Ostatnio
dosyć dziwnie się czułem. Jak źle zaadresowany list, nie docierało do mnie
zupełnie nic. Wszystko było cykliczne. Wieczorem impreza, rano pożegnanie z
kolejną kobietą, która potrzebna była mi z niewiadomych dla mnie przyczyn.
Nawet najcieńsze źdźbło słowa czy spojrzenia, nie było w stanie wyjaśnić mi
tego, co aktualnie wyprawiało się w moim życiu. Codzienność płynęła żwawym
prądem przed siebie, a ja na swej marnej łódeczce próbowałem dotrzymać wodzie
tempa. Opieranie się czy zatrzymanie go wiązałoby się ze wzrostem siły, która
pchała wodę do przodu. Właśnie w taki sposób życie przepływa przez życie
ludzkie od chwili narodzin. Śmieszne. Kiedyś nawet mi się to podobało. Było dla
mnie zjawiskiem interesującym, lecz teraz nic nie miało żadnego znaczenia.
Codzienność stała się bezbarwna, nudna, mimo że każdego dnia mogłem dostrzec
coś nowego, chociażby w kobietach, które poznawałem. Gubiłem się w tym
wszystkim. Mimo własnej niekorzyści, z której zdawałem sobie sprawę, nadal
wchodziłem głębiej w ten ciemny las. Ale tylko ten las pozwalał mi w jakiś
sposób odciąć się w stu procentach od tego, co było. Kiedy przeszłość jest dla
nas nieudogodnieniem, nie wracamy do niej. Proste? Oczywiście, że tak. Gdy to,
co minęło zalega na duszy, próbujemy za wszelką cenę pozbyć się tego, co
okazuje się być zbędnym balastem. W chwili, w której minione chwile starają się
upominać o swoje, czyli choć odrobinę akceptacji z naszej strony, pogodzenia
się z nią, wytarcia kurzu zapomnienia, odwracamy się od tej przeszłości. Udajemy,
że nie słyszymy narastających krzyków, błagań… Stajemy się głusi i ślepi. Bywa
jednak, że to przeszłość okazuje się być mądrzejsza, sprytniejsza, niżeli my.
Kiedy to następuje? Otóż, w momencie, kiedy przeszłość przybiera znajome naszym
oczom kształty. Jakby wyłania się z chaosu i ciemności, by zemścić się za
wcześniejszą ignorancję jej obecności. Ja mogłem zobaczyć stary rower, na
którym zaliczyłem pierwszy upadek; narty, które były ze mną podczas
najpiękniejszych, ale również najgorszych momentach mojej kariery oraz Ciebie,
Anabell… Tak, dokładnie. Ciebie. Właśnie teraz w tejze chwuli możliwość
przywrócenia przeszłości znalazła swe zastosowanie. Stałaś naprzeciw mnie,
wpatrując się z uporem i zaciekłością w moje oczy. Nie mówiłaś zupełnie nic.
Milczałaś. Ja również się nie odzywałem. Sen? Wcześniej dałbym sobie rękę
uciąć, że to tylko wizja senna, która zaraz dobiegnie ku końcowi, ale nie…
Życie byłoby zbyt piękne i proste. To Ty we własnej osobie. Nic niezmieniona. Z
tymi samymi błyszczącymi, niebieskimi tęczówkami. Tak samo lśniącymi,
kasztanowymi włosami. Z identycznym wyrazem twarzy, co przeważnie. Tak samo
twardym, odpychającym, nie wyrażającym żadnych uczuć ani emocji. Skała, która
bez najmniejszego skrępowania atakowała mnie swym wzrokiem.
-Cóż to za zaszczyt spotkał mnie za życia?-
odezwałem się po dłuższej chwili milczenia, posługując się nieco opryskliwym
tonem głosu.- Czyżby to wielmożna panna Anabell raczyła zawitać w moje skromne
progi? Fanfary! Czerwony dywan! I popiół! Przynieście popiół na głowy!- jedyną
reakcją z Twojej strony, to jedyne umiejętne wyminięcie mojej osoby w drzwiach
i udanie się szybkim krokiem w stronę salonu. Nawet nie prychnęłaś, nie
uderzyłaś mnie, nie zlustrowałaś badawczym wzrokiem. Nic. Zupełnie tak, jakbyś
zaraz miała obrócić się w nicość albo jakby mnie nie było…
-Mogę wiedzieć dlaczego myszkujesz po moich
szafkach?!- zirytowałem się, odciągając Cię od jednej z szafek, po których
zawzięcie szperałaś. Poprawiłaś włosy opadające na twarz, zakładając ignorancko
ręce na piersi.
-Szukam swojej karty ciąży- odpowiedziałaś nawet
na mnie nie patrząc. Wydawałoby się, że Twoje wnętrze było wręcz rozpierane od
nadmiaru skrajnych emocji oraz niechęci, którą wiązałaś z wizytą u mnie.
-Urosłaś nieco- napomknąłem, patrząc kątem oka na
okazałe uwypuklenie pomiędzy Twoimi biodrami. Wszystko jakby mi się
przypominało… W dziwny sposób kolejny raz czułem to samo, co kiedyś. To
uczucie, które zwiastowało mi, iż wreszcie będę miał kogoś na tym świecie. Lecz
czemu coś takiego odczuwałem? Jakie jest tego wyjaśnienie? Przecież nie miałem
niczego. Nigdy mieć nie będę…
-Albo Ty zmalałeś, Patyczaku- wzburzyłaś się,
nadal szukając po kolejnych szafkach papierka, po który tutaj przyszłaś. Z
uporem maniaka obserwowałem każdy Twój ruch. Lustrowałem Twą sylwetkę, jakbyś
była złodziejem, a ja pozwalałam Ci na złą grabież w moim domu. Ale z drugiej
strony… Potrzebowałem kolejnego określenia, który miał podkreślać moje
niedoskonałości.
-Kiedy wybuchniesz?- spytałem niby obojętne,
opadając na kanapę. Wiesz, że dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że tęskniłem?
To właśnie zwykłe rozmowy z Tobą stały się moim utrapieniem, gdy ich nie było.
Zwykła rozmowa… Niekoniecznie miła… Rozmowa… Tylko tyle. Bo przecież z innymi
nie mogłem rozmawiać. Nie w taki sposób. Nie tak, jak robiłem to z Tobą…
-Został mi miesiąc przewagi masowej nad Tobą, więc
na razie siedź cicho- warknęłaś, nadal przeglądając stosy kolejnych dokumentów,
które właściwie sam nie wiedziałem do czego były mi potrzebne w domu. Zalegały,
zajmowały miejsce, lecz teraz nagle okazały się niezwykle przydatne. Gdyby nie
one, nie zagościłabyś na tak długo w moim towarzystwie…
-Przewagi masowej- parsknąłem, co spowodowało, że
spojrzałaś z niezrozumieniem w moją stronę.- Ty od zawsze ją miałaś- dodałem po
chwili, goszcząc na twarzy szelmowski uśmiech.
-Bardzo śmieszne- burknęłaś, wygrzebując w końcu
kartę ciąży, którą z taką zaciętością szukałaś. Wyprostowałaś się na chwilę,
patrząc na mnie przez dłuższą chwilę. Obserwowałem Cię kątem oka, lecz tak
naprawdę udawałem jedynie, że zafascynował mnie jeden z programów, który
aktualnie leciał w telewizji. Cisza. Kłopotliwa cisza. Pożegnać się? Czy to się
godzi? Może odejść bez żadnego słowa? Nie, tak też nie będzie najlepiej. Zatem,
co zrobić, by wyjść z Twarzą i honorem z tej beznadziejnej sytuacji?
-Może pomógłbyś mi, Pacanie, to znaleźć, co?-
odezwałaś się w końcu, chowając za sobą kartkę, którą jeszcze przed chwilą
znalazłaś. Zauważyłem to, lecz nie zdradziłem ani nie dałem tego po sobie
poznać. Najwidoczniej, pierwszy raz, graliśmy do jednej bramki…
-Jak widzę wszystkie Sandry inteligencją nie
grzeszą, skoro nie potrafisz znaleźć głupiego papierka- podniosłem się, a już
za chwilę znajdowałem się przy Twoim boku, grzebiąc pomiędzy kolejnymi
papierami. Ty wyprostowałaś się z trudem, patrząc na mnie z góry.
-Jestem Anabell- wycedziłaś ledwo przez zaciśnięte
zęby, ruszając zdenerwowana przed siebie. Nienawidziłaś, gdy ktoś Cię tak
nazywa. Nie cierpiałaś momentu, gdy ktoś wypominał Ci twoje najwstydliwsze
tajemnice i sekrety, które zdecydowałaś się kiedy mi ofiarować… A ja? Jak
nieumyślny głupek w tak beznadziejny sposób to wykorzystałem…
-Anabell!- ruszyłem za Tobą, zatrzymując Cię w
środku przedpokoju.- To jakoś samo się wyrwało…- wykrztusiłem nieco zmieszany,
patrząc prosto w Twe niebieskie tęczówki, które w tej chwili pełne były
zawiści. Piekliłaś się od środka i było to wyraźnie widać. Wiesz… Odnalazłem
wówczas Twoją słabość… Otóż, kiedy odczuwałaś iście skrajne i negatywne uczucia
i emocje, nie potrafiłaś ich ukryć. One wypełzały z Ciebie bez Twojej zgody,
tym bardziej bez kontroli.
-Czego Ty jeszcze ode mnie chcesz?!- najeżyłaś
się, lecz to, co zwróciło moją uwagę to fakt, iż nie wyrwałaś się spod mojego
dotyku. Nadal trzymałem Twoją rękę, a Ty wypuszczałaś właśnie na wierzch całą złość,
która wirowała wewnątrz Twojej duszy.
-Tego samego, co Ty ode mnie- odpowiedziałem półszeptem.
Nasze wzroki przecięły się wzrokiem pełnym nieznanych uczuć. Patrzyliśmy na
siebie przez krótką chwilę i nawet nie zauważyłem, kiedy Twe usta przyległy do
mych ust. To wszystko toczyło się tak szybko… Nie byłem nawet w stanie kto
wykonał ten pierwszy, decydujący ruch. Nie wiedziałem zupełnie niczego, oprócz
tego, że znajdowałem się w transie. Świat wokół wirował, a my staliśmy w miejscu,
plącząc swe języki.
-Schlierenzauer…- wysyczałaś, zwijając się niemal
w kłębek. Pochyliłem się nad Tobą, obserwując wyraz Twojej twarzy, który
wykrzywiony był przez grymas bólu.-Nienawidzę Cię! To Twoja wina! To Twoja
obecność tak działa na moje dzieci!- zdołałaś wycedzić przez zęby, nie
zmieniając swego stanu.
-Co się dzieje?!- wysapałem ledwo, czując, że moje
serce za moment wyrwie się z piersi i pobiegnie przed siebie. Byleby być jak
najdalej od Ciebie…
-Co tak stoisz, Kołku?!- odpowiedziałaś pytaniem.-
To przez Ciebie się już zaczęło!
-Przeze mnie?!- pisnąłem cienko, czując jak
wszystkie moje mięśnie napinają się do granic możliwości. Strach, przerażenie,
lęk…- Miałaś rodzić za miesiąc!
-Przepraszam Pana Schlierenzauera, że moje
niewychowane dzieci chcą już wyjść!- zdołałaś zripostować, czując coraz
silniejsze i boleśniejsze skurcze.- Zawieziesz mnie w końcu do szpitala czy
chcesz sam odbierać poród?!
***
A
gdyby tak pomyśleć o ranach… Swoich. Swoich bliskich… Co właściwie moglibyśmy
powiedzieć o ranach? Ale nie… Nie ranach mechanicznych… Chodzi mi bardziej o
rany na duszy. Otóż, większość tych ran ujawnia się w miłości. Zaczynamy
wówczas kochać, otwieramy się na uczuć, wydawać by nam się mogło, że miłość
rodzi radość. Tak jest, owszem. Jednakże faza ta trwa bardzo krótko. Zbyt
krótko. Miłość, którą przeżywa się do samego końca, nie jest radością. Stop…
Zapomniałem dodać jednej, a dosyć istotnej rzeczy. Nie tylko miłość w stosunku
do ukochanego rodzi późniejsze cierpienie. Miłość do rodzica, przyjaciela,
dziecka, też może okazać się raniąca, może nawet boleśniejsza niż cokolwiek
innego. Bo wówczas tracimy część siebie. Coś, co wypłynęło na nas, jako
człowieka. Coś, co jest bezcenne, czasem cenniejsze niżeli miłość w stosunku do
kochanka…
-Wyglądasz okropnie- stwierdziłem, przekraczając
próg Sali, utrzymanej w kolorach pudrowego różu. Bąknęłaś coś pod nosem, lecz
nie zdołałem tego usłyszeć. Bez żadnego słowa więcej, usiadłem obok Ciebie,
mierząc Twą zmęczoną sylwetkę czujnym wzrokiem.- Jak się czujesz?- spytałem w
końcu poważniej, przetwarzając informacje, które przed chwilą usłyszały moje
uszy.
-Tak jak wyglądam- odpowiedziałaś uszczypliwie,
lecz gdy zauważyłaś mój karcący wyraz twarzy, postanowiłaś odpowiedzieć na
poważnie:- Sama nie wiem jak się czuję… Nie za wiele pamiętam i strasznie boli
mnie głowa…
-Wystąpiły pewne komplikacje…- westchnąłem.-
Lekarze musieli przeprowadzić cesarskie cięcie… Byłaś pod narkozą…-
wymieniałem, nie potrafiąc ubrać w słowa wszystkiego, co zostało mi przed
momentem przekazane.
-A dzieci?!- wyrwałaś się natychmiastowo, a tuż po
chwili dało się usłyszeć głośne syknięcie bólu, które wydobyło się z Twoich
ust.
-Pielęgniarka niebawem tutaj przyjdzie-
poinformowałem.- Właściwie już idzie- dopowiedziałem, gdy zauważyłem, że młoda
brunetka z uśmiechem wiezie na niewielkim wózeczku jedno z dzieci. Uśmiech… Gdy
zobaczyłem Go na opalonej twarzy dziewczyny, ledwo co powstrzymałem się od
prychnięcia, które byłoby całkowicie adekwatne do rysującej się sytuacji.
-Zaraz… Ale to jakaś pomyłka- badawczym i czujnym
wzrokiem lustrowałaś sylwetkę młodej pielęgniarki, na której lico dopiero teraz
wkradło się zakłopotanie pomieszane z nutką smutku.- Byłam w ciąży bliźniaczej.
Może nigdy nie byłam orłem z matematyki, ale tutaj jest jedno dziecko.
-Pani mąż jeszcze Pani nie powiedział?- zapytała
nieco ochrypłym głosem, zwracając wzrok ku mojej postaci.
-Niech Pani powie mi co z moim dzieckiem, a nie
zadaje jakieś durnowate pytania!- ryknęłaś ile sił w gardle, budząc przy tym
małą istotę, której płacz wcale na Ciebie nie wpłynął.
-Anabell, jedno z Twoich dzieci urodziło się
martwe…- wykrztusiłem w końcu, dając znak pielęgniarce znak, by wróciła do
swych innych obowiązków. W tamtej chwili wydawało mi się, że usłyszałem coś w rodzaju
pęknięcia. Pęknięcia, które dotknęło Twoje serce i duszę oraz umysł.
Wyprostowałaś się, patrząc tępo przed siebie. Zakryłaś usta ręką, by nie
krzyknąć. Zamiast tego, widziałem, że pod Twoimi powieki gromadzą się ogniste
łzy, które miały wypalać dziurę w skórze Twych policzków.
-Co zrobiliście z moim dzieckiem?! Gdzie jest moje
dziecko?!- wrzeszczałaś, a z Twych tęczówek wydobywała się niewiarygodnie
ogromna ilość słonej cieczy.- Co zrobiliście z moim dzieckiem?!
-Anabell…- szepnąłem, nie umiejąc wydobyć się na
mniej sparaliżowany głos.- Spokojnie, proszę… Tutaj jest jedno z Twoich dzieci…
Spójrz jakie jest piękne- wziąłem na ręce malutką osóbkę, która zerkała na mnie
niebieskimi niczym woda oczkami. Nie płakało, co mnie zdziwiło. Dotychczas
byłem pewien, że dzieci tylko płaczą, a ten chłopczyk? On nie płakał. Badał
jedynie nowy świat oraz przygotowywał się na odkrywanie tego życia, które
zostało mu dane przeżyć…
-To nie moje dziecko!- krzyczałaś, nie patrząc
nawet na ułamek sekundy na noworodka.- Ja miałam mieć dwójkę dzieci! Gdzie moje
dzieci?!- nie mogłaś się uspokoić, a histeria zalewała Cię coraz bardziej. Nie
widziałaś niczego. Tym bardziej niczego nie słyszałaś. Ciemność… To ona
panowała wszędzie, gdzie się aktualnie znajdowałaś.
-Tutaj jest Twoje dziecko- mówiłem, dalej
trzymając w swych ramionach Twojego syna. Gładziłem kciukiem Jego zaróżowiały
policzek i nikt ani nic nie jest w stanie opisać, co wtedy czułem… To był
trans… Zupełnie tak, jakby ten malec zahipnotyzował mnie i uczynił z siebie
poddanym.- On jest tak podobny do Ciebie… Ma dokładnie tak samo niebieskie
tęczówki jak Ty, Anabell… Spójrz tylko.
-Co zrobiliście z moim dzieckiem?!- drążyłaś
dalej, a Twoje stężałe ciało niemiarowo drżało, przepełnione błaganiami,
nieporozumieniem oraz histerią.- Czemu akurat Wy wszyscy wybraliście sobie
właśnie Jego?! Co ono zrobiło?!
-Proszę Cię, uspokój się…- kontynuowałem łagodnie,
delikatnie kołysząc małego chłopczyka.- Pomogę Wam… Wszystko przygotuję u mnie
w domu na Wasz przyjazd… A z tego Małego jeszcze zrobię najlepszego skoczka pod
słońcem…- uśmiechałem się subtelnie, nadal mając w bliskiej od siebie
odległości Twojego synka.
-Oddajcie mi moje dziecko! Błagam!- nie
przestawałaś…
***
Jak
nazwać ten stan, kiedy chce Ci się płakać, a nie można tego uczynić przez jakąś
tajemniczą, wewnętrzną blokadę? Jakim mianem można określić stan, gdy naszą
duszę roznosi gniew, lecz na zewnątrz jesteś zaskakująco spokojna i opanowana?
Każdy z tych przykładów jest nieprzyjemnym doświadczeniem… Zawsze, gdy coś takiego
odczuwamy, trudno nam jest normalnie funkcjonować. Czujemy pustkę, nicość…
Jakbyśmy byli tylko szmacianymi lalkami, którym jest wszystko jedno. Które nie
czują zupełnie niczego, oprócz jakiś lekkich, mało dostrzegalnych bodźców.
Jednakże trzeba przyznać, że nic, powtarzam: absolutnie nic, nie jest w stanie
pobić stanu, gdy smutek, rozpacz rozrywa nam drastycznie serce, a my gościmy
wymuszony uśmiech na ustach…
-Nadal nie rozumiem dlaczego nie chciałaś, żebym
po Was przyjechał!- krzyknąłem, kiedy usłyszałem trzaśnięcie drzwi, które
zwiastowały, że w końcu przybyłaś wraz z Małym.
-Bo nie…- wyjąkałaś, stojąc martwo w przedpokoju.
Patrzyłaś przed siebie, jakby przed powiekami przewijał się czarno-biały film,
który wytykał wszystkie błędy, za które zapłaciłaś tak ogromną cenę…
-Gdzie Mały?- spytałem zdezorientowany,
rozglądając się wokół, gdy już wychyliłem się zza ścian kuchni. Na nic… Dziecka
nigdzie nie było. Nigdzie…
-Schlierenzauer…- zaczęłaś twardo, wyraźnie
walcząc z narastającą falą łez, która niczym tsunami, wobec którego Twoja marna
ludzka siła, była niczym.
-Anabell! Do cholery jasnej!- krzyczałem dalej,
czując, iż moje kolana szybko miękną i uciekają spod mojej kontroli.- Co
zrobiłaś z dzieckiem?!
Witajcie,
Słońca!
Tak wyszło, że udało mi się dodać nieco wcześniej rozdział. :)
Mnie akurat to cieszy, bo już naprawdę zdążyłam się za Wami stęsknić, moje Skarby! ;*
Jeśli mam u kogoś zaległości, obiecuję, że niedługo nadrobię.
Akurat od poniedziałku zaczynają mi się ferie, więc na pewno wygospodaruję słodkie chwile, aby rozkoszować się Waszą twórczością. ;))
Czekam na to, co macie do powiedzenia nt. tego rozdziału. Niezwykle mnie to ciekawi. Teraz, Kochane, zaczynamy nieźle mieszać w życiu każdego z bohaterów. :)
Buziaki. ;**
Tak wyszło, że udało mi się dodać nieco wcześniej rozdział. :)
Mnie akurat to cieszy, bo już naprawdę zdążyłam się za Wami stęsknić, moje Skarby! ;*
Jeśli mam u kogoś zaległości, obiecuję, że niedługo nadrobię.
Akurat od poniedziałku zaczynają mi się ferie, więc na pewno wygospodaruję słodkie chwile, aby rozkoszować się Waszą twórczością. ;))
Czekam na to, co macie do powiedzenia nt. tego rozdziału. Niezwykle mnie to ciekawi. Teraz, Kochane, zaczynamy nieźle mieszać w życiu każdego z bohaterów. :)
Buziaki. ;**
Brak mi słów...
OdpowiedzUsuńTak mnie tym zaskoczyłaś, że nie mam pustkę w głowie i nie wiem co mogłabym napisać oprócz tego:
ANABELL NA TO NIE ZASŁUŻYŁA!
Buziaki ;***
DAFUQ ?! O.o
OdpowiedzUsuńno to się porobiło, ja pierdziele... O.o
coś mi się zdaje, że jeden z chłopców wcale nie zmarł przy porodzie, ale z drugiej strony przecież to możliwe... zresztą, sama już nie wiem...
a co do drugiego chłopca, tego, który przeżył, to mam podejrzenia, że Anabell najzwyczajniej w świecie go sprzedała, ewentualnie oddała...
biedni Ci nasi bohaterowie, oj biedni. aż zaczynam im wszystkim współczuć :(
rozdział świetny, czekam na kolejny.
pozdrawiam serdecznie, buźka :*
dużo weny!
Czemu tu przerywasz??
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny <3
No jesteś zwyczajnie niesamowita! Serio, napisać coś takiego, to po prostu mistrzostwo! Wielu rzeczy się spodziewałam, ale na pewno nie tego wszystkiego, co wymyśliłaś. Jak na jeden rozdział to niespodzianek było bardzo dużo.
OdpowiedzUsuńŁezka się kręci w oku na myśl o tym Małym, który nie przeżył. I gdzie jest drugie dziecko?
Anabell naprawdę była zdolna zostawić je w szpitalu? A może musiało tam zostać, bo coś mu jednak dolegało? Pisz szybko, bo koniecznie muszę się tego dowiedzieć :)
Co by tu więcej napisać... po prostu, jak to się mówi, szacun :*
Buźki ♥♥♥
... Boże, dziewczyno, ty tego nie zrobiłaś!
OdpowiedzUsuńCzemu odebrałaś jej Maleństwo? Czemu on nie żyje? Podczas czytania tego fragmentu wyrywałam ze wściekłości włosy, rzucałam poduszką po kątach i cały czas krzyczałam "nie!". Nie mogłam w to uwierzyć. Ba! Dalej nie umiem. A może po prostu nie chcę? W każdym bądź razie nie rób tego nigdy więcej. Zbyt mocno przejmuję się losami bohaterów, by przeżywać takie historie.
Po przeżyciu jednego wstrząsu i zawału serca przyszedł czas na kolejny. Nie wierzę, i nie uwierzę, że Anabell sprzedała chłopca. Okay, rozmawiała z potencjalnymi rodzicami i w ogóle, ale go nie oddała... Przywiązała się do niego, tak? A może była w tak głębokim szoku po stracie Maleństwa, że nie chciała patrzeć na drugiego, bo czuła do niego wstręt i odrazę? Nie, to na pewno nie to. Po prostu kazała opiekunce zaopiekować się nim czy coś...
W każdym bądź razie zachowanie Gregora jest wyjątkowo.. Uprzejme? Nie wiem za bardzo jak ubrać to wszystko w słowa. Przywiązał się do Anabell, zaakceptował dzieci, mimo tego, że nie były one jego. Myślę, że wytworzyła się między nim a Anabell dziwna więź, która może a nawet powinna zaowocować w miłość. Świadczy o tym choćby zachowanie Gregora po rozłące z Anabell (tudzież początek rozdziału). (Gregbell forever?)
Jedyne, co mi pozostaje, to życzyć ci cudownie spędzonych ferii (mi niestety się kończą). Czekam z niecierpliwością na następny! Pozdrawiam ♥
No nie.....
OdpowiedzUsuńlubisz kręcić, co?
Zasmucił mnie ten rozdział :( prosze powiedz, że dziecko jest u Stelli :/
Cudo <3
OdpowiedzUsuńNo wiesz co ? Tak namieszać ? xD
Ale naprawdę rozdział niesamowity :)
Mam nadzieję, że Gregor i Anabell w końcu się dogadają i nie będzie takich spięć i dogryzania sobie nawzajem .
Mam nadzieję,że dziecko jest u Stelli..
Czekam nn :*
Pozdrawiam <3
A mogło być tak pięknie...
OdpowiedzUsuńBardzo spodobał mi się moment, gdy Anabell zjawiła się u Gregora w poszukiwaniu karty ciąży. Znalazła ją, ale chciała pobyć w obecności skoczka jeszcze przez chwilę, dlatego ponownie skryła dokument. No zakochałam się w tym momencie, no! ♥
Na dodatek ten słodki pocałunek, który rozpoczął niezłą akcję...
Gregor był przy Anabell cały czas... To takie słodkie. On naprawdę czuje do niej zdecydowanie więcej niż okazuje. Ona (wydaje mi się) zresztą postępuje tak samo... Mogliby stworzyć piękną rodzinę.
Pokrzyżowałaś mój piękny scenariusz. Jak zwykle, Klaudio! Jak zwykle! :P
Jedno z dzieci urodziło się martwe. Rozumiem naszą bohaterkę, ponieważ z pewnością taka informacja nie jest łatwa dla żadnej z matek. Ale An powinna się cieszyć, że mimo wszystko ma kogo kochać. Ma jeszcze swoje drugie maleństwo. Popadła w histerię. Moim zdaniem Gregor powinien zachować się nieco bardziej czule względem niej, aczkolwiek rozumiem jego postawę. Zakochał się w tym małym chłopczyku. Wydaje mi się, że w chwili, gdy wziął go na ręce poczuł, że jest jego ojcem. ♥ Taki uroczy.. <3
I teraz największe pytanie jakie zasiałaś mi w głowie. GDZIE JEST DZIECKO?! .:o Nie mówi mi proszę, że zmarło... :( Tylko to chodzi mi po głowie i chcę znać odpowiedź. Chcę się mylić...
Miazga! Kochana, kompletna miazga! Powaliłaś mnie na łopatki. Czytając ten rozdział chciałam więcej i więcej... ♥
Z całą pewnością i bezwstydnie mogę przyznać, że UZALEŻNIŁAM SIĘ OD NASZEJ KLAUDII! ♥♥♥
Czekam na kolejny rozdział. ;3 Dodawaj go szybko, kochana! :)
Buziaki :*
Aaaaaa!!! Jak możesz, no?! Toś namieszała, nie ma co! :D
OdpowiedzUsuńAle wiesz, nawet jeżeli nie jest to do końca pozytywne, to ja lubię mieszaninki ^^
Bo czytało mi się świetnie! <3
Zaciekawił mnie fragment, gdzie Anabell szukała tej karty u "Dżordża". Musiałam ściszyć muzykę, którą miałam włączoną! :D
Mmmm... powiem Ci, że byliby cuuudowną rodziną! ;)
I teraz o tych dzieciach, gdzie namieszałaś mi w głowie troszkę ;/
Myślę, że wszystko się ułoży, bo z jednej strony też rozumiem Anabell. Natomiast z drugiej... czysta histeria :D Ale to tylko moje głupie myślenie :/
Kurcze, rozdział cudowny! Tak dużo się dzieje, a ja czuję niedosyt ;)
Czekam na next, jak najszybciej! :*
I przy okazji zapraszam do siebie na świeży, jedenasty rozdział historii Oli i Grześka ;) http://ciesz-sie-kazda-chwila.blogspot.com/
Pozdrawiam i dużo weeny! <3
żeś namieszała. Ona, brak dziecka i co zrobiła z drugim dzieckiem? I on taki opiekuńczy się znalazł Nie mam weny napisac ci kompletnego rozdziału. Przerpaszam
OdpowiedzUsuńBiedna Anabell :c
OdpowiedzUsuńDobrze, że chociaż Gregor jest przy niej.
Ale dlaczego przerwałaś w takim momencie? :cc
Z niecierpliwością czekam na kolejny
Buziaki :*