Każdego dnia, każdej nocy… Czekał.
Czekał i myślał. A co robił? Krótka, zwięzła odpowiedź. Nic. Powód? Nie, to nie
brak odwagi ani determinacji, czy woli walki. Gdyby od tego wszystko zależało,
już dawno wydostałby się z uwięzi, w której trwał przez tak długi czas. Dni
mijały nieubłaganie szybko, przez co z każdym dniem nadzieja stawała się coraz
mniejsza. Największa część godzin mijała w dokładnie znanym mu pokoju, nie
licząc cichych łez, które w chwili załamania spływały po Jego policzkach.
Tęsknota obezwładniała Jego umysł wraz ze wszystkim myślami, lecz nadal banalna
miłość zostawała w Jego sercu. Na kogo tak czekał? Na wybawiciela. Przyjaciela.
Najgorętszego kochanka. Od samego początku celowała w Jego czuły punkt. Jej
słowa za każdym razem wbijały się w Jego duszę niczym ostre pazury. Teraz nie
mogła dokonywać swego dzieła za pomocą słów, zatem robiła to w inny sposób.
Możliwe, że nawet nieświadomie, wystawiła Go na jedną z najcięższych prób,
jakie mogą spotkać w życiu człowieka. Niby udrękami, które przechodził, obmywał
się z grzechów fizycznych, a przede wszystkim psychicznych, nadal ubolewał nad
rzeczywistością, pierwszy raz w życiu czując się w taki sposób. Tak niepewnie,
walcząc o każdy kolejny przeżyty dzień w Jego życiu. I nie tylko Jego… Wszystko
powoli zaczynało się sypać. Rozpadać jak domek z kart. Bez Jego udziału. On
jedynie patrzył na to, co działo się wokoło, bezradnym i spanikowanym wzrokiem
obserwując dokonujące się rzeczy. Patrzył na to, co Go otacza, drżąc przed
chwilą, kiedy zniszczeniu ulegnie ostatni filar Jego życia. Upadał wraz z
wyrwaniem kolejnej kartki w kalendarzu. Upadał, aby znowu się podnieść i znów
wzlecieć. Lecieć i kolejny raz podziwiać otchłań nicości. Harmonogram każdego
dnia się powtarzał. Pytanie: jak długo można znieść coś takiego? Jak dłużej
żyć, nie mając właściwie nic wartościowego przy sobie, co choć w najmniejszym
stopniu, by pomogło? I zaczynał wątpić… Wątpić, że kolejny raz się podniesie…
-Co się dzieje?! Co ja mam robić?!-
panikował, krążąc wokoło pokoju, czując jedynie niepokój. Jakby przeczuwał, że
coś naprawdę jest w stanie zachwiać Jego życiem, nadając mu inny rytm. Inny
nawet od tego, który prowadził przed tym, co się stało.
-Proszę się
przede wszystkim uspokoić- oznajmił mężczyzna w podeszłym wieku, obserwując
dokładnie poczynania spanikowanego chłopaka. Jest taki strach, który objawia
się jedynie w postaci paniki. Paniki, która niestety może przynieść więcej
szkód niż sam atak…
-O, Boże!-
pisnął cienko, patrząc rozwartymi oczyma na długo wyczekiwane wydarzenie.-
Otworzyła oczy!- krzyknął radośnie, wpadając w objęcia rosłego mężczyzny.
Zaskakujące jak w szybkim tempie przeraźliwy strach oraz panika, potrafi
przerodzić się w czystej postaci radość, której nie obejmują ograniczenia w
żadnej z kategorii.- Anabell!- w mgnieniu oka znalazł się przy łóżku
dziewczyny, patrząc na Nią zachłannie pod każdym znaczeniem tego słowa. Tak
długo czekał… Tak strasznie długo tęsknił, modląc się o nadejście dnia
dzisiejszego. Najgorsza jednak była przyszłość, bowiem każdy człowiek odczuwa
pragnienie spoglądania czy planowania tego, co go jeszcze czeka. A On? On nie
miał prawa patrzeć w przyszłość. Nie mógł żyć rzeczywistością, opierając się
jedynie o suche fakty. Jego obowiązkiem stało się życie jedynie nadzieją, że
Ona tam gdzieś jest. Jest, czeka na Niego, by później mogli spróbować jeszcze
raz… Spróbować ułożyć własne życie od postaw.
-Co ja
tutaj robię?- spytała ochrypłym głosem, patrząc ze strachem w oczach na
szatyna, którego bakaliowe tęczówki stały się jedynym punktem, w który
patrzyła.- Gdzie ja w ogóle jestem? Coś poważnego się stało?- dopytywała, nadal
nie mając odwagi zadać kluczowych pytań, które odbiorą już dosłownie wszystko…
-Miałaś
wypadek- powiedział, jednocześnie aksamitnym wzrokiem patrząc w głąb tęczówek Anabell.-
Ale teraz już wszystko jest dobrze. Obudziłaś się ze śpiączki, a to dobry omen-
szczerzył się ciągle, nadal niedowierzając, że tak długo oczekiwany moment,
wreszcie nadszedł.
-Proszę
puścić moją rękę- powiedziała drażliwie, oswobadzając drobną dłoń spod presji
Austriaka, który delikatnie pieścił skórę dziewczyny subtelnymi pocałunkami.-
Nie wiem co się stało, ale to nie oznacza, że ma Pan prawo wykorzystywać mnie w
jakiś sposób- dodała pewniej, patrząc niewyraźnym i nieodczytanym dla szatyna
wzrokiem.
-Wykorzystywać?-
wyszeptał, patrząc przenikliwym wzrokiem w lazurowe tęczówki dziewczyny.- Ta
sama Bell, którą znałem!- krzyknął wesoło, wpijając się z impetem w blade wargi
szatynki, co spotkało się jedynie z wypełniającym pomieszczenie przeraźliwym piskiem
dziewczyny.
-Odwal się
ode mnie!- ryknęła ile miała sił, a posiadała ich i tak niewiele.- Nie wiem kim
jesteś! Przychodzisz tutaj i śmiesz mnie całować?! Powinni Cię zamknąć na
jakimś oddziale zamkniętym, pajacu!
-Panie
doktorze, co się dzieje?- wysapał całkowicie zaskoczony, a zarazem
przestraszony rekcją ze strony Austriaczki. Anabell była nieprzewidywalną osobą
od zawsze, od samego początku ich znajomości. Najbardziej pokrętnej i
zwariowanej relacji, która mogła łączyć Ich dwójkę. Pomimo swojej natury, nie
mogła zachowywać się aż tak wiarygodnie, jak przedstawiała to niedawno
zaistniała sytuacja.
-Panno
Anabello…- zaniepokojony lekarz w ciągu krótkiej chwili znalazł się tuż obok
dziewczyny, która badawczym wzrokiem lustrowała wszystko, co wokół Niej się
znajdowało.
-Tak,
Anabell- bąknęła pod nosem, przewracając oczami.- Ale to Pan już wie. Teraz ja
się pytam, kim jest ten mężczyzna, który tak się nosi? Chciałabym porozmawiać z
kimś kompetentnym- dodała, próbując maskować swój strach jedynie drażliwością.
-Przestań
się zgrywać!- krzyknął na całe gardło, wyrywając się gwałtownie przed siebie.
Zdecydowanie za dużo… Zbyt dużo na Jego niewielką, ludzką głowę. Opanować
siebie i swoje wirujące myśli było zadaniem niemalże niewykonalnym.- Chociaż
raz w życiu bądź poważna! Twoje szczeniackie podejście do życia, zaczęło stawać
się powoli nudne!- cisza. Zbliżał się.
Pewność, że nie nadejdzie, malała. Stawała się wręcz nikła. Nie oszukujmy się.
ON zawsze nadchodzi. Zawsze przybywa na czas, jak czasem nie wcześniej niż
powinien… Strach. Paniczny strach, przed stratą. Bywa czasami, że nie do końca
wiemy, co stracimy, jednak mimo to po prostu się boimy…
-Niech Pan
na mnie nie krzyczy! Nic złego nie zrobiłam!- opowiedziała krzykiem na krzyk,
patrząc zacięcie na szatyna stojącego tuż obok.- Nie mam pojęcia kim Pan jest,
więc z łaski swojej, tam są drzwi!- wskazała dłonią na mahoniowe drzwi, nie
spuszczając wzroku z Austriaka.- Nie zamierzam rozmawiać z kimś, kto w taki
sposób się do mnie odnosi- dodała spokojnie, wciągając w płuca sporą dawkę
powietrza.
-Zacznijmy
od nowa- westchnął cicho, siadając tuż obok Anabelli. Jedyne, co mógł teraz
zrobić, to zachować się w sposób opanowany. Słowa wypowiadane pod wpływem
chwili, ranią najbardziej, gdyż są one pozbawione opanowania. Dlatego też, nie
mógł stać się podatny złym emocjom, by nie stracić i tak chwiejnego gruntu pod
swymi nogami. Do walki miał obowiązek podejść jak do idei opanowania woli.- Mam
na imię Gregor. Naprawdę nic Ci się nie kojarzy?
-Nie, nic
sobie nie przypominam, aby w moim życiu istniał jakikolwiek Gregor- powiedziała
ze stoickim spokojem, zdezorientowanym wzrokiem mierząc kolejny raz sylwetkę
szatyna.- Ale mów dalej, proszę, jeśli uważasz, że powinnam Cię pamiętać.
-Częściowy
zanik pamięci…- stwierdził starszy mężczyzna, przyglądając się nadal Anabelli.
- Po tak długiej śpiączce, to naprawdę bardzo częsty przypadek- oznajmił,
kierując swe kroki w stronę wyjścia.- Zostawię Państwa na chwilę samych.
-Nie wiem,
co mam Ci nawet teraz powiedzieć…- przyznała nieco zmieszana, spuszczając
wzrok, by nie natknąć się przypadkiem na spojrzenie Austriaka.
-Zawsze
byłaś szczera- uśmiechnął się subtelnie, nadal zachowując dystans do
dziewczyny, pomimo że tak bardzo pragnął chociaż dotknąć Jej aksamitnej skóry.-
Nie wiem od czego zacząć…- podparł głowę o ramiona, mierzwiąc swoje nieskładnie
poukładane włosy. Tak długo czekał… Tak długo myślał jak wszystko z powrotem
odbudować. Zacząć od nowa… Co mu przyszło? Zero nagród za udręki. Wręcz
przeciwnie… Został wystawiony na jeszcze większą próbę, niż przedtem…
-Najlepiej
od początku- powiedziała łagodnie, kładąc swą dłoń na dłoni Austriaka, co
spotkało się z Jego zdziwionym wzrokiem. Delikatność… To poczuł. Cechę, której
Anabell wcześniej nie posiadała. A jeśli już, nie okazywała jej na co dzień…
-Zatem
startujemy… Jeszcze raz. Od samego początku…
Aż mi się wierzyć nie chce, że to zaczęłam, naprawdę…
Szczerze, wątpię w tę historię. Mam co do niej mieszane
uczucia, gdyż tak szczerze się Wam przyznając- niełatwo mi się ją pisało. Można
powiedzieć, że wręcz jak po grudzie, gdyż nie chciałam, aby była to kolejna
‘love story’, jakich wiele… Chciałam poruszyć nieco inne problemy, a jak mi się
to udało, mam nadzieję ocenicie Wy.
Cóż, słowem wstępu, moje najdroższe… Przed Wami prolog nowej
historii. Otóż, to opowiadanie będzie może trochę inne, niżeli poprzednie,
przynajmniej względem narracji. Znajdziecie tutaj elementy narracji pierwszo-,
drugo- i trzecioosobowej. Ot, taki eksperyment z mojej strony. Mam również
nadzieję, że przede wszystkim Wam będzie się to w miarę dobrze czytało. ;)
Bohaterowie są tacy, a nie inni, lecz szczerze przyznam się
Wam, że ostatnio coś odkryłam, a mianowicie to fakt, iż wszystkie opowiadania,
które dotychczas zdążyłam napisać, nigdy nie miały za głównego bohatera
Gregora. Owszem, był tam gdzieś obecny, lecz nigdy nie był sam. Nigdy to nie
było opowiadanie po prostu o nim, więc szybko postanowiłam coś z tym zrobić i
tak to wyszło! :D
Ech… Rozpisałam się odrobinę, więc tak na zakończenie (zanim
moje „przemówienie” zrobi się dłuższe, niżeli sam prolog)…
Kochane, piszcie, co sądzicie. ;) A może macie już jakiś
zarys tej historii? Dzielcie się ze mną swoimi opiniami, proszę.