poniedziałek, 29 grudnia 2014

Prolog: Bez Ciebie, to nie to samo...



         Każdego dnia, każdej nocy… Czekał. Czekał i myślał. A co robił? Krótka, zwięzła odpowiedź. Nic. Powód? Nie, to nie brak odwagi ani determinacji, czy woli walki. Gdyby od tego wszystko zależało, już dawno wydostałby się z uwięzi, w której trwał przez tak długi czas. Dni mijały nieubłaganie szybko, przez co z każdym dniem nadzieja stawała się coraz mniejsza. Największa część godzin mijała w dokładnie znanym mu pokoju, nie licząc cichych łez, które w chwili załamania spływały po Jego policzkach. Tęsknota obezwładniała Jego umysł wraz ze wszystkim myślami, lecz nadal banalna miłość zostawała w Jego sercu. Na kogo tak czekał? Na wybawiciela. Przyjaciela. Najgorętszego kochanka. Od samego początku celowała w Jego czuły punkt. Jej słowa za każdym razem wbijały się w Jego duszę niczym ostre pazury. Teraz nie mogła dokonywać swego dzieła za pomocą słów, zatem robiła to w inny sposób. Możliwe, że nawet nieświadomie, wystawiła Go na jedną z najcięższych prób, jakie mogą spotkać w życiu człowieka. Niby udrękami, które przechodził, obmywał się z grzechów fizycznych, a przede wszystkim psychicznych, nadal ubolewał nad rzeczywistością, pierwszy raz w życiu czując się w taki sposób. Tak niepewnie, walcząc o każdy kolejny przeżyty dzień w Jego życiu. I nie tylko Jego… Wszystko powoli zaczynało się sypać. Rozpadać jak domek z kart. Bez Jego udziału. On jedynie patrzył na to, co działo się wokoło, bezradnym i spanikowanym wzrokiem obserwując dokonujące się rzeczy. Patrzył na to, co Go otacza, drżąc przed chwilą, kiedy zniszczeniu ulegnie ostatni filar Jego życia. Upadał wraz z wyrwaniem kolejnej kartki w kalendarzu. Upadał, aby znowu się podnieść i znów wzlecieć. Lecieć i kolejny raz podziwiać otchłań nicości. Harmonogram każdego dnia się powtarzał. Pytanie: jak długo można znieść coś takiego? Jak dłużej żyć, nie mając właściwie nic wartościowego przy sobie, co choć w najmniejszym stopniu, by pomogło? I zaczynał wątpić… Wątpić, że kolejny raz się podniesie…
         -Co się dzieje?! Co ja mam robić?!- panikował, krążąc wokoło pokoju, czując jedynie niepokój. Jakby przeczuwał, że coś naprawdę jest w stanie zachwiać Jego życiem, nadając mu inny rytm. Inny nawet od tego, który prowadził przed tym, co się stało.
-Proszę się przede wszystkim uspokoić- oznajmił mężczyzna w podeszłym wieku, obserwując dokładnie poczynania spanikowanego chłopaka. Jest taki strach, który objawia się jedynie w postaci paniki. Paniki, która niestety może przynieść więcej szkód niż sam atak…
-O, Boże!- pisnął cienko, patrząc rozwartymi oczyma na długo wyczekiwane wydarzenie.- Otworzyła oczy!- krzyknął radośnie, wpadając w objęcia rosłego mężczyzny. Zaskakujące jak w szybkim tempie przeraźliwy strach oraz panika, potrafi przerodzić się w czystej postaci radość, której nie obejmują ograniczenia w żadnej z kategorii.- Anabell!- w mgnieniu oka znalazł się przy łóżku dziewczyny, patrząc na Nią zachłannie pod każdym znaczeniem tego słowa. Tak długo czekał… Tak strasznie długo tęsknił, modląc się o nadejście dnia dzisiejszego. Najgorsza jednak była przyszłość, bowiem każdy człowiek odczuwa pragnienie spoglądania czy planowania tego, co go jeszcze czeka. A On? On nie miał prawa patrzeć w przyszłość. Nie mógł żyć rzeczywistością, opierając się jedynie o suche fakty. Jego obowiązkiem stało się życie jedynie nadzieją, że Ona tam gdzieś jest. Jest, czeka na Niego, by później mogli spróbować jeszcze raz… Spróbować ułożyć własne życie od postaw.
-Co ja tutaj robię?- spytała ochrypłym głosem, patrząc ze strachem w oczach na szatyna, którego bakaliowe tęczówki stały się jedynym punktem, w który patrzyła.- Gdzie ja w ogóle jestem? Coś poważnego się stało?- dopytywała, nadal nie mając odwagi zadać kluczowych pytań, które odbiorą już dosłownie wszystko…
-Miałaś wypadek- powiedział, jednocześnie aksamitnym wzrokiem patrząc w głąb tęczówek Anabell.- Ale teraz już wszystko jest dobrze. Obudziłaś się ze śpiączki, a to dobry omen- szczerzył się ciągle, nadal niedowierzając, że tak długo oczekiwany moment, wreszcie nadszedł.
-Proszę puścić moją rękę- powiedziała drażliwie, oswobadzając drobną dłoń spod presji Austriaka, który delikatnie pieścił skórę dziewczyny subtelnymi pocałunkami.- Nie wiem co się stało, ale to nie oznacza, że ma Pan prawo wykorzystywać mnie w jakiś sposób- dodała pewniej, patrząc niewyraźnym i nieodczytanym dla szatyna wzrokiem.
-Wykorzystywać?- wyszeptał, patrząc przenikliwym wzrokiem w lazurowe tęczówki dziewczyny.- Ta sama Bell, którą znałem!- krzyknął wesoło, wpijając się z impetem w blade wargi szatynki, co spotkało się jedynie z wypełniającym pomieszczenie przeraźliwym piskiem dziewczyny.
-Odwal się ode mnie!- ryknęła ile miała sił, a posiadała ich i tak niewiele.- Nie wiem kim jesteś! Przychodzisz tutaj i śmiesz mnie całować?! Powinni Cię zamknąć na jakimś oddziale zamkniętym, pajacu!
-Panie doktorze, co się dzieje?- wysapał całkowicie zaskoczony, a zarazem przestraszony rekcją ze strony Austriaczki. Anabell była nieprzewidywalną osobą od zawsze, od samego początku ich znajomości. Najbardziej pokrętnej i zwariowanej relacji, która mogła łączyć Ich dwójkę. Pomimo swojej natury, nie mogła zachowywać się aż tak wiarygodnie, jak przedstawiała to niedawno zaistniała sytuacja.
-Panno Anabello…- zaniepokojony lekarz w ciągu krótkiej chwili znalazł się tuż obok dziewczyny, która badawczym wzrokiem lustrowała wszystko, co wokół Niej się znajdowało.
-Tak, Anabell- bąknęła pod nosem, przewracając oczami.- Ale to Pan już wie. Teraz ja się pytam, kim jest ten mężczyzna, który tak się nosi? Chciałabym porozmawiać z kimś kompetentnym- dodała, próbując maskować swój strach jedynie drażliwością.
-Przestań się zgrywać!- krzyknął na całe gardło, wyrywając się gwałtownie przed siebie. Zdecydowanie za dużo… Zbyt dużo na Jego niewielką, ludzką głowę. Opanować siebie i swoje wirujące myśli było zadaniem niemalże niewykonalnym.- Chociaż raz w życiu bądź poważna! Twoje szczeniackie podejście do życia, zaczęło stawać się powoli nudne!-  cisza. Zbliżał się. Pewność, że nie nadejdzie, malała. Stawała się wręcz nikła. Nie oszukujmy się. ON zawsze nadchodzi. Zawsze przybywa na czas, jak czasem nie wcześniej niż powinien… Strach. Paniczny strach, przed stratą. Bywa czasami, że nie do końca wiemy, co stracimy, jednak mimo to po prostu się boimy…
-Niech Pan na mnie nie krzyczy! Nic złego nie zrobiłam!- opowiedziała krzykiem na krzyk, patrząc zacięcie na szatyna stojącego tuż obok.- Nie mam pojęcia kim Pan jest, więc z łaski swojej, tam są drzwi!- wskazała dłonią na mahoniowe drzwi, nie spuszczając wzroku z Austriaka.- Nie zamierzam rozmawiać z kimś, kto w taki sposób się do mnie odnosi- dodała spokojnie, wciągając w płuca sporą dawkę powietrza.
-Zacznijmy od nowa- westchnął cicho, siadając tuż obok Anabelli. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to zachować się w sposób opanowany. Słowa wypowiadane pod wpływem chwili, ranią najbardziej, gdyż są one pozbawione opanowania. Dlatego też, nie mógł stać się podatny złym emocjom, by nie stracić i tak chwiejnego gruntu pod swymi nogami. Do walki miał obowiązek podejść jak do idei opanowania woli.- Mam na imię Gregor. Naprawdę nic Ci się nie kojarzy?
-Nie, nic sobie nie przypominam, aby w moim życiu istniał jakikolwiek Gregor- powiedziała ze stoickim spokojem, zdezorientowanym wzrokiem mierząc kolejny raz sylwetkę szatyna.- Ale mów dalej, proszę, jeśli uważasz, że powinnam Cię pamiętać.
-Częściowy zanik pamięci…- stwierdził starszy mężczyzna, przyglądając się nadal Anabelli. - Po tak długiej śpiączce, to naprawdę bardzo częsty przypadek- oznajmił, kierując swe kroki w stronę wyjścia.- Zostawię Państwa na chwilę samych.
-Nie wiem, co mam Ci nawet teraz powiedzieć…- przyznała nieco zmieszana, spuszczając wzrok, by nie natknąć się przypadkiem na spojrzenie Austriaka.
-Zawsze byłaś szczera- uśmiechnął się subtelnie, nadal zachowując dystans do dziewczyny, pomimo że tak bardzo pragnął chociaż dotknąć Jej aksamitnej skóry.- Nie wiem od czego zacząć…- podparł głowę o ramiona, mierzwiąc swoje nieskładnie poukładane włosy. Tak długo czekał… Tak długo myślał jak wszystko z powrotem odbudować. Zacząć od nowa… Co mu przyszło? Zero nagród za udręki. Wręcz przeciwnie… Został wystawiony na jeszcze większą próbę, niż przedtem…
-Najlepiej od początku- powiedziała łagodnie, kładąc swą dłoń na dłoni Austriaka, co spotkało się z Jego zdziwionym wzrokiem. Delikatność… To poczuł. Cechę, której Anabell wcześniej nie posiadała. A jeśli już, nie okazywała jej na co dzień…
-Zatem startujemy… Jeszcze raz. Od samego początku…



Aż mi się wierzyć nie chce, że to zaczęłam, naprawdę…
Szczerze, wątpię w tę historię. Mam co do niej mieszane uczucia, gdyż tak szczerze się Wam przyznając- niełatwo mi się ją pisało. Można powiedzieć, że wręcz jak po grudzie, gdyż nie chciałam, aby była to kolejna ‘love story’, jakich wiele… Chciałam poruszyć nieco inne problemy, a jak mi się to udało, mam nadzieję ocenicie Wy.
Cóż, słowem wstępu, moje najdroższe… Przed Wami prolog nowej historii. Otóż, to opowiadanie będzie może trochę inne, niżeli poprzednie, przynajmniej względem narracji. Znajdziecie tutaj elementy narracji pierwszo-, drugo- i trzecioosobowej. Ot, taki eksperyment z mojej strony. Mam również nadzieję, że przede wszystkim Wam będzie się to w miarę dobrze czytało. ;)
Bohaterowie są tacy, a nie inni, lecz szczerze przyznam się Wam, że ostatnio coś odkryłam, a mianowicie to fakt, iż wszystkie opowiadania, które dotychczas zdążyłam napisać, nigdy nie miały za głównego bohatera Gregora. Owszem, był tam gdzieś obecny, lecz nigdy nie był sam. Nigdy to nie było opowiadanie po prostu o nim, więc szybko postanowiłam coś z tym zrobić i tak to wyszło! :D
Ech… Rozpisałam się odrobinę, więc tak na zakończenie (zanim moje „przemówienie” zrobi się dłuższe, niżeli sam prolog)
Kochane, piszcie, co sądzicie. ;) A może macie już jakiś zarys tej historii? Dzielcie się ze mną swoimi opiniami, proszę.