chwil, kiedy bez skrępowania wymienialiśmy wzajemne spojrzenia, próbując na siłę przeniknąć do swych dusz.- Coś jeszcze?
-Co to za koleś?- spytałem bez ogródek, nie zważając na to, czy rosły mężczyzna może zwrócić szczególną uwagę na naszą konwersację, która tyczyła się również Jego osoby i to w znacznej mierze.
-A Ty co? Następna przyzwoitka się znalazła?- wyrwałaś się nieco do przodu, jednocześnie zaciskając ręce w pięści. Kolejny raz… Kolejny raz ktoś chciał wtargnąć w Twoje życie, wybory, decyzje i sposób, w jaki zamierzałaś egzystować już do samego końca…
-Skoro sama nie potrafisz w końcu zejść na Ziemię, ktoś musi się za Ciebie wziąć- wycedziłem przez zęby, po czym niczemu niewzruszony przerzuciłem Cię przez ramię, próbując przedrzeć się przez tłum bawiących się ludzi.
-Zostaw mnie! Puszczaj, rozumiesz?!- krzyczałaś, uderzając pięściami o moje plecy. Sam dokładnie nie wiem skąd nastąpił u mnie taki przypływ siły i energii. Czułem, jakby nic ani nikt nie był w stanie wytrącić mnie z równowagi.
-Nic do Ciebie inaczej nie dotrze!- krzyknąłem, kierując się w stronę wyjściowych drzwi.- Tylko siłą można przemówić Ci do rozumu!
-Nigdzie z Tobą nie pójdę!- wyśliznęłaś się z mojego uścisku, boleśnie mnie policzkując. Gniew, zawiść, chłód… Czułem to na swojej skórze, mimo że znajdowałem się w dalszej odległości od Ciebie…- Nie masz prawa wtrącać się w moje życie! Pogódź się w końcu, że jest coś, co nie należy do Ciebie, a jest to właśnie moje życie!
-Sandra, co tutaj się dzieje?- wcześniej nawet nie zauważyłem, że towarzyszący Ci brunet ciągle dotrzymywał nam kroku. Jego groźny wzrok potrafił przeniknąć wszystko, a na dźwięk jednego imienia, drgnąłem. Czy możliwe jest, bym wówczas usłyszał coś przez przypadek?
-Ten idiotka się do mnie przyczepił. Sama nie wiem, czego ode mnie chce- odpowiedziałaś, nie patrząc na –prawdopodobnie- swojego partnera.- Nie rozumie, że słowo „nie”, równoznaczne jest z odmową.
-Sandra?- powtórzyłem szeptem, nie do końca wybudzając się z transu. Doznanie szoku ogarnęło moje ciało z każdej strony. Nigdy wcześniej nie pozwalałaś nikomu tak się nazywać. Jedynymi osobami, które wiedziały tak naprawdę o tym wszystkim, byli Twoi rodzice, Stella i… ja.- Anabell, co z Tobą, do cholery jasnej?! Co Ty robisz ze sobą?!- czy to oznaczać miało, że odeszłaś? Czy straciłem jedyną szansę na pożegnanie się z prawdziwą Anabell? Wyrzekłaś się tego, kim byłaś. A w mojej i pamięci Stell byłaś Anabell. Dziewczyną, którą ciężko objąć rozumiem… Dziewczyną, która mimo wszystko jakoś chciała wszystko poskładać w całość… Starała się. Nie myślała nawet o porażce czy poddaniu się, a teraz? Tymczasem, Anabell przestała istnieć. Została Sandra, której nie znałem i nie miałem pewności, że kiedykolwiek poznam…
-Na uszy Ci się rzuciło, czy co?- zagrzmiałaś głośno, wzrokiem dając znak brunetowi, że wie, co robić. Że powinien pozbyć się trosk na Twojej głowie, którymi byłem ja. Chwilę po tym, poczułem jak umięśniona pięść bruneta uderza o moją szczękę. Nieświadom tego, co się działo, upadłem. Widziałem jedynie krew, która sprawiała, że czułem się jeszcze bardziej otępiony, niżeli jeszcze przed momentem. I następne uderzenie. Tym razem w brzuch. Zwinąłem się w kłębek, czując jak ból boleśnie promieniuje wzdłuż mojego ciała. I kolejne. I następne. Kolejny raz i jeszcze jeden… A Ty? Ty, Anabell, patrzyłaś skamieniałym wzrokiem na to, co działo się z moim ciałem, nie mając zamiaru nawet –w najmniejszym stopniu- reagować.


Witam. ;*
Rozdział nieco szybciej, ale mam ferie, więc można sobie poszaleć! :D 
Ten rozdział? Hmn, sama nie wiem jak wyszedł. 
Mogę powiedzieć jedynie, że następny będzie nieco bardziej dynamiczny. :) 
Buziole. ♥



                                 

5 komentarzy:

  1. Wyszedł genialnie, a ja czytając go cały czas miałam ciarki na całym ciele. :)
    Postawa Stelli może być nieco kontrowersyjna. Zajmowała się malcem przez czas kiedy jego matka nawet go nie zauważała, ale tak de facto ile to może trwać? Przecież to nie jej dziecko. Nie przygotowywała się do jego przyjścia na świat. Mimo to zajmowała się nim.
    Więź jaka łączy Schlierenzauera i chłopczyka jest zaskakująca i cudowna. Podoba mi się podejście skoczka do tego małego, kruchego stworzenia. Nie jest jego ojcem, a kocha go jak własnego syna. W odróżnieniu od matki.
    Właśnie... matki. Tym rozdziałem definitywnie przekonałaś mnie, ze Anabell (a może powinnam powiedzieć Sandra?) nie zasługuje na to miano! Swojego własnego syna mijała szeroki łukiem, nie zwracała na niego najmniejszej uwagi, nie przywiązywała do niego żadnej wagi... Szkoda słów...
    Otoczenie, w jakim znalazła się młoda kobieta bardzo mi się nie podoba. Ten koleś pobił Gregora! ;o Być może z jego punktu widzenia zachowanie skoczka było co najmniej dziwnie, ale nie musiał od razu go bić. Tym bardziej tak brutalnie.
    Boję się tego, co wymyślisz w kolejnym rozdziale, oj boję...
    No, ale czekam. Z utęsknieniem. ♥
    Buziaki :*
    (Przepraszam za tak nieskładny komentarz, ale mój mózg przestał pracować xD)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gregor maluch do Sandry na razie zawiózł?! No świetnie. Na pewno jest zadowolona :D
    Swoją drogą to co Schlierenzauer czuje do tego chłopczyka jest takie piękne i magiczne <3 Bo przecież Gregor wcale nie musi się nim martwić. W końcu to nie jego syn, a jednak troszczy się i chce dla niego jak najlepiej :)
    W pełni rozumiem Stellę. Cały czas nie może się nim zajmować. Chłopiec od tego ma matkę :)
    ANABELL otrząśnij się dziewczyno! Naprawdę chcesz stracić swoje dziecko i Schlierenzauera?! Jeśli tak to wychodzi ci to idealnie!
    Czekam z niecierpliwością :*
    Pozdrawiam i weny kochana!
    Buziaki ;***

    OdpowiedzUsuń
  3. Trudno mi zrozumieć Anabell... W ogóle zresztą wydaje mi się, że tu nie ma nic do zrozumienia. Bo jej zachowanie nie jest w żaden sposób wytłumaczalne. Niby można podać wiele powodów, dlaczego tak robi, ale tak naprawdę żaden z nich nie nadaje się na racjonalne usprawiedliwienie. To jednak trzeba mieć coś z psychiką...
    Gregor. On po raz kolejny pokazuje, że można. I jak Anabell skutecznie się odczłowiecza, tak jemu coraz więcej ów człowieczeństwa przybywa. Najlepiej to widać poprzez troskę o Małego (tak swoją drogą, kiedy otrzyma jakieś imię? ).
    Stellę natomiast to wszystko przerasta. Za dużo razy musi cierpieć, martwić się, poświęcać innym, najczęściej bez niczego w zamian... Otwarcie mi jej żal.
    Co ja więcej mogę powiedzieć... zaskakujesz po raz kolejny realizmem całej historii ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No właśnie, kiedy malec otrzyma jakieś imię? Jestem tego bardzo ciekawa, a widzę nawet, że inni też :)

    Wcale nie dziwię się Stelli, że obecna sytuacja w jakiej się znalazła, czyli niańczenie dziecka Anabell, przerasta ją. W końcu dziecko ma matkę od wychowania, co słusznie zauważyła moja poprzedniczka Miris, a Stella może je jedyni przypilnować czy coś w tym stylu.

    Gregor z rozdziału na rozdział coraz bardziej się zmienia. Oczywiście na dobre :) Piękne jest to, że kocha (takie mam wrażenie) i akceptuje nie swoje dziecko.

    Anabell z kolei odczłowiecza się na maxa, co z kolei zauważyła moja poprzedniczka Aleksandra Nowek, i przy okazji odmóżdża. Jakoś nie potrafię znaleźć usprawiedliwienia jej zachowania...

    Rozdział świetny, czekam na kolejny.

    Pozdrawiam serdecznie :*

    Dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Zatkało mnie totalnie!
    Nie potrafię sobie tego wyobrazić, nie potrafię w ogóle pomyśleć o tym, że ona się tak zmieniła. ;c
    Rozdział cudowny
    Czekam na kolejny
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń