To wszystko trwało
tak krótko… Tak szybko się skończyło… Wśród biegu mojego dotychczasowego życia
już kolejny raz się zgubiłem. Wielkie osiągnięcia, idee. Plany. Marzenia. Można
powiedzieć, że po raz pierwszy docierały do mnie człowiecze uczucia.
Przyłapałem się na tym, że pragnę całym sobą najprostszego życia z możliwych.
Świata, który byłby mój. Który przepełniony byłby zwyczajnymi rozmowami,
przekleństwami, bezsensownego szczerzenia zębów, spacerami, nawet troskami…
Zdajesz sobie sprawę z tego, że wraz z Twoim zniknięciem, zniknęła moja radość
z życia? Nie mam pojęcia jak to się stało. Sprawiłaś, że zacząłem pożądać
rzeczy, który nigdy nie powinienem chcieć… Jak to się stało? Dlaczego Twe
wtargnięcie w moje życie kosztuje mnie aż tak wiele? Czemu samą irytującą
obecnością przyczyniłaś się do tego, że zapragnąłem… stabilizacji? Czy to
właściwie określenie? Mało z tego… Przez Twojego synka, uzmysłowiłem sobie, że
już do końca życia nie będę spełnionym człowiekiem. Że to, co czuję tu i teraz
jest bez znaczenia. Bo co przyjdzie mi z setek zwycięstw i medali, skoro moja
dusza będzie już do końca życia niewypełniona w pełni? Zostałem uwięziony w
lochu. Lochu bez ścian, zimna, czy nawet łańcuchów, którymi byłbym skuty. To
loch uczuć, niesprawiedliwości, bólu, cierpienia i ukrytego lęku. A wokół mnie?
Siarczany deszcz, palący wszystko, co nie było nim samym… To wszystko było nie
do zniesienia, wliczając w to moment, gdy patrzyłem sobie prosto w twarz w
lustrze. Byłem niby tym samym człowiekiem. Wygląd zewnętrzny wcale się nie
zmienił. Spojrzenie, które było moim znakiem firmowym, pozostało niezmienione
dla innych, lecz dla mnie… Dla mnie ono było inne. W dziwny sposób oddziaływało
na mnie. Nigdy nie czułem go tak intensywnie. Nigdy nie było tak niepewne,
niezdecydowane, nieobojętne… Jasna wcześniej twarz, nieco się przyciemniła.
Oczy stały się podkrążone, a serce ledwo dawało o sobie znak, że jeszcze
istnieje… Apetyt malał, a zimno ogarniało mnie zewsząd. Miałem przeczucie, że z
czymś zwlekam, oszukuję się, zamrażam serce… Zatracałem swe szanse wraz z
każdym mijającym dniem, ale i tak jakiś cieniutki głos mówił mi, że nie pozwoli
mi się poddać. Tylko czy ja miałem o co walczyć? Sam już nie wiem… Nie wiem
nic. Kompletnie nic. Ale nie chciałem już osądzać Twoich wyborów. To i tak jest
nagminny błąd większości ludzkości. Dlatego też, ja chciałem z tym skończyć.
Jeśli nie mamy pojęcia w jaki sposób niektóre decyzje poprzedzone są
rozdzieraniem klatki, nie osądzajmy. Łatwo jest powiedzieć, że ktoś robi źle
lub dobrze, ale tylko wtedy, gdy nie wiemy, co wówczas kierowało tym człowiekiem,
którego wybory potępiamy. Zastanawiające, dlaczego zwykli ludzie ciągle
utrudniają sobie życie, martwiąc się reakcjami innych. Przecież każdy człowiek
ma tylko jeden cel. Być szczęśliwym, nieprawdaż? Czy nie o to chodzi w życiu?
-Nie będę powtarzał- warknąłem, nieco znużony ową
konwersacją, którą przyszło mi prowadzić. Walczyłem. Nadal walczyłem, lecz do
końca nie wiedziałem o co ani dlaczego to robię. Dziwny stan, kiedy jakaś
nieznana siła pcha do przodu, a my nie znamy tego powodu…- To jest nielegalne.
Znajdę odpowiednie dowody, by dowieść, że Anabell działała pod Waszym
przymusem, także radzę Wam się od razu poddać.
-Zawarliśmy umowę z Anabell. Wyłożyliśmy sporą
kwotę pieniężną. Nie ma mowy, żebyśmy na to poszli- odpowiedział ledwie
hamujący się rosły mężczyzna, który z zawziętością i pewnością patrzył w moje
oczy.
-Mam gdzieś Waszą umowę. Wychodzę i biorę ze sobą Małego-
podniosłem się na równe nogi, rozglądając się wokół siebie w poszukiwaniu
zasięgu wzroki małego chłopczyka.
-Nie oddam Ci mojego dziecka! Nie oddam,
rozumiesz?!- z zajmowanego wcześniej miejsca, zerwała się żona mężczyzny, z
którym prowadziłem wcześniejszą konwersację. Wzrok miała niczym obłęd, cała
dygotała… Patrzyłem na Nią z przerażeniem, sam do końca nie wiedząc czy z tą
kobietą właśnie dzieje się coś naprawdę złego, czy też tak wygląda matka,
której dziecko zaraz zostanie odebrane.
-Tak się składa, że to także moje dziecko. Sam je
sobie zrobiłem, sam je sobie zabiorę- prychnąłem, przyłapując się na kłamstwie.
Fałszu i złudzeniu, które otaczało mnie od dłuższego czasu. Łgarstwie, które
chciałem wcielić w życie. Codzienność, by móc mieć przy sobie małego
człowieczka, którego będę mógł z zaszczytem nazywać synem. Dzięki Tobie to
zrozumiałem, Anabell. Doszło w końcu do mnie, że jestem człowiekiem.
Osobnikiem, odrębną jednostką, która potrafi czuć. Ma jakieś uczucia, przed
którymi uciekała nawiązując kolejne przelotne znajomości. Dopadło mnie to. Albo
może nie… Poprawię: dopadłaś mnie Ty. Sprawiłaś, że odszukałem kilka kolorów
tęczy w swoim bezbarwnym świecie. Nauczyłaś mnie czuć, choć sama nie opanowałaś
tej trudnej sztuki. Nie potrafiłem zrozumieć samego siebie. Chciałem
przygarnąć, pokochać cudze dziecko, które -z Twoją czynną obecnością- tak
bardzo namieszało mi w życiu. Potrzebowałem miłości…
***
Z
ludźmi najczęściej jest tak, że oddać komuś serce we własne posiadanie, to
zdecydowanie za mało. By uwierzyć w szczerość uczuć oczekują oczu, aby
dostrzegli tę poświatę, która kłębi się wokół uczucia. A czy nie zdają sobie
sprawy z tego, jak ważną rolę odgrywa serce? Czemu we współczesnym świecie
serce znaczy tak niewiele? Jak to się dzieje, że ludzie nie pokładają wiary w
tym, co czują całą swoją osobą? Dlaczego do tego stopnia obniżyła się wartość
umiejętności postrzegania człowieka, jako osoby, którą można pokochać? Pytań
można postawić na ten temat setki. One stałyby się powoli niekończąca się
historią, lecz nie pytania są tutaj najważniejsze. Najistotniejsza bowiem jest
odpowiedź. Jedna, uniwersalna, która byłaby odpowiednia do każdego rodzaju
pytań, związanych z marnością uczuć w oczach ludzkich. Otóż- strach. Ludzie się
boją. Tak zwyczajnie odczuwają strach. Lęk przed cierpieniem, zawodem,
słabości, którą może być miłość… Panicznie boją się momentu swego życia, kiedy
pojawi się ta osoba, z którą nie będą chcieli dzielić chwili, lecz całe swoje
życie. Ci ludzie obawiają się jednak najbardziej tego, iż nie będą w stanie
wdrążyć w życie dwóch najważniejszych zasad, które tkwią w pojęciu, jakim jest
miłość. Pierwszej, która zakłada, że nie należy przegapić tej odpowiedniej,
jedynej osoby, a drugiej- by nie pozwolić jej łatwo odejść, gdy nadejdą chwile
kryzysu…
-Anabell…- wysapałem zdyszany, natychmiastowo, gdy
zobaczyłem Cię w drzwiach mieszkania przyjaciółki. Na mój widok, zastygłaś w miejscu.
Patrzyłaś przez dłuższą chwilę wprost w moje oczy, nie potrafiąc nawet lekko
drgnąć. Bałagan w głowie? Chaos w Twoim życiu? A może sprawił to fakt, że od
razu zobaczyłaś kto znajduje się w niewielkim nosidełku, który trzymałem w
dłoni?- To Twój synek…
-Zabierz Go ode mnie!- wypuściłaś parę, szybko
odsuwając się ode mnie, a przede wszystkim od małego chłopczyka, którego
obudziłaś swoim krzykiem. Walczyłaś ze sobą. Zwalczałaś te cholerne poczucie
winy i wyrzuty sumienia, przez co nawet nie spojrzałaś na płaczące dziecko.
Bałaś się? Czyżby obawy, że ostatecznie zmiękniesz były zbyt duże?
-To Twój syn! Krew z krwi, a Ty oddajesz Go jakimś
niezrównoważonym ludziom?!- wybuchłem, nie wytrzymując do końca tego, co
panowało wokół mnie, jak i również we mnie. Nie rozumiałem… Nie potrafiłem
zaakceptować Twoich poczynań. Wydawało mi się to być tak cholernie egoistyczne,
lekkomyślne, może nawet samolubne… Sam nie wiem, lecz teraz po głębszych
rozmyślaniach, stwierdziłem, iż uważałem tak dlatego, że sam nigdy prawdopodobnie
nie posmakuję czegoś tak cudownego, a mój żal z tym związany był
niewyobrażalnie duży. Co zatem? Zazdrościłem Ci, naprawdę. Byłem wściekły sam
na siebie, mimo że nie mogłem nic z tym zrobić, a i również nie była to moja
wina. Coś wewnątrz mnie podpowiadało mi nieustannie, że muszę Cię uchronić od
tak kolosalnego błędu. Pomyłki, czy też decyzji, której nie da się cofnąć tak
łatwo, nie mówiąc o nie odczuwaniu jej skutków do końca życia.
-Co tutaj się dzieje?- na klatkę wyszła
zdezorientowana Stella, która badawczym wzrokiem mierzyła nasze zawistne wyrazy
twarzy.- Musicie tak wrzeszczeć pod koniec dnia?- odezwała się nieco
spokojniej, uśmiechając się subtelnie do chłopczyka, który nadal płakał. Nie
czekając na nasz żaden ruch, pewna siebie wzięła dziecko na swoje ręce,
próbując je nieco uspokoić.
-Tracę tylko swój czas na tę idiotkę- wycedziłem
rozwścieczony, po czym obracając się na pięcie i ruszając szybko przed siebie.
W środku wręcz rozpierała mnie złość i niezrozumienie względem Twojej osoby. I
jeszcze jedno… Czynnik, który w zdecydowanej większości decydował o ogniu,
który wznieciłaś w mojej duszy. Zrobiłem dla Ciebie tak wiele. Po tym wszystkim
ile niepotrzebnych słów padło, ile bitew stoczyło się w mojej głowie… Po tym,
jak mnie okłamałaś. Pozwoliłaś wierzyć, pożądać tego, czego nie mogę mieć,
łącznie z marzeniami… Odzyskałem dla Ciebie Twoje dziecko, którego wcześniej
bezuczuciowo się pozbyłaś. Byłem gotowy pomagać… Sam nie wiem dlaczego. Coś po
prostu mi to nakazywało, lecz Ty nadal była tą samą Anabell, którą znali
wszyscy. Doprowadziłaś do mojej metamorfozy, lecz nie umiałaś zmienić samej
siebie… Paradoks, czyż nie?
-I co Ty wyprawiasz? Jesteś z siebie dumna?-
mówiła spokojnie blondynka, lecz Jej łagodność można było wyjaśnić tylko faktem,
że kołysała w swych ramionach w dalszym ciągu Twojego synka, który czując
ciepło i troskę, z powrotem zapadł w głęboki sen.
-O czym Ty mówisz?- nie sądziłem, że wytrzymasz,
lecz w dalszym ciągu trzymałaś się z daleka od Malucha. Tym bardziej unikałaś
spojrzenia kierowanego w Jego stronę. Oziębłość, która od Ciebie biła, była
wręcz niewytłumaczalna. Można rzec, że z lekka nienaturalna, gdyż w
rzeczywistości matkę i Jej dziecko od samego początku powinna łączyć niezwykła
więź.
-O tym, że Gregor daje Ci właściwie wszystko. Za
każdym razem ratuje Ci tyłek, próbuje odwieść od najgorszego błędu życiowego,
ale Ty dalej wiesz swoje. Nie patrzysz na to, co czują inni, tylko sama
betonujesz się od innych. Niebawem ze mną też tak będziesz rozmawiać?- zerkała
co chwilę na Ciebie, lecz kątem oka ciągle obserwowała niewinną twarz
chłopczyka, którego dalej kołysała z wyczuciem. Nawet Ona, Twoja przyjaciółka,
nie potrafiła ogarnąć nawet cieniem zrozumienia Twojego postępowania. Wcześniej
przecież tak bardzo pragnęłaś tego dziecka. Kochałaś je… Zatem dlaczego to
uczucie zgasło? Dlaczego pozwoliłaś, aby inne pobudki były ważniejsze, niżeli
własne dziecko, całkiem bezbronne wobec tego świata?
-Ty nic nie rozumiesz- właśnie w tym momencie po
raz pierwszy powiedziałaś jakiekolwiek słowo w konwersacji, które bezpośrednio
dotyczyło Twojego dziecka. Pierwszy raz, rozumiesz? Wcześniej albo nie
odpowiadałaś, albo też wychodziłaś z pomieszczenia, w którym prowadzona była
owa rozmowa. Mimo tylu prób Stelli, zawsze skutecznie unikałaś konfrontacji z
tym, co się niedawno stało. A teraz? Teraz można było odnotować pierwszy
komentarz dotyczący Twojej bolesnej straty.- Miałam mieć dwójkę dzieci.
-Miałaś…- przewróciła oczyma, układa dając
chłopczyka w miękkim nosidełku. Patrząc na Niego ckliwym wzrokiem, gładziła
różowiutki policzek chłopca. Twarz blondynki nadal przystrajał delikatny
uśmiech, a serce samo radowało się widząc spokojny sen tejże kruchej, niewielkiej
istotki.- Trudno się pogodzić ze stratą dziecka, ale przecież jedno dziecko i
tak miałaś oddać tamtym ludziom… Także śmiem sądzić, że ta strata może być
przez Ciebie traktowana tak, jakby jej nie było- mówiła stonowanym tonem głosu,
patrząc prosto w Twoje oczy.- Wiem, że możesz bać się o pieniądze, ale pomogę
Ci. Gregor zresztą tak samo… Wy się przecież…
-Zamknij się w końcu!- wrzasnęłaś na całe gardło,
tym samym powodując kolejną pobudkę Malca.- Po pierwsze, nie waż się mówić mi
cokolwiek o Schlierenzauerze!- sama nie wiedziałaś skąd tak ogromny przypływ
nienawiści w Twojej duszy. Każdy człowiek nosi w sobie tykającą bombę zegarową
w postaci nieodkrytych negatywnych emocji, które po przekroczeniu odpowiednich
granic, stworzą zagrożenie dla samego posiadacza owego ładunku wybuchowego.- Po
drugie, nie pieprz mi tutaj o jakiejś śmiesznej pomocy! Tym bardziej nie
układaj jakiś beznadziejnych bajeczek o mnie i o tym dzieciaku! Jest
przypadkiem! Niczym innym!- krzyczałaś i dopiero wtedy spojrzałaś na swojego
synka. Jednakże nie był to pożądany wzrok. Nie było to spojrzenie matki. Był to
wyraz oczu pełen zawiści, nienawiści oraz żalu.- Nawet nie powinno żyć! Jeśli
Jego brat także umarł, ono nie powinno tutaj z nami być, rozumiesz?!
-Anabell!- Stella krzyknęła do tego stopnia
głośno, że Twoje uszy jeszcze nigdy nie były w stanie usłyszeć tak głośnego
krzyku z Jej strony.- Jak Ty możesz tak mówić?! To Twoje dziecko, a Ty mu
życzysz śmierci?!- w tym momencie nie byłaś Jej przyjaciółką. Stałaś się
zupełnie obcą osobą, której nie poznawała.
-I co się drzesz?- bąknęłaś znużona, zarzucając
kurtkę na swoje ramiona.- Mówię tylko to, jak powinno to wszystko wyglądać. Jeden
z bliźniaków umarł, drugi powinien zrobić to samo- powiedz… Jak to się stało,
że z taką łatwością przechodziły te słowa przez Twoje gardło?- Oddaj je tamtym
ludziom. Nie chcę Go zastać, kiedy wrócę- rzuciłaś przez ramię.
-Ale On jest tak bardzo do Ciebie podobny…-
próbowała bezsilnie blondynka, która z zafascynowaniem przypatrywała się w
błękit oczu chłopczyka. Jednakże, Ty już Jej nie słuchałaś. Zostawiłaś daleko
za sobą to, co się działo kiedyś. Całe to zamieszanie związane z ciążą.
Szukanie rozwiązań. Wszystko zniknęło wraz ze śmiercią jednego z Twoich synów.
Nawet miłość, którą czułaś w stosunku do nienarodzonych dzieci. Dlaczego zatem
tego cennego uczucia nie potrafiłaś przelać na jedno z dzieci, które Ci
zostało, póki jeszcze nie było za późno?
Witajcie, Kochane. ;*
Zjawiam się kolejny raz z nowym rozdziałem. :) Mam nadzieję, że Wam się spodoba, mimo że nie dzieje się jak na razie niewiadomo jak dużo, lecz akcja niedługo będzie dążyła do jednego wydarzenia. ;)
Przy okazji, miałabym prośbę o wzięcie udziału w ankiecie. Pomożecie? ;*
Mam z tym niemały dylemat, dlatego pomyślałam, że Wy jesteście tutaj najważniejsze i tylko Wy możecie mi pomóc. :)
Zjawiam się kolejny raz z nowym rozdziałem. :) Mam nadzieję, że Wam się spodoba, mimo że nie dzieje się jak na razie niewiadomo jak dużo, lecz akcja niedługo będzie dążyła do jednego wydarzenia. ;)
Przy okazji, miałabym prośbę o wzięcie udziału w ankiecie. Pomożecie? ;*
Mam z tym niemały dylemat, dlatego pomyślałam, że Wy jesteście tutaj najważniejsze i tylko Wy możecie mi pomóc. :)
Prawię płaczę :(
OdpowiedzUsuńTwoje rozdziały są inne, niż dotychczas czytałam u innych. Opisujesz to wszystko w doskonały sposób, nie przerywaj tylko pisz dalej! :*
Jak ona tego dziecka nie chce ?! Gregor i Stella ofiarują jej pomoc, a ona z niej nie korzysta. Po drugie jak można sprzedać dziecko, nie mając do nich żadnych uczuć?!
Szkoda mi małego :(
Czekam na następny i weny życzę :*
Rozdział świetny <3
OdpowiedzUsuńMyślę, że tak naprawdę Anabell nie może się pogodzić ze stratą drugiego dziecka i dlatego odtrąca małego .
Ale w głębi duszy tak naprawdę kocha tego malca .
Mam nadzieję, że Anabell wszystko przemyśli i zajmie się w końcu swoim synkiem i da mu dom , miłość i poczucie bezpieczeństwa...
Czekam na dalsze losy bohaterów :*
Pozdrawiam <3
no i moje potwierdzenia się potwierdziły, co do drugiego z bliźniaków.
OdpowiedzUsuńAnabell go sprzedała...
z jednej strony to straszne i przerażające, a z drugiej zaś takie prawdziwe...
w dzisiejszych czasach handel dziećmi jest coraz bardziej powszechny, niestety :'(
rozdział wspaniały, jak każdy poprzedni.
czekam z niecierpliwością na kolejny.
pozdrawiam serdecznie, buźka :*
dużo weny!
Bardzo mnie rozczarowała Anabell. Jak mogła oddać komuś własne dziecko za pieniądze?!
OdpowiedzUsuńNatomiast Gregor zachował się cudownie :) Za wszelką cenę chciał odzyskać tego malca i mu się udało.
Czekam z niecierpliwością na next!
Weny kochana ;***
Podejście Anabell do Małego kojarzy mi się trochę podejściem Denetora do Faramira po śmierci jego brata we "Władcy Pierścieni". To niesprawiedliwe, że ona nie potrafi pokochać swojego dziecka. Widać teraz, że Anabell nie umie się cieszyć z tego, co ma, tylko zawsze chce mieć wszystkiego na maksa.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony ujawnia się fakt, że w gruncie rzeczy Gregor to zwyczajnie dobry człowiek, choć tak bardzo to ukrywa. Ani on, ani Anabell nie są zdolni jednak tego pojąć. Jedyną, która to widzi, jest Stella i mam nadzieję, że wykorzysta tą wiedzę, żeby jakoś naprawić sytuację Grega i swojej przyjaciółki.
Smutny rozdział, co nie zmienia jednak faktu, że jest fantastyczny :')
Całuję :*
Nie powinna odtrącać małego z powodu śmierci jego brata.
OdpowiedzUsuńOn przecież nic nie zrobił. Jest jedynie maleńkim i niewinnym dzieciątkiem, które wcale nie zawiniło.
Jeśli Gregor potrafił się zmienić przez Anabell to ja nadal wierzę, że ona również da radę, ale przede wszystkim mam ogromną nadzieję, że uda jej się przekonać do chłopca.
Całkowicie popieram Stellę, ma rację...
Cudowny jak zawsze ♥
Czekam na kolejny
Buziaki ;*
Nie powinna tego robic.
OdpowiedzUsuńNie powinna odtrącac syna, tym bardziej w tej sytuacji powinna kochac go jeszcze bardziej.
-Sam go zrobiłem, sam go zabiorę- spodobały mi sie te słowa, ach gdyby każdy taki był. Co jak co ale Gregor w tym wydaniu podoba mi się bardzo, pomyśl robi dla niej wszystko, a i tak wmawia sobie ze jej nie kocha. Chociaż sam tej miłosci potrzebuje. Ach no cudowny jak zawsze kochana, zapraszam do mnie na nowy :)
Kochana, niesamowity! ♥
OdpowiedzUsuńNie pomyślałam, ze Anabell mogła oddać syna tym obcym ludziom. Naprawdę. Może jednak jestem głupia. xD
Co do tego rozdziału...
Gregor bardzo na plus. Anabell bardzo na minus. -.-
On w tak cudowny sposób okazał więź łączącą go z malcem. Odebrał go od ludzi, którzy mieli stać się kego rodzicami, a ona? Ona to wszystko miała gdzieś. Miała gdzieś to czy jej dziecko żyje czy też nie. I to ma się nazywać matka? :o Nie jestem pewna czy zasługuje również na miano człowieka...
Staram się jednak patrzeć na to z drugiej strony.
Śmierć jednego z dwojga dzieci mogła być dla niej szokiem i pewnego rodzaju traumą. Być może jest to depresja? Nie wiem, nie jestem w stanie stwierdzić na jaki pomysł wpadniesz (co ma oczywiście swoje dobrze strony :*), ale wiem, że prędzej czy później Anabell poczuje coś do tego maleństwa. Przecież w momencie poczęcia, między matką, a dzieckiem wytwarza się pewna więź, prawda? Ona nie mogła się tak po prostu ulotnić... To nieludzkie.
Czekam na więcej kochana! <3
Buziaki
PS. A odpowiedź na ankietę to: TAK!
Już zagłosowałam, żeby nie było, że nie i zastanawiam się czy Ty nie oszalałaś? Jak mogłabym wytrzymać bez Twojej twórczości? Czy Ty chcesz, żeby moje serduszko pękło na miliard małych kawałeczków? :o
OdpowiedzUsuńNadrobiłam ostatnie rozdziały , więc mogę w spokoju skomentować. Chociaż na początku to chcę Cię przeprosić, ze dopiero dzisiaj, ale Lovely musiała w spokoju zamknąć na czas ferii rozdział pod tytułem „Szkoła”. Ok, teraz wracam do rozdziału. Już piętnastka, Boże jak ten czas leci, prawda? Widać, że An mocno zmieniła życie , jak i samego Gregora. Widać, że Schlierenzauer zaczął coś do Niej czuć, jak sam określił , że pragnie coś, czego nie pragnął nigdy! Gregor i stabilizacja? To raczej sprzeczne pojęcia.
Dobrze, że An się opamiętała i chce walczyć o synka. Nie no , wróć,…nie rozumiem tej dziewczyny, bo jednak Go oddała. Nie dziwie się Gregorowi, ponieważ mimo wszystko dziecko nie jest niczemu winne. Może kilka gorzkich słów wreszcie sprowadzi dziewczynę na ziemie, że nie będzie Ona myśleć tylko o sobie i o tym, żeby Jej było dobrze. Kilkoma słowami, Ta dziewczyna oszalała!
Rozdział mistrzowski Kochana ! Czekam na następny ;*
Zapraszam do Mnie ! :)