piątek, 6 marca 2015

Rozdział 22.: „Te skurcze, kiedy widzę kogoś na ulicy, podobnego do- powiedzmy… albo te skurcze, kiedy… Nie, nie chciałam Cię spotkać, nie chcę z Tobą mówić…”



         Niestety… Pewnych rzeczy nie da się policzyć, gdyż niektóre błędy popełniamy zdecydowanie zbyt często… Pierwszym przykładem jest fakt, że wmawiamy wszystkim wokoło, że wszystko jest w porządku, mimo że troski, rozpacz i czystej postaci brak sił, rozsadza nas od środka. Ile razy popełnialiśmy ten błąd? Wielokrotnie. Zdecydowanie za dużo, jak na życie jednego człowieka. Jak postępować inaczej? Otóż, istnieją inne wyjścia. Chęć ochronienia bliskich przed zmartwieniami jest ważna, jednakże nie najważniejsza. Powinniśmy mieć odwagę i powiedzieć otwarcie o tym, co tak naprawdę dobija naszą duszę. By nie silić się na uśmiechy… By nie oszukiwać samego siebie… By nie psuć czegoś jeszcze bardziej… By w końcu spełnić tę jedną potrzebę… Pragnienie zaznania szczęścia… Do dnia dzisiejszego mam o to do Ciebie żal… Nie mogę Ci wybaczyć tego, że wszystko trzymałaś w tajemnicy. Że nie mówiłaś mi o tym, co zaczęło Cię dopadać. Nie, poprawka: o tym, co już dawno Cię dopadło, a co jedynie zaciskało swe szpony na Twym wątłym, bezbronnym ciele. Nie mogę zrozumieć… Do dzisiaj, rozumiesz?! Do dnia dzisiejszego mam Ci to za złe! To, że udawałaś, że jesteś silna, mimo że Twoja dusza jakby zniknęła. Była tylko sterta gruzów, a Ty zostałaś jednym odłamem przygnieciona. Dziś tego już nie pamiętasz, dlatego niepotrzebne te krzyki, wiem… Ale… Ja nadal szczerze Cię za to nienawidzę. Obarczam winą o wszystko, dlatego że myślałaś, iż jest jeszcze coś, co mogłoby mnie do Ciebie zniechęcić. Przełknąłem każdą gorzką pigułkę, którą podstawiłaś pod mój nos i co? Nadal jakoś przy Tobie trwałem. Ale nie… Ty wolałaś nadal topić się w bagnie tej beznadziejności. I tak się zaczęło… Co dokładniej? Kłopoty psychiczne. Anabell, z dnia na dzień, byłaś inną osobą. Nie poznawałem Cię, chociaż żyłaś tuż obok mnie przez dłuższy czas. Nie spałaś spokojnie… Krzyczałaś każdej nocy, a blizny na Twoim ciele powracały do życia. Otwarte rany, z których sączyła się krew, były dla Ciebie niczym karma, na którą zasłużyłaś. Co jeszcze? To dziwne, lecz zaczęłaś bać się ludzi… Nigdzie nie wychodziłaś. Z nikim nie rozmawiałaś. Nigdy również nie chciałaś zostawać sama w ciemnych pomieszczeniach… Twoja osobowość? Z zaborczej, pewnej siebie kobiety, przekształciłaś się w strachliwą, bezbronną i nieumiejącą walczyć o swoje istotą… Przyznam się od razu… Miałem tego serdecznie dosyć. Nie mogłem tego znieść. Nie umiałem, po prostu nie umiałem… Traciłem cierpliwość, może to również zmęczenie przyczyniło się do tego, że pękłem… Jednakże, było coś, co równie mnie rozwścieczało… To sama tęsknota za starą Anabell, która przebojowo wtargnęła w przestrzeń osobistą mojej duszy i serca, jak i umysłu…

-Nie wyjdziesz ze mną, bo…?!- domagałem się odpowiedzi, podczas jednej z naszych rozmów. Nie… To właściwie były kłótnie. Ostre wymiany zdań, które w ostatnim czasie jako jedyne do nas pasowały.-W czym Ci szkodzi jeden, mały wypad do klubu?! No odpowiedz! Kiedyś to był Twój dom!
-Kiedyś byłam bezdomna- wypomniałaś oschle, jak zwykle uciekając od tej rozmowy, która dotyczyć miała bezpośrednio Ciebie i tego, co dzieje się w Twoim wnętrzu.
-Nadal jesteś- przypomniałem, co jednak okazało się być dla Ciebie ciosem poniżej pasa. Obróciłaś się na pięcie, patrząc gorzkim wzrokiem wprost w moje oczy. Przeczuwałaś coś? Może strach narastał? A może jeszcze inaczej… Czyżby to „coś”, co zamieszkiwało w Twoim wnętrzu, przejmowało powoli stery?
-Do czego ma prowadzić ta rozmowa?- wreszcie od dłuższego czasu miałem wrażenie, jakbym to naprawdę rozmawiał z prawdziwą Anabell. Moją Anabell.
-Do tego, że ostatnio stałaś się jakaś psychiczna!- no dobra… Wiem, że powinienem bardziej uważać na to, co mówię, lecz emocje sięgały zenitu. Mówiłem to, co myślałem. Nie analizowałem myśli, które mogłem wypowiedzieć, a które powinienem zatrzymać dla siebie. Po prostu mówiłem. Nie zważałem na nic. Byleby ulżyło…
-To, co robię, to moja brożka, rozumiesz?!- pisnęłaś, podenerwowana tym, że śmiem wyciągać na wierzch tak delikatną sprawę. Coś,  z czym sama musiałaś się uporać… -Nie masz prawa wpieprzać się tam, gdzie dostęp mam tylko ja!
-Póki znajdujesz się pod moim dachem mam prawo do wszystkiego, co z Tobą związane!- chwyciłem Cię za nadgarstek, przypierając do ściany. Patrzyłem z zawziętością w Twoje, na pozór, twarde oczy. Drżałem. Ty również. Czy to reakcja na wzajemny dotyk? A może emocje?- Natychmiast idziesz wcisnąć się w jakąś ładną kieckę i wychodzimy, słyszysz?- powiedziałem już nieco spokojniej, nie zaprzestając mocnego uścisku.
-Odchrzań się wreszcie ode mnie!- skąd miałaś tyle siły, aby odepchnąć mnie od siebie? Jak to się stało, że Dawid kolejny raz pokonał Goliata?
-Trzeba było zabrać tego dzieciaka, kiedy podstawiałem Ci go pod nos!- wykrzyczałem, nie wykonując żadnego ruchu. Bo właśnie to było Twoją najgorszą męką… Świadomość, że tyle razy wyrzekałaś się własnego syna, mimo że nieświadomie go i tak kochałaś. Może nawet bardziej niż siebie samą… A teraz? W tym czasie ta miłość powracała, jednakże w postaci obłędu. Nie mogłaś sobie tego wybaczyć. Nienawidziłaś siebie i świata, którego częścią byłaś. Każdej nocy widok Jego błękitnych tęczówek pojawiał się pod Twoimi powiekami. Jego różowiutka twarz była roześmiana, aż w końcu nie pojawił się ktoś, kto żywcem wyrwał Ci to szczęście z rąk. I tak każdej nocy… Po każdym zmierzchu scenariusz się powtarzał. I krzyki… Przeraźliwe wrzaski, które wydobywały się z Twojego gardła nieświadomie. Akt tego, jak bardzo cierpiałaś nawet we śnie… Każdego człowieka, którego mijałaś na ulicy, badałaś czujnym wzrokiem, bowiem w każdy był potencjalnym sprawcą tego, co działo się aktualnie w Twoim świecie. Jednakże, winny był jeden, a byłaś nim właśnie Ty, Anabell… Samookaleczenie też miało swój ukryty sens w Twoim rozumowaniu. Dzięki krwi, pozbywałaś się cząstki siebie. Miałaś nadzieję wypuścić swoją duszę na wierzch za pomocą otwartych ran oraz… stłumić ból psychiczny, bólem fizycznym… To nie było według Ciebie niezdrowe. To było normalne…
-Idź już- odezwałaś się zgorzkniale, nie dając poznać po sobie jak bardzo uderzyły w Ciebie słowa, które wypowiedziałem.-Już pora upić się wręcz do nieprzytomności i zaliczyć kilka panienek- patrzyłaś prosto w moje oczy. Mówiłaś z lekkością, a w tonie Twojego głosu mogłem jedynie usłyszeć ukrytą urazę.- No idź! Już!- krzyknęłaś, kiedy stałem w miejscu, jednocześnie popychając mnie do przodu przed siebie. Zatem wyszedłem. Pełen złości, nienawiści i żalu, jak i również pierwiastka strachu...

***
        
         Miłość? Każdy przecież twierdzi, że nieważne jest, gdzie zaczęła się ta znajomość. Mogła przecież zacząć kiełkować w Internecie bądź na mieście. A kilometry? One również nie grają większej roli. Może być ich pięć, może również tysiąc. Wiek to też tylko liczba… W miłości najważniejsze jest tylko uczucie. Czyste, niezachwiane, niczym nieprzyćmione. Nie da się ukryć, że istotne jest również zaufanie, które jest równoznaczne miłością. Nie ma przecież miłości bez zaufania. Coś takiego nigdy nie będzie posiadać racji bytu. Nigdy… Wcześniej mi ufałaś. Sądziłaś, że po odejściu Stell z Twojego życia, jestem jedyną osobą, która zasługuje na skumulowanie jakichkolwiek ludzkich uczuć i emocji w mojej osobie. Ale… po naszej kłótni runęło absolutnie wszystko. Przestałaś mi ufać. Byłaś pewna, że już nigdy nie uwierzysz w moje dobre chęci, bo najzwyczajniej już nie będziesz chciała ryzykować. Nie po tym, co usłyszałaś, lecz Anabell… Przecież powiedziałem Ci jedynie prawdę… Zabolało, prawda? A co będzie czuł Twój synek w przyszłości, gdy dowie się o tym, że Jego matka walczyła ze wszystkimi, byleby tylko nie wziąć Go w opiekę? 

         Usłyszałaś jak ktoś wchodzi do mieszkania. Pełna nadziei, że wróciłem skruszony, podniosłaś się z kanapy, wyglądając zaciekawiona na owego przybysza. W duszy uśmiechałaś się. To był odruch. Nie kontrolowałaś chwili, kiedy naprawdę cieszyłaś się w głębi na mój widok. Mimo tego, że byłaś pewna, iż coś między nami poważnie zostało uszkodzone, nadal jak głupia wierzyłaś we mnie, w siebie… Ogólnie mówiąc, wierzyłaś w nas… 

-Jest Greg?- to nie byłem ja. Czułaś się rozczarowana? I tak, i nie. Byłabyś naprawdę zawiedziona, gdyby owym gościem okazał się ktoś znacznie inny.-Wszedłem bez pukania, bo drzwi były otwarte…- powiedział nieco zmieszany.
-Akurat Gregor wyszedł- odburknęłaś, przywołując w głowie niechciane obrazy.-Ale zaczekaj na Niego- uśmiechnęłaś się radośnie. Zupełnie jak nie Ty. Rodzaj takiego uśmiechu nie był Twój. Nigdy w życiu nie uśmiechnęłaś się w ten sposób… Nie w towarzystwie mojej osoby.- Siedzę tutaj sama, przyda mi się jakieś miłe towarzystwo.
-Zatem skorzystam- odparł, zajmując swe miejsce obok siebie. Patrzył na Ciebie swymi dużymi, okrągłymi i brązowymi tęczówkami, które jakże Ci się spodobały. Można powiedzieć, że byłaś pewna, iż dla tego wzroku można kompletnie oszaleć. Zwariować i nie wiedzieć jak ma się na imię…- Za długo będzie? Mam do Niego pewną sprawę…
-Sądzę, że niedługo powinien wrócić- uśmiechnęłaś się na przymus, gdyż przecież nie miałaś pojęcia, kiedy wrócę. Ba… Nie wiedziałaś nawet czy wrócę, zacznijmy od tego.
-Jak Wam się układa?- zapytał zaciekawiony, nie zdejmując uśmiechu z twarzy. Lubiłaś Go… Ogółem, lubiłaś całą kadrę Austria Team, jednakże Diethart miał w sobie coś, co sprawiało, iż darzyłaś Go największą sympatią, bo to właśnie On był Twoim rozmówcą. Nie odpowiedziałaś na zadane pytanie. Przygryzłaś wargę, błądząc wzrokiem po jasnym podłożu. Mogłaś powiedzieć przecież, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale po co? Czemu miałabyś kolejny raz okłamywać kogoś, kto naprawdę był dla Ciebie ważny? Raz popełniłaś ten błąd, a Ty akurat byłaś człowiekiem, który uczy się na błędach…
-Zrobię coś do picia- rzekłaś po chwili ciszy, lecz dokładnie w tej samej chwili usłyszałaś jak drzwi wejściowe otworzyły się. Tym razem mógł wejść tylko jeden człowiek. Ja i Ty doskonale o tym wiedziałaś. Nie czekając na nic więcej, niespodziewanie wpiłaś się w wargi zaskoczonego Thomasa, który nieświadomie odwzajemnił porywczy pocałunek. Zemsta… Tak, nic innego niżeli żądza zemsty kierowała Twoim ciałem.
-Jak widzę, dobrze się bawicie- stanąłem w miejscu zaraz po tym, kiedy moje oczy ujrzały widok, który dostatecznie mocno mnie uraził. Zachowałem spokój, mimo że w środku wrzałem.
-Lepiej niż kiedykolwiek wcześniej- oznajmiłaś z krzywym uśmieszkiem, patrząc na mnie wzrokiem pełnym intryg.
-A Ty co się tak patrzysz?!- krzyknąłem w stronę oniemiałego Didla. Teraz wyobrażam sobie, jak beznadziejnie musiał się czuć…
-Nie krzycz na Niego!- wrzasnęłaś jeszcze głośniej niż ja, patrząc przepraszającym wzrokiem w stronę obecnego Dietharta. Czułaś się okropnie ze świadomością tego, co uczyniłaś z premedytacją… Zwłaszcza w stosunku do tego człowieka, który nigdy niczym Ci nie zawinił…
-Nie wiem w co mnie teraz wpakowałaś, ale to Wasze chore porachunki. Ja nie zamierzam brać w tym udziału- warknął w końcu Thomas, który z trzaskiem drzwi opuścił mój dom.
-I co masz mi teraz do powiezienia?!- tylko krzyk mógł stać się ukojeniem. A myślałem, że coś dla Ciebie znaczę… Miałem nadzieję się pogodzić i jakoś powiązać koniec z końcem… Porachować się z tym, co Cię dręczyło… Lecz Ty nie dałaś mi na to szans. Nie pozwoliłaś, bo nie mogłaś zostawić spraw, które uraziły twoje wnętrze, bez jakiejkolwiek zemsty, która miała być zaznaczeniem Twojej wolności i niezależności.
-Nic. Kompletnie nic- odpowiedziałaś obojętnie, kierując swe kroki w stronę łazienki.-Idę się wykąpać- dodałaś, nadal leniwie krocząc przed siebie. 
-Posłuchaj mnie, do cholery jasnej!- wrzasnąłem, nie mając już żadnego panowania nad swoją osobą. Nie miałem pojęcia, co robić. Rozrywałem się od środka. Zamieniłem się w jeden, wielki kocioł. Nie umiem opisać słowami tego, co czułem. Niewdzięczne uczucie...
-Po co?- odwróciłaś się, obrzucając mnie urażonym spojrzeniem. Wiedziałaś, że przesadziłaś. Zdawałaś sobie sprawy, iż teraz wszystko wisi na włosku. I nie. Tutaj nie chodziło o ten jeden pocałunek. Sprawa leżała znacznie głębiej.- Po to, żebyś znowu wyzywał mnie od psychicznych?! Żebyś znowu wytykał mi moje błędy?! Nie mam pojęcia w co Ty w ogóle grasz! Jesteś zmienny jak chorągiewka na wietrze!
-Ja?!- pisnąłem, zaciskając dłonie w pięści. Miałam ochotę coś rozwalić. I dlaczego był to właśnie nos Dietharta?- Ty spójrz na siebie i na to, co robisz!- podszedłem ku Tobie sparaliżowanym, aczkolwiek zwartym krokiem.- Jesteś zwyczajną dziwką. Nie różnisz się niczym od tych panienek, które można spotkać na każdym poboczu, słyszysz?- wywarczałem przez zęby.
-Masz w tej chwili odsunąć się ode mnie- wycedziłaś ledwo, nie chcąc podnosić głosu.- Na zbyt wiele sobie pozwalasz. Myślisz, że chwila słabości z mojej strony sprawi, że będę Twoją własnością?- zaśmiałaś się ironicznie.- Jesteś taki śmieszny, myśląc, że cokolwiek dla mnie znaczysz- wówczas wszystko pękło… Absolutnie wszystkie znaki na niebie uzmysłowiły mi to, kim dla Ciebie jestem… Zabawką. Kimś, kto ma zaspakajać potrzeby. Bezużyteczny. Człowiekiem, którym można się pobawić, a następnie porzucić w kącie.- Aha! I jeszcze jedno!- rzuciłaś przez ramię.- Wszystkie orgazmy udawałam- powstrzymując się od kolejnych niepotrzebnych słów, które prawdopodobnie i tak nie zrobiłyby na Tobie wrażenia, zacisnąłem jedynie dłonie w pięści, po czym niemal wybiegłem z mieszkania. Ty natomiast, słysząc, że nie ma mnie w Twym bliskim otoczeniu, poddałaś się uczuciom rozpaczy, które wypełniały Cię do cna. Zsunęłaś się po ścianie, kryjąc twarz w dłoniach. Jeszcze nigdy nie płakałaś tak donośnie. Jeszcze nigdy nie czułaś czegoś takiego. Jeszcze nigdy tak bardzo nie cierpiałaś... Donośny płacz obezwładnił Twoje ciało. Sen… Teraz tego potrzebowałaś. Musiałaś zasnąć, by tego nie czuć. By obudzić się jutro rano, próbując wymyślić jakiekolwiek racjonalne rozwiązanie z sytuacji, do której doprowadziłaś. Pierwsza tabletka nasenna była zdecydowanie za słaba. Nie przyniosła efektów od razu, czego mogłabyś oczekiwać. Druga… Również nic. Nie miałaś pojęcia, co robisz. Nie wiedziałaś ile dokładnie połknęłaś tych tabletek, tym bardziej nie zdawałaś sobie sprawy jakimi trunkami przepijasz te wspomagacze, które miały przynieść ukojenie w postaci krótkiego snu…

Przepraszam... Miałam być wczoraj, wiem. Jednakże, zaczęła się szkoła, zatem spadł na mnie konkurs przedmiotowy, więc musiałam zająć się przygotowaniami, a trzeba przyznać, że miałam trochę do czytania. ;/
Ale już jestem! I jak się podoba? ;*

8 komentarzy:

  1. Pocałunek Any i Didla- tu mnie zaskoczyłaś :)
    Nie mogę patrzeć na zachowanie Anabell w stosunku di Gregora. Ona go odpycha na każdym kroku! Najpierw nie chciała synka, a teraz wyżywa się o to na Schlierenzauerze. Gregor na to nie zasłużył!
    Czekam na kolejny :D
    Buziaki ;***

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny jak zawsze <3 nie moge sie juz doczekać następnego :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałam zajrzeć tutaj wczoraj, jednak byłam tak zmęczona, że po ułożeniu się w łóżku zasnęłam jak mała dziewczynka. :P
    Między naszymi bohaterami chyba nigdy nie nastanie spokój. Nie pozwolisz na to, prawda? :) Zastanawiam się, co tak naprawdę kieruje Anabell. Jest zupełnie inna niż wcześniej. Nie przypomina tej żelazne, twardej kobiety, jaką była do niedawna. Stała się kruchą istotą. Kruchą, bezsilną i bezradną istotą. :( Znam ją bardzo, bardzo długi czas i ciągle nie potrafię rozgryźć jej osobowości. Podobnie jest z Gregorem. Ich wspólnym mankamentem jest brak cierpliwości. Oboje podczas kłótni nie zważają na słowa. Nie zważają na to, jak bardzo mogą skrzywdzić. Tym razem to właśnie Greg był odsłoną tej niedelikatności. Moim zdaniem wzmianka o dziecku nie była potrzebna. W jednym zgadzam się An, nie powinien wytykać jej błędów. On robi to na każdym kroku. Bardzo boli mnie to, że nie posiada w sobie czegoś takiego jak empatia. Choć czasami, w niewyjaśnionych przyczynach zdolność do współodczuwania pojawia się i w tak samo niewyjaśnionych okolicznościach zanika. Czyżby to zależało od pogody?
    Teraz coś odnośnie Anabell...
    Cieszę się, że lubi Thomasa, że odnalazła w nim w jakimś stopniu swojego "poplecznika", ale nie rozumiem, po co wykorzystywała go, by zrobić na złość Gregorowi? To był impuls. Rozumiem. Jednakże ten pocałunek może mieć niechciane skutki. Przecież może wywołać burzliwą kłótnię między skoczkami. Jedyne, co dobre w zaistniałej sytuacji, to zachowanie Dietharta. Wyszedł z domu, co mogło dać do myślenia Gregorowi. Nie wdawał się w bezsensowną dyskusję ani z Anabell ani z przyjacielem.
    Kurczę, to takie przykre widzieć tak idealnie dopełniające się kawałki rozrzucone na stole, nie mogące odleźć rąk, które mogłyby poskładać tę układankę w jednolity, kolorowy obrazek... Tak, Anabell i Greg są właśnie takimi puzzlami. Pasują do siebie, ale jakimś cudem nie potrafią się odnaleźć. To boli. Za każdym razem, kiedy czytam te opowiadanie, a oni kłócą się i zadają sobie kolejne rany, dla żadnego z nich nie przyjemne, ściska mnie w żołądku i mam ochotę wkroczyć między nich i zrobić z tym wszystkim porządek. W tym wypadku brakuje Stelli, która potrafiła przemówić każdemu z nich do rozsądku, a jeśli nie, to pozostawiała ich ze swymi myślami, zmuszając do refleksji nad sobą...
    Ach.. cudeńko, po prostu jak wszystko inne. ♥
    Powiedz mi tylko, czy Ty dasz im kiedykolwiek być szczęśliwymi? Proszę tylko o to. :D
    Nie wyobrażam sobie smutnego zakończenia tej historii. A jeśli tak się stanie, wiedz, że serduszko pęknie mi na milion kawałeczków. :'(
    Czekam na więcej! ♥
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Nadrobiłam zaległości i już jestem.

    "A miało być tak pięknie, miało nie wiać w oczy nam, i ociekać szczęściem, miało być sto lat, sto lat...". Pozwolę sobie zacytować jedną z piosenek Happysad, gdyż w poprzednim rozdziale Anabell i Gregor się dogadali, a w tym już się pokłócili. No cóż, ja jednak myślę, że oni i tak będą ze sobą, bo jak to mówią: kto się czubi ten się lubi, czy jakoś tak... ^^.

    Wybacz, że tak krótko, ale jutro jadę na koncert, więc dziś muszę wszystko nadrobić zarówno w domu jak i na blogach.

    Czekam na następny rozdział.

    Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ughhhh ty cholerny Gregorze! Ja wiedziałam ze tak ich "sielanka" jednorozdzialowa nie potrwa długo, ale to jak teraz się zachowali to... Brak słów. I jeszcze Diethardowi się oberwało, chociaż nie wiem może mu się podobał ten pocałunek. Jakby jeszcze on się włączył w tą "walkę" pomiędzy nimi o miłość i Anabell, a ona pozwoliła sobie pomoc to kto wie? Bardzo mi się podobało! A co napisze ci coś innego, bo ty wiesz ze zawsze jest świetnie, ale pisać to pod każdym rozdziałem, ochh pani z Polskiego nie byłaby zadowolona, ze tak często używam jednego słowa ! Buziaki:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dlaczego? Ja się pytam dlaczego? Dlaczego szczęście nie może zostać z nimi na stałe, tylko musi być zmienne jak morze? Dlaczego przypływ nie może trwać wiecznie, bez odpływu, który zabierze je z powrotem, a wraz z nim wszystko, czym obdarowało naszą dwójkę?
    To nie Gregor jest zmienny jak chorągiewka, tylko Anabell. Poza tym ona nie chce dać sobie pomóc w absolutnie niczym. Woli tkwić po uszy w tym całym bagnie, w które sama się wpakowała. I znowu zapytam dlaczego? Jaki w tym sens?
    Dodatkowo wciąga w to wszystko jeszcze Bogu ducha winnego Dietharta, który niczym nie zasłużył sobie na los któregokolwiek z tej dwójki.
    Co ona zrobiła? Mam nadzieję, że w następnym rozdziale otworzy oczy. Zarówno dosłownie, jak i w przenośni...
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jakie cudo *-*
    Wiem, że powtarzam to wiele razy, ale taka jest prawda! :)
    Czytałam wiele pięknych opowiadań i twoje zalicza się również do nich <3
    Nie wiem już, który raz brakuje mi słów..
    W tej chwili żyje w innym świecie, owiana magią tego opowiadania ♥
    Czekam z niecierpliwością na kolejny
    Buziaki ;****

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem co powiedzieć, pierwszy raz. Po prostu mnie zatkało. I nie chce się odetkać.
    Cała ta historia jest przemyślana w każdym calu, co sprawia, że jest genialna! Idealnie oddajesz charakter bohaterów, który się zmienia na przestrzeni rozdziałów. Przez to, że piszesz o uczuciach i Gregora i (czasami domysłach) Annabel, czuję jakbym się utożsamiała z nimi. Dzięki temu mam ochotę coś zrobić Sandrze i pocieszyć Schlieriego... To jest silniejsze ode mnie! Czasami nie rozumiem wogóle postępowania głównej bohaterki, bo to już samo w sobie jest nielogiczne. Ignorancja wobec swojego dziecka, osób, które martwią się o nią... Brak słów,
    Sama nie wiem dlaczego tak późno tu trafiłam... Masz wieeelki talent i z przyjemnością się czyta twoje (arcy)dzieło. Przez takich ludzi jak ty, zdaję sobie sprawę, że jeszcze dużo mi brakuje do tak wspaniałego pisania, ale wierzę, że kiedyś wejdę na te wyżyny!
    Pozdrawiam i życzę weny ;**

    OdpowiedzUsuń