Na
niebie można było już dostrzec okazałą, srebrzystą tarczę księżyca w całej swej
krasie oraz gwiazdy nieregularnie porozrzucane po granatowym nieboskłonie. W
szpitalnej Sali panował jedynie mrok oraz głuche milczenie. Raz za jakiś czas
można było usłyszeć ciche westchnięcia dwójki osób, które raz po raz
analizowały usłyszane bądź wypowiedziane przez siebie słowa. Bo to był już
koniec… Epilog ich wspólnej opowieści. Okresu czasu, który ich połączył. Może
nie do końca ich… To serca, których byli właścicielami, przywiązały się do
siebie najmocniej. Wbrew woli właścicieli… Pomimo, mimo że i wbrew… Nie
patrzyły na nic ani nikogo. Związane niewidzialną, lecz mocną nicią, chciały
trwać obok siebie, jeśli niemożliwym było życie razem. To było serce… A umysł?
On miał jedynie świadomość, że to koniec wszystkiego, co było. Definitywny
koniec. Bez żadnych dyskusji, pretensji czy niedomówień. Koniec jest końcem i
niestety jest konsekwencją wszystkiego. Tak samo jak ból, czy cierpienie, jest
wpisany w ludzie życie. Ludzie muszą jedynie zaakceptować tę prawdę, pogodzić
się z nią, by następnie móc przecierpieć w samotności to, co tak cholernie
boli… Owszem, każdy koniec jest niesamowicie gorzką pigułką, którą przyjdzie
nam przełknąć. Czasem jednak przymusowo musimy zamknąć pewien rozdział życia i
powiedzieć sobie w duszy: „To już koniec”… Dopiero wtedy, gdy ten cichy,
opływający bólem oraz nieśmiałością zostanie zakodowany w naszym mózgu oraz
wyryty w krwawiącym sercu, możemy spojrzeć sobie prawdziwie w oczy w odbiciu
lustrzanym, zdecydowanym krokiem ruszyć przed siebie i starać się już więcej
nie odwracać. Postawić raz na zawsze kropkę w naszym życiu. Nie unikać końca,
przez nałogowe stawianie przecinków. Przedłużanie tego, co powinno już mieć
swój koniec, działa jedynie na naszą niekorzyść…
-Teraz wiesz już wszystko- odezwał się nareszcie
szatyn, zagłuszając krępującą i niezręczną ciszę. Patrzył przymglonym wzrokiem
w niebieskie tęczówki szatynki, kolejny raz przeżywając to, co już miał za
swoimi plecami… -Dokładnie tak było z nami…
-Dziękuję, że mi to wszystko opowiedziałeś…-
odpowiedziała nieobecna duszą. Gregor jedynie spojrzał niedowierzającym
wzrokiem na dziewczynę, w którym gołym okiem dostrzec można było gorycz.
Pozostałości po tym, jak został zraniony. Przez Nią… Jakie rany zadawała, jak
boleśnie chciała udowodnić całemu światu, że jest Panią własnego życia, nie
patrząc na innych. Każdego innego człowieka mając za nic…- Co?- spytała
zdezorientowana, nie rozumiejąc spojrzenia, którym obrzucał Ją Austriak.-A…
Anabell się tak nie zachowywała, prawda?
-Strzał w dziesiątkę…- odburknął, zrywając się z
małego stołeczka obok łóżka dziewczyny. Nerwowo krążył wokół sali, za wszelką
cenę pragnąć wyrzucić z głowy wszystkie wspomnienia. To, co tak dręczyło. Co
przyprawiało o ból głowy… Co nie mogło mu już towarzyszyć w normalnym życiu.
Rzeczywistości, do której zamierza wrócić. Dni, które wypełni Gregorem
Schlierenzauerem, który nie będzie się przed nikim hamował. Który wreszcie
odnajdzie to, co dawno temu zgubił. Który nareszcie będzie egzystował w
zadowalający sposób.
-Nie bardzo to wszystko rozumiem, Gregor…- teraz
już nawet sposób, w który wypowiadała Jego imię, przestał Go cieszyć. Czas
zmienił dosłownie wszystko. Nawet Jej głos… A przede wszystkim sposób w jaki
wypowiadała Jego imię. Nie było już w nim nutki intrygi… Nie było drapieżności…
Nie było ukrytego uczucia, którego szczerze nienawidziła…
-A co tu więcej rozumieć?- bąknął rozdrażniony.-
Wszystko, co się stało jest Twoją winą, szmato. Cały czas mnie zamulałaś,
ciągle wytykałaś co robię źle! Umiałaś jedynie kłapać tą jadaczką, a foch gonił
kolejny foch!- wykrzyczał, mimo że nie został sprowokowany. Nadszedł czas…
Moment, w którym musiał pozbyć się wszystkiego, co niepotrzebnie zalegało na
dnie Jego duszy. Ducha człowieka, który od dziś miał żyć normalnie. Miał ŻYĆ.
Nie FUNKCJONOWAĆ, jak dotychczas…
-A Ty co, frajerze?!- zezłościła się, patrząc na
Niego ognistym wzrokiem. Coś jakby wróciło do Jej podświadomości, lecz nadal
nie była pewna czy to jedynie próba powrotu, czy też prawdziwy powrót natury
Anabell.- Cały czas potrafisz się jedynie rozczulać! Przypominasz tylko
podłogową szmatę! Jesteś żenadą! Kompletna beznadzieja!- teraz przyszedł czas
na Nią. Wypominała wszystko. Wyrzucała z siebie to, co złe. Jaki miała w tym cel?
W przeciwieństwie do szatyna, nie miała absolutnie żadnego…
-Czyli kłótnię mamy już za sobą…- powiedział
spokojnie, zapisując w swym umyśle każde słowo wypowiedziane przez
niebieskooką. One nie uraziły, jak mogłoby się wydawać… One jedynie
przypomniały o przeszłości…
-Powiedziałeś mi o tym wszystkim, co nas łączyło…-
wyjąkała cichutko, nieśmiało zerkając na Austriaka. Na ustach na krótką chwilę
zagościła subtelny uśmiech, który sprawił, iż kolejny raz na chłopaka spadł
zimny prysznic. Była piękna… Taka, jakiej Jej nie znał kiedyś… Nieśmiała,
spokojna, delikatna, a uśmiech na Jej twarzy dodawał niezwykłej mocy uczuciu,
które do Niej żywił. A to wszystko za sprawą jednego uniesienia kącików ust w
górę...- Czyli… Ja mam teraz do Ciebie wrócić?- wyrzuciła w końcu z siebie,
pełna nadziei, że jednak ich historia nie musi skończyć się na szpitalnym
łóżku. Że ma jeszcze szansę na odzyskanie cząstki siebie, którą zabrała Jej
utrata pamięci…
-A…- zdołał wykrztusić, lecz po chwili w Jego
gardle pojawiła się ogromnej wielkości gula, która nie pozwalała na powiedzenie
czegokolwiek więcej. Kolejny raz ten sam koszmar… Zmora senna, która działa się
teraz na Jego oczach. W świecie rzeczywistym. W czasie teraźniejszym. Ta, która
stawiała go na drodze, która posiadała w sobie dwa rozwidlenia. Jedno
prowadziło z powrotem do przeszłości, natomiast drugie otwierało okno na inny
świat.
-Dlaczego nic nie mówisz?- dopytywała, czując, jak
pod Jej powiekami gromadzą się łzy. Uczucie już dawno przez Nią zapomniane.
Jakby po raz pierwszy miała się rozpłakać. No tak… Teraz cały świat będzie
musiała poznawać na nowo. Uczucia i zwykłe reakcje ludzkie również były dla
Niej w tej chwili zagadką…
-Bo nie ma o czym mówić- poderwałem się gwałtownie
z zajmowanego wcześniej miejsca.-Jak mówiłem Ci wcześniej… Byłem tutaj przy
Tobie tylko dlatego, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia- mówił twardo, nie patrząc
na zawiedzione i pełne bólu tęczówki Anabell.
-Ale z jakiś powodów opowiedziałeś mi to wszystko…
Cieszyłeś się, kiedy się obudziłam…- chwyciła Go za rękę, nadal nieśmiało się
uśmiechając. Mimo wszystko, nadal wierzyła. Dokładnie nie wiedziała w co, lecz
wierzyła. Ufała czemuś, co pchało Ją do przodu. Kolejne uczucie, którego nie
potrafiła opisać ani w żaden sposób sprecyzować…
-Wyrzuty sumienia- warknął, oswobadzając dłoń spod
ciepła, którego dostarczała mu szatynka. Nerwowym wzrokiem krążył po każdym
kącie wysterylizowanej Sali, walcząc z pokusą, która zastawiała na Niego swe
sidła.-I nie będę już o tym z Tobą polemizował. Żegnam.
-Gregor, czekaj!- wybuchła, a Jej cienki pisk
ostatecznie zmusił chłopaka, by się zatrzymał i po raz pierwszy od dłuższego
czasu spojrzał w oczy Anabell. Tęczówki tak strasznie smutne, wręcz
zrozpaczone. Przestraszone, jak oczka małej sarenki. Niepewne niczego, co czuje…
Zdezorientowane…
-Czego jeszcze ode mnie chcesz?- zapytał oschle,
podchodząc niechętnie bliżej dziewczyny. Maska, którą postanowił przybrać,
najwidoczniej spisywała się nad wyrost doskonale. Nikt nie byłby w stanie
posądzić, że w środku zwija się z bólu, gdyż Jego kamienny wyraz twarzy i
oziębłe spojrzenie było w stanie sparaliżować wszystko i wszystkich. Odebrać
zmysły. Podciąć skrzydła. Skutecznie zniszczyć marzenia, plany, nadzieje…
-Nie możesz mnie teraz tak zostawić!- wykrzyczała,
niezdarnie krztusząc się łzami, które ciurkiem spływały po Jej zaczerwienionych
lekko policzkach.-Nie mam nikogo… Nic nie wiem…
-Nic nie znaczysz dla tego świata- dołączył się do
Jej wymieniania, pozostając nadal na zewnątrz niewzruszonym na stan, w jakim
się znalazła. Płacz nie mógł wszystkiego załatwić. Owszem, może oczyścić duszę
i oczy, lecz szatyn nie mógł sobie teraz pozwolić na nic, co mogłoby skutecznie
zakłócić harmonię w Jego poukładanym, monotonnym świecie.-Trzeba sobie jakoś
radzić. To akurat nie mój problem. Wszystko, co było, to było. Już nigdy się
nie powtórzy.
-Co dzieje się teraz ze Stellą?- łzy nadal
wydostawały się spod Jej powiek, lecz szloch i łkanie wyraźnie straciło na swej
sile. Nadzieja? Cóż… Ona jeszcze o tym nie wiedziała, lecz przeważnie pojawienie
się nadziei zwiastuje głównie to, że już nic z tego nie wyjdzie…
-Realizuje się zawodowo- odparł, zachowując swój
surowy i stanowczy wyraz twarzy.-Wyjechała do Wiednia. Jest asystentką jednej z
tamtejszych projektantek. I nie. Wiem o czym myślisz. Ona się Tobą nie zajmie.
Nawet nie ma czasu tutaj przyjechać. Jest zawalona robotą.
-Nie ma czasu odwiedzić przyjaciółki?- Jej pytanie
bardziej zabrzmiało jak zdanie twierdzące, które z zawodem wypowiedziała do
samej siebie…
-Nie jesteście już przyjaciółkami- przypomniał.-
Coś jeszcze?
-Tak…- zdało się usłyszeć Jej szept.- Chcę Cię
przeprosić za wszystko, co złe…
-Twoje przeprosiny nic tutaj nie zdziałają-
zaśmiał się ironicznie, puszczając szczere zamiary i chęci Austriaczki mimo
uszu.- Przepraszasz tylko po to, żeby nie zostać sama!
-Ale przecież ja Cię kocham!- krzyknęła, jakby
wiadomość, którą niedawno otrzymała od własnego serca i umysłu za bardzo była
dla Niej uciążliwa. Ciężka do przełknięcia… Pogodzenia się z nią, zwłaszcza w
chwili, kiedy ukochany odchodzi.
-Trudno- wzruszył ramionami, udając, że wyznanie
nie zrobiło na Niego żadnego wrażenia. Chociaż tak naprawdę teraz każdy dzień,
będzie rodził nowy ból… Bo wiedział. Usłyszał to, co w głębi duszy chciał
usłyszeć i mimo to, musiał odejść… Bo tak trzeba. Dla Jego własnego dobra.-Idę.
Już nie mam, co tutaj robić.
-Chcę Cię jeszcze o coś poprosić…- odważyła się
wypowiedzieć kilka słów, które dusiły ją od pewnego znaczącego momentu w
opowieści, w której Gregor zawarł większość jej dotychczasowego życia.- Proszę…
Powiedz mi… Powiedz jak On ma na imię…
-Teraz Cię to niby obchodzi?- parsknął, zaciskając
dłoń w pięść. Łzy niemal natychmiastowo zebrały się pod jego powiekami, a serce
zaczęło niemiarowo drżeć. A to wszystko przez jeden głupi moment pożegnania…
Pożegnania z istotką, która teraz jest bezpieczna i szczęśliwa, lecz bez ludzi,
którzy kochają go równie mocno jak Ci, którzy zdecydowali się okazywać uczucie
rodzicielskie każdego dnia.- Erik…- rzucił w końcu z trudem, widząc smutek na
twarzy Austriaczki.- Teraz już naprawdę idę. Nie mogę tutaj dłużej zostać…
-Nie zostawiaj mnie, proszę!- wychlipała ledwo,
ukrywając twarz dłonie.-Gregor, proszę… Choć na chwilę jeszcze ze mną zostań.
Zostań, słyszysz?! Błagam Cię!- krzyczała żałośnie.
-Spokojnie, Bell- pękł. Najzwyczajniej złamał się
w połowie. Nie był w stanie już słuchać Jej cierpień. Przerażenia i paniki w
Jej głosie oraz oczach. Wiedział, że postępuje niesłusznie, a mimo to brnął
dalej w ten chory układ.
-Nie możesz mnie zostawić! Nie masz prawa!-
pokrzykiwała dalej, znajdując się w Jego objęciach. Kurczowo trzymała się Jego
koszuli, jakby zaraz miała spaść do przepaści, z której nie ma już
wyjścia.-Kocham Cię… Kiedyś nie powiedziałabym tego głośno, ale teraz już umiem
wypowiedzieć te dwa słowa… Codziennie będę Ci je powtarzać, ale nie zostawiaj
mnie!
-Muszę…- wyszeptał, gładząc delikatnie Jej włosy.-
Za dużo było tego wszystkiego…- dodał, po czym podniósł się, ruszając w stronę
w drzwi.
-Ale ja jeszcze nie zdążyłam przeczytać wszystkich
książek…- wyjąkała, odprowadzając Go zamglonym wzrokiem. Mężczyzna spojrzał
jedynie na Nią z bólem, po czym ostatecznie przekroczył próg pomieszczenia.
Ostatni raz. Ostatnie spotkanie. Ostatnia rozmowa. Koniec…
***
Jej
świat stał się zamknięty w małej dłoni. Nie znała niczego ani nikogo. Chciała
żyć, lecz kompletnie nie wiedziała jak przystąpić do tej sztuki. Patrząc tępo w
blade ściany pomieszczenia, w którym spędziła ostatnie miesiące swojego życia w
uśpieniu, krzyczała wzrokiem. Pragnęła wyżyć się. Pozbyć jakichkolwiek emocji.
Bólu, który w Niej tętnił. Tego samego, który dawał o sobie ciągle znać. Tonęła
we własnych myśli… W agonii wspomnień, została zamknięta pośród głuchej ciszy,
która przyśpieszał jedynie rozród duszących myśli. A może to tylko sen? Może
zaraz obudzi się? Czy istniała jakakolwiek szansa, że wszystko to, co się
zdarzyło to zwykłe złudzenie? Miraż, który nie ma żadnego wpływu na Jej życie?
Nie… W snach nie cierpi się aż tak… Nie tonie się żywcem w świecie Jego
spojrzeń. Nie płonie się w ciemności, która ogarniała Jej duszę… A na to
wszystko tylko jedno lekarstwo- On. Jego czekoladowe tęczówki. Uśmiech
bawiącego się życiem chłopca. Aksamitny baryton, który przyprawiał Ją o gęsią
skórkę, mdłości oraz drżenie serca. Jak walczyć? Czy opłaca się walczyć? Akurat
walka była jedynym wyjściem, które miała do wyboru. Albo będzie walczyć, albo
zamieni się w to, dzięki czemu żyje, czyli powietrze. Bo musiała mieć Go przy
sobie. Była zmuszona czuć Jego męski zapach. Czuć ciepło. Czuć Jego oddech na
swoim karku… A na to było tylko jedno antidotum. Stara Anabell musiała wrócić.
Przebojem wtargnąć do Jego życia i tym razem pozwolić mu się kochać, nie
zapominając o tym, że także Ona musi dawać mu nieustannie do zrozumienia, iż
nie jest obojętny. Że jest jedyny. Najważniejszy. Niepowtarzalny…
Zdecydowanym
krokiem odpięła od siebie wszystkie rurki, które przez tak długi czas były Jej
przyjaciółmi. Można rzec, że sprzymierzeńcami, którzy jako jedyni Jej nie
opuścili. Pierwszy krok omal nie zakończył się upadkiem. A podłoga… Zimna i
śliska, utrudniająca Jej stawianie kolejnych sparaliżowanych i niezdarnych
kroków. Jednak walczyła. Bo walka to jest to, co mogło Ją uratować przez zgubą.
Drugi krok… I trzeci… Tak samo pokraczne, okrapiane Jej potem, bólem, a i
bywało, że łzami…
-Siostro, mój sąsiad z dwójki najwidoczniej nie
czuje się najlepiej…- wydukała, patrząc na pielęgniarkę, która mierzyła Jej
osobę czujnym wzrokiem.-Strasznie Go boli… Proszę mu pomóc…- dukała przejęta.
-Nie trzeba było się tak męczyć i przychodzić
tutaj- powiedziała z uśmiechem, uprzednio dokładnie wysłuchując Jej
informacji.- Odprowadzę Panią do sali po drodze- podsunęła obok szatynki wózek,
patrząc na dziewczynę wyczekującym wzrokiem.
-To mi uwłacza…- bąknęła urażona, odwracając
wzrok.- Niech Pani idzie zająć się tym biednym Panem z dwójki, który jest po
zabiegu… Ja jakoś sobie dam rady. Wiem jedno. Nie będę jeździć na wózku!
-Ale bez żadnych numerów, tak?- spytała
zatroskana, zakłopotanym wzrokiem przeskakując wzrokiem od sylwetki Anabell do
wózka, który stał nieopodal.
-Oczywiście- potwierdziła, uśmiechając się ciepło.
Gdy tylko kobieta zniknęła z pola widzenia, nie czekała na nic więcej. Wiedząc,
iż droga wolna, wymknęła się pokracznie ze szpitala. I kolejne uczucie… Ta
niewiedza… Zdezorientowanie, gdy zauważyła tysiące świecących świateł, które
raziły Ją w oczy. I odgłos jeżdżących samochodów. Wszystko było nowe, a jedynym,
co była w stanie rozpoznać to jedynie księżyc. Kroczyła dalej przed siebie, co
jakiś czas podpierając się o grube ściany kamienic. Dokąd zmierzała? Do
Gregora. Jakim cudem, skoro nie miała pojęcia, gdzie On mieszka? Sama nie
wiedziała. Nie miała jednak prawda przyzwolić lękowi, by obudził Ją ze snu, w
którym miała jeszcze marzenia oraz nadzieję. Szła dalej przed siebie, nie
zwracając na nic ani nikogo uwagi. Zachwyt ogarniał Jej duszę z każdej strony.
Zachwyt nad tym, co widziały Jej oczy. Świat nocny, w którym mrok zagłuszało
jasne światło. Wszystko ze sobą współgrało. Nie było żadnego zbędnego elementu.
Nie istniało nic, co miało przeszkadzać temu, co tworzyło tak wspaniały widok.
Jedynie lekkomyślność ludzka oraz zwykła nieuwaga mogła wszystko zrujnować.
Zachwyt uniemożliwiał Jej trzeźwe myślenie. Szła dalej przed siebie, nie
wiedząc gdzie się znajduje. Patrzyła na gwiazdy szeroko się uśmiechając. Lecz
wszystko ma swoje konsekwencje, tak samo jak wszystko się kończy. Nawet nie
zorientowała się, gdy jeden z pędzących samochodów uderza w Nią z impetem. I…
Ciemność. Kolejny raz ciemność, lecz tym razem inna jej odmiana. Koniec… Koniec
Jej życia. Umarła marząc. Snując plany na przyszłość. Zginęła z uśmiechem,
zachwycając się pięknem rzeczy codziennych, oczywistych. Tych, które na co
dzień mijamy. Jednak, umarła nie zaznając nigdy wcześniej miłości. Uczucia,
który wypełnia człowieka. Uczucia, które nie pozwala na pustkę, gdy jest
szczęśliwa… A Anabell? Całe swoje życie była zamknięta w próżni. Wszystko, co
zdołała przeżyć, nie miało już żadnego sensu. Dlaczego? Bo nie było w tym nawet
ziarenka miłości. A Jej serce… Ono zostało na długi czas zamrożone… Stracone,
by nie domagało się uczucia, którego Ona nie chciała. Żyła bez zasad, pytań,
uciekając naprawdę od tego, co było utrapieniem i w dzień, i w noc.
Przechodziła obok miłości obojętnie, nie dając jej nawet szans na uczynienie
Jej życia lepszym. Aż w końcu opamiętała się… Zrozumiała, że tylko w oczach
Gregora ma na dłoni cały świat. Wszystkie nowe lądy, inne horyzonty, zwykłą,
pospolitą radość, która dopełniała życie. Jednakże, wtedy było już zdecydowanie
za późno. Zatrzymała się, lecz uczyniła to nie w porę. Odsłoniła swoje uczucia,
gdy tak naprawdę wszystko było już wiadome. Przesądzone o końcu… Tak już niestety
jest, że wiele ludzi porównuje do restauracji. Posiada bogate menu, jednakże
jest drugie dno… Otóż, w chwili, gdy chcemy zamówić wybrane danie, na które
mamy ochotę, okazuje się, że akurat limit na dziś został już wyczerpany.
Mrugają w naszą stronę długie rzęsy, których tęczówki wysyłają w naszą stronę
zalotne spojrzenie, a których właścicielką jest kelnerka w przykrótkiej
spódniczce. W jej rolę wciela się przeznaczenie. I to właśnie ta kelnerka
decyduje o wszystkim. Mówi, jacy mamy być albo co ma się stać. Jednakże, nie
jest to bezwzględny, surowy twór, z którym nie ma szans na negocjacje.
Przeznaczenie jest wbrew wszystkiemu dobre. Gdy widzi, że się staramy, dążymy
do zmiany i ona zmienia swoje plany wobec nas. Dlatego też, pamiętajmy… Proszę,
nie zapominajmy o tym, by nie ukrywać swoich uczuć, bo ponowny raz drugiej
takiej osoby możemy nie spotkać! Nie traćmy odwagi… Mówmy wprost o tym, co
sprawia, że wokół plątają się niespełnione marzenia. Zmieniajmy to! Zmieniajmy
świat! Nie dajmy obezwładnić się naszej czarnej stronie, która uczyni nas
bezuczuciowymi. To, że świat wobec niektórych jest zły, nie jest powodem, aby
betonować się od innych. Pomagajmy tym, którzy potrzebują tej pomocy, gdyż
potem mamy pewność, iż mamy czynny udział w dokładaniu cegiełki do zmiany
świata. A przede wszystkim- kochajmy, bo nie ma nic piękniejszego od miłości…
Nie dopuśćmy do sytuacji, by ukochany cierpiał z powodu naszej zmiany. Nie pozwólmy, by cokolwiek odebrało nam
uczucia i emocje, pozbawiając nas jednocześnie człowieczeństwa…
Zapobiegajmy
kochania za przeszłość… Kochajmy za teraźniejszość i przyszłość, która czeka
przed Wami otworem…
Koniec! Koniec? Koniec...
Kiedy zaczynałam to opowiadanie, nie byłam w ogóle przekonana do tego pomysłu. Miałam wizję, chciałam ją zrealizować, gdyż nie dawała mi ona spokoju, ale... No właśnie, dobre chęci rzadko kiedy wystarczają w takich sytuacjach. Każdy rozdział był dla mnie wyzwaniem. Nie chciałam, by bohaterowie tutaj byli schematyczni. Nie chciałam, by byli wzorami do naśladowania. Wręcz przeciwnie. Chciałam spojrzeć na ludzi z innej perspektywy, chcąc łamać wszystkie wytyczone granice. Niestety, osobiście, nie należę do tej grupy osób. Anabell była nawet dla mnie potworem, nie człowiekiem, dlatego to opowiadanie było trudne do realizacji. Mimo wszystko jednak, pokochałam tych bohaterów. Ironia, prawda? Ale już zaraz mówię do czego zmierzam... Skarby moje najdroższe! To dzięki Wam. Dzięki słowom, którym się ze mną dzieliłyście, dodawałyście mi sił. Energii oraz wiary, że mój projekt ma jakikolwiek sens. Że jest warto pisać dalej.
Teraz wywołam do szeregu:
Stoned Happiness, Quiet Dreamer, AnahiRBD, Schneiderowa, Ol-la, Miris, Jagoda Piszczek, Gess., Agata Grzesik, Julia Nowak oraz mój kochany anonimek, którego również można było zauważyć pod niektórymi rozdziałami♥- DZIĘKUJĘ! Ja wiem, że to może być nużące, ale naprawdę inaczej nie umiem wyrazić uczuć w stosunku do Was. Jesteście cudowne, ale to już na pewno wiecie. Wspierałyście mnie, pocieszałyście w trudnych chwilach... Czułam Waszą obecność, mimo że możecie być daleko, daleko ode mnie. Czy to dziwne? Sama nie wiem, jednak ja Was bardzo kocham. ♥ Można nawet rzec, że czułam się w Waszym gronie jak jeden z członków rodziny. Takiej blogerowej rodziny. Dziękuję! ♥
Zapomniałam o kimś? Nie, nie. Ja wiem, że tutaj brakuje jeszcze dwóch ktosiów, którym mam do powiedzenia coś więcej...
Pani Aleksandra Nowek i Pani Kolorowa Biel! Nie przez przypadek Was tutaj wywołałam. To właśnie Wy byłyście dla mnie niczym fundament, na którym stoi cała konstrukcja. Wasze komentarze... One... były tak piękne, że wielokrotnie wzruszałam się, kiedy miałam okazje je czytać, a uwierzcie mi, że czytałam je po kilkadziesiąt razy. To właśnie Wy ukazywałyście mi inną perspektywę, którą patrzeć na świat mogą nasi bohaterowie, a na dodatek to wszystko było przyozdobione w tak piękne słowa, które zmuszały do refleksji. I co? I znowu krztuszę się łzami i nie wiem, co mogłabym Wam jeszcze przekazać. Wiem jedno. Cokolwiek bym nie napisała, tak czy siak nie wyrażę swojej wdzięczności. Dziękuję Wam! ♥ I właśnie to Wam dedykuję ten epilog. ;) ;*
Wracając...
Zawsze coś musi się skończyć, aby mogło powstać coś nowego. Dzięki Waszym odwiedzinom i komentarzom, w mojej głowie powstała myśl nt. następnego opowiadania. Jeśli jesteście zainteresowane, to serdecznie zapraszam na:
Leben ist zeichnen ohne Radiergummi...
Nienawidzę tego momentu... Nienawidzę pożegnań...;/ To jedno z najbardziej podłych uczuć, kiedy jedno z dzieci, cząstek własnej duszy, musi odejść.
Nie ma zatem sensu, aby dłużej przedłużać...
Pozdrawiam ostatni raz tutaj. ;*
Kiedy zaczynałam to opowiadanie, nie byłam w ogóle przekonana do tego pomysłu. Miałam wizję, chciałam ją zrealizować, gdyż nie dawała mi ona spokoju, ale... No właśnie, dobre chęci rzadko kiedy wystarczają w takich sytuacjach. Każdy rozdział był dla mnie wyzwaniem. Nie chciałam, by bohaterowie tutaj byli schematyczni. Nie chciałam, by byli wzorami do naśladowania. Wręcz przeciwnie. Chciałam spojrzeć na ludzi z innej perspektywy, chcąc łamać wszystkie wytyczone granice. Niestety, osobiście, nie należę do tej grupy osób. Anabell była nawet dla mnie potworem, nie człowiekiem, dlatego to opowiadanie było trudne do realizacji. Mimo wszystko jednak, pokochałam tych bohaterów. Ironia, prawda? Ale już zaraz mówię do czego zmierzam... Skarby moje najdroższe! To dzięki Wam. Dzięki słowom, którym się ze mną dzieliłyście, dodawałyście mi sił. Energii oraz wiary, że mój projekt ma jakikolwiek sens. Że jest warto pisać dalej.
Teraz wywołam do szeregu:
Stoned Happiness, Quiet Dreamer, AnahiRBD, Schneiderowa, Ol-la, Miris, Jagoda Piszczek, Gess., Agata Grzesik, Julia Nowak oraz mój kochany anonimek, którego również można było zauważyć pod niektórymi rozdziałami♥- DZIĘKUJĘ! Ja wiem, że to może być nużące, ale naprawdę inaczej nie umiem wyrazić uczuć w stosunku do Was. Jesteście cudowne, ale to już na pewno wiecie. Wspierałyście mnie, pocieszałyście w trudnych chwilach... Czułam Waszą obecność, mimo że możecie być daleko, daleko ode mnie. Czy to dziwne? Sama nie wiem, jednak ja Was bardzo kocham. ♥ Można nawet rzec, że czułam się w Waszym gronie jak jeden z członków rodziny. Takiej blogerowej rodziny. Dziękuję! ♥
Zapomniałam o kimś? Nie, nie. Ja wiem, że tutaj brakuje jeszcze dwóch ktosiów, którym mam do powiedzenia coś więcej...
Pani Aleksandra Nowek i Pani Kolorowa Biel! Nie przez przypadek Was tutaj wywołałam. To właśnie Wy byłyście dla mnie niczym fundament, na którym stoi cała konstrukcja. Wasze komentarze... One... były tak piękne, że wielokrotnie wzruszałam się, kiedy miałam okazje je czytać, a uwierzcie mi, że czytałam je po kilkadziesiąt razy. To właśnie Wy ukazywałyście mi inną perspektywę, którą patrzeć na świat mogą nasi bohaterowie, a na dodatek to wszystko było przyozdobione w tak piękne słowa, które zmuszały do refleksji. I co? I znowu krztuszę się łzami i nie wiem, co mogłabym Wam jeszcze przekazać. Wiem jedno. Cokolwiek bym nie napisała, tak czy siak nie wyrażę swojej wdzięczności. Dziękuję Wam! ♥ I właśnie to Wam dedykuję ten epilog. ;) ;*
Wracając...
Zawsze coś musi się skończyć, aby mogło powstać coś nowego. Dzięki Waszym odwiedzinom i komentarzom, w mojej głowie powstała myśl nt. następnego opowiadania. Jeśli jesteście zainteresowane, to serdecznie zapraszam na:
Leben ist zeichnen ohne Radiergummi...
Nienawidzę tego momentu... Nienawidzę pożegnań...;/ To jedno z najbardziej podłych uczuć, kiedy jedno z dzieci, cząstek własnej duszy, musi odejść.
Nie ma zatem sensu, aby dłużej przedłużać...
Pozdrawiam ostatni raz tutaj. ;*
Klaudia